piątek, 30 maja 2025

 Poznaniacy w Czerwonce


Cykl moich artykułów o Poznaniakach przesiedlonych w grudniu 1939 roku do Sokołowa wywołał duże zainteresowanie czytelników. Do redakcji „Wieści Sokołowskich” przesłali swoje wspomnienia państwo: Irena Sobolewska, Janusz i Wiesława Czarnoccy oraz Waldemar Kamonciak; obecnie mieszkaniec Wrocławia pochodzący z Kupientyna. Dostaliśmy także kopię artykułu prasowego z pisma ukazującego się w wielkopolskiej Goślinie Murowanej, a w nim wspomnienia sprzed sześćdziesięciu lat Władysława Prusa, w czasie wojny pełniącego rolę organisty w naszym sokołowskim kościele św. Rocha. Pan Prus trafił do Sokołowa i mieszkał u państwa Szulców, w domu położonym tuż przy moście na ulicy Siedleckiej. Pracę organisty w kościele pw. św. Michała Archanioła załatwił mu nasz miejscowy organista, pan Aleksander Langowski, o którym jego kolega po fachu z Poznańskiego zachował miłe wspomnienia. Podobnie dobre wspomnienia zachował o panu Grądzkim ps. „Krzemień”, organizatorze pierwszych struktur niepodległościowych w Sokołowie i w Kosowie Lackim. Prus, organista z Poznańskiego i Grądzki, zawodowy oficer z Sokołowa, w mrocznych czasach hitlerowskiej okupacji prowadzili dyskusje o możliwościach walki z Niemcami na terenie Wielkopolski i na Podlasiu. Rozmowy te toczyły się najczęściej na plebanii i w mieszkaniach ich zaufanych przyjaciół. 

Kilka lat temu do Miejskiej Biblioteki Publicznej, mieszczącej się w budynku dawnego dworca kolejowego przybyła także delegacja byłych przesiedleńców, w której znalazła się pani urodzona w Sokołowie, gdzie w domu przy ulicy Kolejowej mieszkali jej rodzice w czasie wojny. Przyjechała, chcąc odnaleźć ten dom, poznać jego mieszkańców i podziękować im. Sam budynek zmienił się nie do poznania, także otoczenie widoczne na zachowanych z tego okresu zdjęciach wygląda inaczej. Rozpoznać udało jej się jedynie pobliską kapliczkę. Również dawnych sąsiadów trudno będzie teraz znaleźć ze względu na upływ czasu, ale przecież wszystko jest możliwe, jeśli starsi mieszkańcy Sokołowa nam w nich pomogą. Na szczęście pracownicy naszej Biblioteki obiecali włączyć się w te poszukiwania.

Takim przykładem ocalonej historii jest Irena Sobolewska, która opisała swoje wspomnienia z wakacji spędzanych u cioci we wsi Kuczaby koło Sterdyni, mieszkającej wśród kilku innych rodzin przesiedleńców z Wielkopolski. Ciekawą historię opowiedziała nam również córka pani Ireny, Barbara Sobolewska-Węgrzyn; doktorantka Wyższej Szkoły Gospodarki w Bydgoszczy, która trakcie studiów poznała poznała prof. Wiesława Maika. Profesor w swoim wystąpieniu z okazji jubileuszu 70-lecia, przypomniał, że urodził się w Sokołowie w 1941 roku. To oczywiście wzbudziło wielkie zainteresowanie młodej Sokołowianki, wspomniała więc profesorowi, że i ona też pochodzi z Sokołowa, więc są krajanami. Profesor opowiedział jej, jak jego rodzice zostali przesiedleni w grudniu 1939 roku z Pobiedzisk do Sokołowa i następnie zamieszkali we wsi Czerwonka, w domu gościnnej rodziny Sowów. Gospodarz Jan Sowa zapewnił państwu Maikom dobre jak na tamte czasy warunki bytowania, oddając wojennym tułaczom osobną izbę w swoim niewielkim domu, a przyszli rodzice profesora podjęli pracę w miejscowej szkole. Tak więc, dzięki wiedzy pani Barbary Sobolewskiej-Węgrzyn sokołowska lista utalentowanych ludzi urodzonych w naszym mieście wzbogaciła się o profesora dr hab. Wiesława Maika, wybitnego polskiego geografa, specjalisty w zakresie gospodarki społeczno-ekonomicznej, geografii turystycznej i gospodarki przestrzennej. W podsokołowskiej Czerwonce można odnaleźć jeszcze ludzi pamiętających Teodozję i Marcina Maików; rodziców profesora, którzy uczyli dzieci w miejscowej szkole podstawowej, a tutejszej młodzieży zapewnili również wykształcenie na zakazanym przez okupanta poziomie gimnazjalnym prowadząc tajne komplety i ryzykując tym swoje życie.

Jednym z wielu uczniów kierownika Szkoły Powszechnej w Sokołowie, pana Marcina Maika był znany naukowiec, nasz rodak z ulicy Krzywej profesor Jan Izdebski, późniejszy współpracownik prof. Choh Hao Li (University of California, USA) oraz laureata nagrody Nobla prof. Andrew Schally’ego (University of New Orlean, USA). Świadectwo szkolne profesora Izdebskiego znajduje się obecnie w Pracowni Dokumentacji Dziejów Miasta. O tym wszystkim dowiedział się profesor Maik, kiedy wraz z małżonką odwiedził nasze strony, by podziękować Sokołowianom za pomoc, jaką otrzymali jego rodzice w czasach hitlerowskiej okupacji. Z przyjemnością publikuję to wszystko tutaj, aby pamięć o wydarzeniach z okresu II wojny trwała wśród mieszkańców Sokołowa.


Wacław Kruszewski


czwartek, 29 maja 2025

 Wacław Kruszewski

Jak zmieniali obyczaje
O zakłady mięsne budowane przez firmę Epstain z Chicago biło się kilka miast. Sokołów wygrał dzięki sprawnej organizacji i znaczącym wynikom w hodowli trzody chlewnej. Gdy w 1974 roku zakończono budowę, inwestor zorganizował koncert budowniczych kombinatu, przedstawicieli władz i mieszkańców Sokołowa współpracujących z nim. Gorąco zrobiło się, gdy w pierwszym rzędzie, obok siebie, postanowił posadzić księdza Stanisława Pielasę i pierwszego sekretarza KP PZPR Henryka Berezę.
Przy szerokim, asfaltowym trakcie – alei 550-lecia - stoi duma i prestiż Sokołowa Podlaskiego - Zakłady Mięsne Sokołów.
Pomogły… świnie
Lokalizację w Sokołowie Podlaskim firmy, która dziś jest jedną z największych w branży mięsnej w Europie zawdzięczamy staraniom Lucjana Maraska – wiceprzewodniczącego Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Sokołowie Podlaskim i Zdzisławowi Żałobce - przewodniczącemu Wojewódzkiej Komisji Planowania Gospodarczego w byłej Warszawskiej Wojewódzkiej Radzie Narodowej.
O zlokalizowanie u siebie zakładów mięsnych budowanych przez firmę Epstain z Chicago walczyło kilka miast. Sokołów Podlaski wygrał dzięki sprawnej organizacji i znaczącym wynikom w hodowli trzody chlewnej. Jak pamiętam, musiało być co najmniej sto sztuk na 100 ha użytków rolnych. I było. Realnie, nie w sprawozdaniach. Wielu rolników zapewne pamięta, że na hodowlę świń przeznaczano stodoły, garaże i pośpiesznie budowane nawet z betonowych elementów przystanków autobusowych pomieszczenia.
Budowlaną dokumentację w trybie przyśpieszonym wykonywali pracownicy wydziału Architektury i Budownictwa pod kierunkiem inż. Franciszka Łomży. Byliśmy na początku lat 70., bez urazy, najbardziej „zaświnionym” powiatem w Polsce. Ciekawe jak jest teraz?
Towarzyszyłem budowie zakładów - od wizyty geodetów, wytyczających największą sokołowską inwestycję na gruntach rolnych b. PGR Przeździatka, które trzeba było w nagłym trybie odrolnić. Całe noce geodeci rysowali mapy i przygotowywali potrzebne do tego celu dokumenty za dobre słowo przewodniczącego i kolację, którą postawił za swoje pieniądze.
Do faktury fotka
Towarzyszyłem budowie z aparatem fotograficznym i razem z Heńkiem Rudasiem, Leszkiem Piećką i Michałem Kurcem dokumentowaliśmy kolejne etapy budowy do jej zakończenia i odbioru technicznego.
Rola kronikarza niepomiernie wzrosła, gdy centrala firmy z Chicago zażądała od kierującego budową pana Kempy, by do każdej faktury za wykonane roboty dołączać zdjęcia pokazujące postępy robót. Wyobraźcie sobie hektary dachów i posadzek na czarno-białych fotografiach w formacie 40x60 cm. Zgrzytali zębami moi instruktorzy na takie sztampowe zlecenie i jak mogli wykręcali się od niewdzięcznej roboty. Ja musiałem, bo dom kultury podjął się tego zadania za obietnice zakupu aparatury dyskotekowej. Tymi zdjęciami zarobiliśmy na sprzęt nagłaśniający „Dynacorda” o wartości 17 tys. niemieckich marek. Warto było. Szkoda, że nie można odnaleźć negatywów tych i wielu innych historycznych zdjęć, skrzętnie opisanych i ułożonych w specjalnej kasecie, która była przez jakiś czas w lokalu udostępnionym redakcji „Gazety Powiatowej” przez SOK.
Koszty się nie liczą
W 1974 r. zakończono budowę i kierujący nią p. Kempa zlecił domowi kultury organizację koncertu dla budowniczych kombinatu, przedstawicieli władz i mieszkańców Sokołowa współpracujących z nim w realizacji tej inwestycji. Koncert miał być na miarę dzieła zrealizowanego przez firmę Epstain z USA. Koszty się nie liczą. Za wszystko zapłaci inwestor.
Natychmiast wziąłem się za organizację. Zaproponowałem, będący po sukcesach w Stanach Zjednoczonych, znakomity zespół jazzu tradycyjnego Vistula River Brass Band z Fryderyką Elkaną jako solistką, znakomitych konferansjerów i satyryków. Pani Lilien Frankowski - asystentka p Kempy była zachwycona propozycją, która trafiała w gusta międzynarodowej widowni. Budowniczowie kombinatu pochodzili niemal z całego świata, co potwierdzają późniejsze małżeństwa zawarte z najładniejszymi sokołowiankami przez Jugosłowian Niemców, Francuzów i Duńczyków.
W przeddzień koncert zostałem wezwany do I sekretarza H. Berezy na tzw. dywanik i zobowiązany do zmiany miejsc w pierwszym rzędzie sali widowiskowej. Usłyszałem przy okazji kilka niepochlebnych opinii na temat moich wątpliwych, zdaniem sekretarza, kompetencji w kierowaniu domem kultury i zapowiedź, że powiatowy komitet PZPR wróci do sprawy jeśli wynikną z tego kłopoty.
Obu doceniamy
Kłopoty wyniknąć mogły, bo nie znający polskich realiów pan Kempa, dysponując zaproszeniami chciał posadzić w pierwszym rzędzie ks. Stanisława Pielasę i pierwszego sekretarza KP PZPR Henryka Berezę. Moje próby zamiany miejsc okazały się żałosne. Pan Kempa nie rozumiał bądź nie chciał zrozumieć argumentów, jakie przedstawiałem. Gorzej. Przekonał mnie do własnych.
- Obaj przywódcy lokalnej społeczności współpracowali ze mną doskonale - mówił. - Moja firma odwdzięczyła się. Jednemu postawiliśmy wieżę na kościele tak szybko, że nie zdążyli interweniować urzędnicy z nadzoru budowlanego, a drugi dostał 1200 nowych miejsc pracy i zapewnienie dla rolników hodujących zwierzęta na długoletnią współpracę. Co w tym złego - pytał rozbawiony budowniczy kombinatu.
Mnie też trudno było znaleźć logiczne argumenty. Powiedziałem tylko, że takie są u nas obyczaje, że publicznie nie pokazują się razem ksiądz dobrodziej z towarzyszem sekretarzem partii. Na co pan Kempa: to czas zmieniać te obyczaje i zaczniemy to pierwsi w Sokołowie, z okazji zakończenia budowy kombinatu. Tak też się stało .W1974 r. ks. Stanisław Pielasa siedząc w towarzystwie tow. Henryka Berezy słuchał muzyki jazzowej. Skandalu nie było. Muzyka łagodzi obyczaje, a jazzowa podobno budzi z letargu komórki mózgowe.
WACŁAW KRUSZEWSKI

wtorek, 27 maja 2025

Pisałem niedawno o generale Zdzisławie Rozbickim - naszym rodaku z ulicy Lipowej i Krzywej dawniej Kasprowicza. Rodzinny dom generała sąsiaduje z domem innego sławnego Sokołowianina prof, Jana Izdebskiego- mojego kolegi z Liceum na Kupientyńskiej i rówieśnika. Jeszcze zdążyłem zorganizować z nimi spotkanie  mieszkańców  Sokołowa ,w Bibliotece z profesorem Izdebskim i w Domu Kultury z generałem Rozbickim. Dziś już odeszli z tego świata  i pozostawili  nam swoje wspomnienia. Generał w książkach o Sokołowie a profesor  w dokumentach z lat szkolnych. Oryginalne świadectwa jeszcze z czasów okupacji profesor  przekazał dyrektorce biblioteki natomiast książki o Sokołowie lat czterdziestych i pięćdziesiątych przesłane mi kurierem z Wrocławia przekazałem pani Hannie Lecyk osobiście podczas z jednej z publicznych imprez w naszej bibliotece. Wczoraj chciałem przypomnieć sobie i czytelnikom powojenne lata w naszym mieście opisane przez generała jak np. pogrzeb  pod pomnikiem ks. Brzóski 17  milicjantów i żołnierzy LWP  zabitych w bratobójczej wojnie Polaków z Polakami. pod Mołomotkami 13 kwietnia 1945 roku.  Niestety w zbiorach  biblioteki  nie  ma żadnej książki autorstwa Józefa Rozbickiego. Pytam publicznie Czy dla tego .że zdobył tytuł doktora nauk humanistycznych i generalskie lampasy w Polsce Ludowej czy ,że ma odwagę pisać prawdę o czasach słusznie minionych.

  W czasach ,jak jeszcze mówią, słusznie minionych spełniając prośbę  burmistrza Sokołowa  Podlaskiego -Waldemara Iwaniaka zleciłem wykonanie projektu pomnika K I Gałczyńskiego znanemu  Siedleckiemu artyście -rzeźbiarzowi Marianowi Gardzińskiemu. Twórcy pomnika Henryka Sienkiewicza w Woli Okrzejskiej i licznych medali pamiątkowych najwybitniejszych ludzi kultury Podlasia i Mazowsza. Gipsowy projekt popiersia poety przekazałem Domowi Kultury w Sokołowie  by inspirował mieszkańców  i władze miasta do dalszej pracy w realizacji pomnika. Można było go podziwiać w holu wystaw podczas licznych imprez. Ale ,jak pisał poeta Kiedy wieje wiatr historii. Ludziom jak pięknym ptakom Rosną skrzydła A portki? Portki trzęsą się pętakom.  Nastały spory kompetencyjne pomiędzy dyrektorkami biblioteki i domu kultury Hanną Lecyk i Marią Koc. O to która instytucja kultury powinna  zająć się modelem pomnika czy nosząca jego  imię biblioteka miejska ,czy dom kultury w którego lokalach i strukturach biblioteka wówczas funkcjonowała .Pomnika genialnego polskiego poety Sokołow już nie będzie miał ale jego gipsowy model można tanim kosztem pokryć proszkiem metalu  i zabezpieczyć przed zniszczeniem dzieło śp. Mariana Gardzińskiego wspaniałego artysty i człowieka.   


sobota, 17 maja 2025

 

Tak było! Szanowni słuchacze uniwersytetu,  trzeciego wieku, kochani moi rodacy -Sokolowianie. Po roku starań o spotkanie z Wami – udało się, chociaż nie w takiej formule jaką  mi obiecano.  Chodziło o spotkanie i dyskusje na temat działalności kulturalnej w mieście i powiecie w czasach ,jak się teraz mówi,.  słusznie minionych. Powodem do  takiego spotkania miała być moja książka pt. Kalejdoskop Wspomnień, w której opisuję w lekkiej anegdotycznej formie m.inn. czasy mojego kierowania domem kultury w Sokołowie. Opisałam je na prośbę mojej następczyni pani Marii Koc, która zamierzała wydać historię domu kultury na 50 lecie  powstania tej zasłużonej dla miasta i mieszkańców instytucji. Pani Maria Koc ze szkodą dla kultury wybrała politykę i sprawa upadła. Nieskromnie powiem że gdyby moją książkę ze zrozumieniem czytali kolejni dyrektorzy Sokołowskiego Ośrodka Kultury nie doszłoby do kryzysu  jaki teraz mamy i dziesiątkami milionów długu do spłacenia. Oczywiście nie chodzi o czytanie ,lecz skorzystanie z pomysłów na wzbogacenie budżetu dochodami własnymi z usług kulturalnych. Takie możliwości dawały kiedyś i jak sądzę dziś przepisy o zakładach budżetowych. Jeśli nie zniszczyliście starych dokumentów zobaczcie ,że Powiatowy Ośrodek Kultury w latach siedemdziesiątych uzyskiwał ponad 50 % dochodów własnych do skromnego, jak zawsze, budżetu. I nie miejcie pretensji do swoich władz dla których zdrowie, oświata, gospodarka komunalna są ważniejsze jak kultura, sport i rozrywka. Tak było kiedyś , tak jest teraz i tak będzie zawsze ,bo w  takiej kolejności  od wieków kształtowane są  ludzkie potrzeby. Pamiętam  jak  obdarowani bezpłatnymi biletami przez rady zakładowe pracownicy sokołowskich firm   na koncert Ireny Santor i radiowej orkiestry  Stefana Rachonia  odsprzedawali te bilety, by zaspokoić swoje potrzeby w pobliskim sklepie o wdzięcznej nazwie” Pod Bocianami „ Tak ja upowszechniałem kulturę w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wśród Sokołowian. Bilety wstępu na spektakle teatru z Krakowa,,  Białegostoku czy Lublina kosztował 15 lub 17 zł na występy gwiazd estrady, znanych i popularnych artystów polskich i zagranicznych 20 i 30zł. Jeśli do tej ceny 50% dopłacały rady zakładowe to dostęp do kultury był łatwiejszy jak teraz. Jako człowiek tamtej epoki nie mogę nie zadać pytania komu to przeszkadzało ?Przepracowałem w kulturze i dla kultury całe dorosłe życie- dokładnie 42 lata i 3 miesiące. Od kierownika Młodzieżowego Klubu ZMW Amigo w Sokołowie po dyrektora Wydziału Kultury i Sztuki UW w Siedlcach. Po drodze ukończyłem studia magisterskie na wydziale pedagogiki i psychologii UW. Byłem więc i jestem wykształconym i doświadczonym animatorem   kultury . Czy w Sokołowie. chciano korzystać z  mojego  doświadczenia i kompetencji . Nie chciano ,bo uznano ze nic dobrego nie mogłem zrobić skoro byłem nomenklaturowym dyrektorem domu kultury .Przyszły czasy kierowania kulturą ludzi zamiłowanych w zwalczaniu wszystkiego co zostało po komunie. Po chrześcijańsku  nie ujawnię ich nazwisk chociaż mam je w pamięci. To różnym Fulom ,Zasmażkom    Mikim  zawdzięczamy bezpowrotne zniszczenie taśm magnetofonowych z nagraniami wspomnień żołnierzy AK Jasia Adamczyka  Stanisława Trebnio,  Mariana Jakubika  i Franciszka Ząbeckiego  Stanisława Oleksiaka. Pisarzy Cezarego Chlebowskiego  Bronisława Trońskiego  Witolda Retki z ich spotkań z Sokolowianami   w kawiarni Niespodzianka.. Cudem ,gdzieś na strychu domu kultury odnaleziono klisze archiwum fotograficznego  a też nomenklaturowa dyrektor Sokołowskiego Osrodka Kultury zleciła ich digitalizacje i mamy bodaj największy w tej  części Polski zbiór zdjęć ze wszystkiego co się ruszało w mieście i powiecie sokołowskim  Od otwarcia Szpitala powiatowego, Poczty, pawilonów MHD  po pożary wsi Ceranów i Bielany   ,Spółdzielni Drzewnej ,  aż po dewizowy odłów zajęcy, liczne imprezy i święta państwowe i religijne .  Ta fotograficzna dokumentacja życia społecznego i gospodarczego jest niezaprzeczalnym dowodem ,ze ludzie mojego pokolenia też pozostawili po sobie trwały ślad   w rozwoju miasta  . Przez 3 miesiące z Pawłem Kryszczukiem   opisywałem te zdjęcia do archiwum fotograficznego SOK. Zawdzięczamy je kolejnym instruktorom filmu i fotografii Heńkowi Rudasiowi, Leszkowi Piećko, Kubie Pietrzykowskiemu, Grzegorzowi Piaseckiemu i Henrykowi Rosochackiemu.  Ich pracę utrwaliła nawet Polska Kronika Filmowa i upowszechniała ją w całej Polsce podobnie jak pracę pani Wielogórskiej - kierowniczki   i pana Gęsiny -kierowcy Bibliobusu czyli ruchomej biblioteki docierającej ,w ustalonych terminach ,do najodleglejszych wsi nadbużańskich z oczekiwaną przez mieszkańców książką.   Niestety zdobyta przeze mnie taśma filmowa    PKF też zaginęła a moje prośby by wyświetlać ją przed każdym seansem filmowym nie spotkały się z żadnym zainteresowaniem dotychczasowych dyrektorów SOK-u  Może nowy lider sokołowskiej kultury pan Jacek Drążkiewicz spowoduje by młodzi tancerze i śpiewacy  z Powiatowego Domu Kultury -dzisiaj babcie i dziadkowie  przypomnieli sobie swoją aktywność w kulturze sokołowskiej  w  czasach PRL-u . 

piątek, 16 maja 2025

 

      Kiedy słyszę o ciągłym bałaganie w Polskich Kolejach Państwowych, kiedy czytam o groźbach strajków i bezpardonowej walce o zachowanie peerelowskich przywilejów moje sympatie do kolejarzy  i dziecięco- młodzieżowy podziw dla ich pracy i wspaniałych parowozów zaczyna odchodzić w dal jak wspomnienia z podróżowania koleją z Sokołowa przez Siedlce do Warszawy i z Warszawy przez Małkinie do Sokołowa.Pierwsze podróże zaliczyłem kiedy dworzec kolejowy był ruiną wysadzoną przez uciekających Niemców i zapisaną na ich konto Bilety kupowałem w drewnianym budynku w którym jedno z mieszkań kolejarskich przeznaczono na kasę i poczekalnie.Woziłem do Rembertowa   surowe ,obficie zasolone skórki  cielęce do nielegalnej garbarni.To była frajda i niezły zarobek 20 zł.i koszty podróży.Pózniej już jako maturzysta woziłem  wałówki siostrze i jej koleżankom studentkom zakwaterowanym w Nowej Dziekance na Krakowskim Przedmieściu.Radość była wielka. Kaszanka i kiełbasy z Sokołowa miały swoją zasłużoną sławę a mnie bardzo smakował kisiel –podstawowe danie przyszłych dziennikarek i aktorek,którym  mnie zawsze częstowano.Raz miałem pecha .Jakiś  koleś wywołał mnie z przedziału  by pokazać w drugim przedziale słuchawkowe radio.Gdy wróciłem na swoje miejsce walizka z wędlinami zniknęła. Koledzy z sąsiedztwa także.Odnalazłem konduktora i ze łzami w oczach  opowiedziałem mu całe zdarzenie. Obiecał odnaleźć moją walizkę i słowa dotrzymał.Kaszanka dotarła do Warszawy chociaż już nie cała bo poczęstować wypadało konduktora.

 Dostałem kiedyś od pani Milikowej z Seroczyna ,żony przedwojennego posła piękny album zatytułowany Dziesięciolecie Polski Odrodzonej.Były w nim zdjęcia i opisy osiągnięć Polski po pierwszej wojnie światowej W pamięci utkwiły mi zdjęcia wspaniałych lokomotyw bijących rekordy prędkości ,.Produkowanych w Polsce i z powodzenie eksportowanych do wielu krajów Europy.Nasłuchałem się opowieści o punktualności  PKP z których wynikało że można było kiedyś regulować zegarki wg ruchu pociągów. Naczytałem się artykułów i książek o bohaterskiej postawie kolejarzy w czasach wojny i okupacji. Przywołam tu tylko jedenego kolejarza którego miałem zaszczyt poznać podczas spotkania żołnierzy AK jakie w 1975 zorganizował w szkolnej Izbie Pamięci w Kosowie Lackim  kierownik szkoły p. Zdzisław Nowak,Wojskowa Wytwórnia Filmowa  Czołówka nakręciła film o kolejarzu Franciszku Ząbeckim i ten film wyświetliłem uczestnikom spotkania.Były tam fragmenty zeznań składanych w procesach komendanta obozu zagłady w Treblince Franca Stangla.Ponadto p.por Zabecki PS.”. Dawny” napisał ciekawą książkę o konspiracji kolejarzy  z 8 brygady kolejowej AK obejmującej odcinek kolejowy od Siedlec do Małkini.Jest   w niej opis życia naszych rodaków w czasach hitlerowskiej okupacji ,są fragmenty akcji sabotażowych organizowanych przez kolejarzy przeciwko okupacyjnym władzom powiatu .szczególnie niebezpiecznym bo na kolei pieczołowicie nadzorowanej przez Niemców. W końcu opis wyniesienia zabezpieczenia  i przekazania przedstawicielowi Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich - prokuratorowi  z  podminowanej stacji kolejowej w Treblince- dokumentów przewozowych.Dokumenty te były niepodważalnym dowodem zbrodni hitlerowców na narodzie żydowskim.Prawnikom  pozwoliły na  uzyskanie sprawiedliwych wyroków  w sądach RFN. Historykom pozwoliły na ustalenie  z jakich państw Europy i z jakich miast w Polsce przychodziły transporty do Treblinki. Dzisiaj po sokołowskiej kolei”pozostały wspomnienia i część nierozebranych torów. do Treblinki W dawnym dworcu funkcjonuje biblioteka. Tylko pamiątkowa tablica przed nią przypomina, że był tu dworzec kolejowy z którego na Sybir wywieziono w 1945 roku blisko 3000 młodych  mężczyzn  z powiatu sokołowskiego Gdyby wśród  obecnych kolejarzy byli ludzie tacy jak Ząbecki może pomyśleli by jak  uratować od zapomnienia  kolejarską walkę z okupantem  w okolicach Treblinki.  Miast rozbierać historyczne tory uruchomić szynobus dowożący turystów do Mauzolem Walki i Męczeństwa w Treblince.Te niespełnione marzenia dedykuje następcom por Ząbeckiego by tak jak On zostawili trwały ślad na torach swojego  kolejarskiego żywota

czwartek, 15 maja 2025

  Z bardzo wielu imprez jakie miałem przyjemność organizować z pracownikami domu kultury w latach- jak mówią teraz „słusznie minionych” -w mojej pamięci  pozostało  ledwie kilkanaście. Zastanawiam się jak to się dzieje, że nie pamiętam np. koncertu Czesława Niemena a dobrze pamiętam występy bułgarskich piosenkarek Krasymiry Minewy i Margaret Nikołowej Nie wiele  pamiętam ze wspaniałego koncertu orkiestry jazowej Gustawa Broma z solistami Heleną Vondraczkovą  i Karolem Gottem a dobrze pamiętam ,ze  chór  filharmoników z Nowosybirska wystąpił w Sokołowie w czarnych garniturach i jasnych brązowych pantoflach hurtem zakupionych w Warszawie. Pamiętam „Trubadurów” ,bo w czasie ich występu  tuż za ich plecami runęła z pod stropu sceny metalowa sztanga z maskującą kurtyną. Pamiętam jak Jacek Fedorowicz  po słowach” ja jestem gotów stanąć na głowie by państwa rozbawić  „zeskoczył ze sceny i przed  p. Jadzią Maraskową  stanął na rękach a następnie przedefilował  w ten sposób przed pierwszym rzędem widzów. Pamiętam  dyskusję p. Mirka Zalewskiego z Jerzym Ofierskim. Zalewskiemu- wówczas pracownikowi Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Morszkowie -nie podobała się prześmieszna krytyka sołtysa  Kierdziołka  pod adresem rolników więc wszedł na scenę i obsobaczył popularnego w Polsce artystę. Dostał burzliwe brawa  widzów i podziękowania od władz powiatowych Doskonale pamiętam interwencję dyrektora  Zbigniewa Koprowskiego śpieszącego z lekarską pomocą omdlałej na scenie Mieczysławie Ćwiklińskiej Pani Miecia zbliżała się do setki  a w  znakomitej sztuce  hiszpańskiego dramaturga Alejandro  Casony  „Drzewa umierają stojąc” miała  tańczyć ze swoim scenicznym partnerem upojne tango. W trosce o zdrowie znakomitej ale i wiekowej artystki uprosiłem dyrektora szpitala o  przysłanie lekarza na  wieczorne przestawienie.  Dyrektor przyszedł osobiście dając dowód troski i zaangażowania w sprawy kultury. Kiedy pani Miecia  wyzwoliła się z objęcia partnera i  osunęła się teatralnie na  fotel widownia zamarła. Doktor  Koprowski z podręczną apteczką wbiegł na scenę by po chwili  stwierdzić ,ż e  to nie  zawał a znakomita gra aktorska. Szarmancko podał sędziwej aktorce ramię a ona wstając w fotela podziękowała lekarzowi i widzom swoim niezapomnianym uśmiechem. Braw nie było końca.

Proszą mnie znajomi bym pisał swoje wspomnienia zanim dopadnie mnie jakiś Alzheimer. Będę więc pisał  i  zachęcał ludzi mojego pokolenia by pozostawili po sobie trwały  i prawdziwy ślad w naszej wspólnej historii .Niebawem  uzbieram tych tekstów na książkę i jak znajdę sponsorów wydam ją by – jak się teraz ładnie  mówi -dać świadectwo prawdzie.


 Album Rodzinny. Tak Było !

    Zaprosili mnie pani Maria Koc-dyrektor Sokołowskiego Ośrodka Kultury i pan Stanisław Oleksiak Prezes Zarządu Głównego Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej na spotkanie z cyklu „Album Rodzinny Sokołowa Podlaskiego. Te spotkania to w mojej ocenie jedna z najlepszych form edukacyjnych i integracyjnych imprez Sokołowskiego Ośrodka Kultury Wcześniej gościliśmy w Sokołowie wnuka Księcia Michała Ogińskiego pana  Ivo Załuskiego  ,profesora   Wojciecha             Pędicha – syna  znanego fotografa ,społecznika i burmistrza Sokołowa .Na nich nie byłem  ale słyszałem, że była możliwość zadawania pytań co nie tylko wzbogaciło ich wartość edukacyjną ale i zmobilizowało słuchaczy do aktywności. Szedłem na to spotkanie z kilkoma pytaniami na które nie znajduje odpowiedzi pomimo ,że w „tematyce akowskiej” jestem zorientowany o czym świadczą moje felietony zamieszczane w lokalnych gazetach. Wiedzę o Arni Krajowej wyniosłem z opowieści dziadka Pawła z Bachorzy i radia m-ki Pionier słuchanego konspiracyjnie u Bolka  Bałkowca  w jego domu przy moście na ulicy Siedleckiej. Przy czym nasze konspiracyjne słuchanie  Radia Wolna Europa nie wynikało z obawy o ewentualne represje  węszącej bezpieki ale z  możliwości  narażenia się na gniew mamy Bolka pilnującej nas byśmy odrabiali lekcje a nie słuchali wrogich rozgłośni. Mając  wybór  poznania zakazanych i przemilczanych w szkole tematów  bądź  łamania sobie głowy sinusami i kosinusami wybieraliśmy audycje Jana Nowaka Jeziorańskiego czego ani Bolek ani ja nie żałuję  .W późniejszym okresie tę wiedzę wzbogacałem czytając  Wrocławski Tygodnik Katolicki ,który tematyce Podziemnego Państwa Polskiego i Armii Krajowej poświęcał  całe strony. Czytał go nawet I sekretarz KP PZPR – Kazimierz Witt ale bał się go kupować w istniejącym do dziś kiosku” Ruchu” przy skwerze Adama Mickiewicza i prosił mnie bym  dostarczał mu gazetę złożoną w Trybunę Ludu. Były to czasy mojego kierowania Powiatowym Domem Kultury Znając  zainteresowania sekretarza tematyką  akowską postanowiłem przerwać  tabu i zorganizować pierwsze w Sokołowie publiczne spotkanie z żyjącymi  żołnierzami AK. Okazją było wydanie książki pt. „Droga przez las” Witolda Retki. Zdobyłem kilka egz. od autora i dałem uczestnikom opisanych wydarzeń by  poznali jak ich walkę z okupantem. opisał autor pierwszej książki o partyzantach AK z oddziału Wichury Oleksiaka  wydanej przez wydawnictwo  „Iskry” w 1964 roku. Po kilku dniach odebrałem kilkanaście niepochlebnych opinii o autorze i jego książce. Mając zapewnienie ,że na spotkaniu z autorem powiedzą jak było naprawdę z wysadzeniem magazynów paliwa na stadionie w Sokołowie, odbiciem więźniów czy spaleniem akt niemieckiego urzędu pracy  przy ulicy Wolności, co przyczyni się do drugiego wydania poprawionej o ich opinie książki ,zaprosiłem  Witolda Retkę do Sokołowa na spotkanie autorskie w ramach obchodów Dni Oświaty Książki i Prasy .Żeby nadać temu spotkaniu  godną rangę uprosiłem  profesora Antoniego  Piotrkowskiego by zechciał je poprowadzić w kawiarni „Niespodzianka” -jedynym wyposażonym w meble- lokalu, ciągle budującego się , Powiatowego Domu Kultury .Na zapowiedziane plakatami i przez radiowęzeł spotkanie przyszły tłumy ale mimo apelów profesora i moich nikt z zebranych nie zadał ani jednego pytania .Nikt nie sprostował nieprawdziwych opisów i pod tym względem była to moja porażka .Przepraszałem autora jak umiałem, tym bardziej ,że wcześniej zapewniałem go o ciekawych informacjach jakie uzyska z ust żyjących  bohaterów swojej książki .Był tym szczerze zainteresowany ,dlatego przyjął zaproszenie do Sokołowa chociaż miał propozycje z warszawskich  domów kultury i świetlic robotniczych. Tak w maju 1964 roku poznałem p. Stanisława Oleksiaka, żonę jego brata Henryka śp. panią Zofię Zalewską- Oleksiak i ich syna .Zainteresowanych losami „ Wichury” odsyłam do ciekawej książki- pamiętnika jaki zdążyła napisać pani Zofia pod takim właśnie tytułem. Książka jest w naszej bibliotece chociaż podniszczona licznym wy pożyczeniami co paniom bibliotekarkom ujmy nie przynosi bo świadczy o zainteresowaniu czytelnictwem. I popularnością tej książki wśród  Sokołowian.  Wracajmy jednak do tego majowego spotkania żołnierzy AK z pisarzem w 1964 roku.  Kiedy już w biurze wypłacam autorowi  honorarium zadzwonił telefon .Pełen obaw podniosłem słuchawkę a w niej znajomy głos  pana Jasia Adamczyka  z propozycją  bym  przyjechał   do hotelu pani Ireny  Kucewiczowej  wziął ze sobą pisarza  by tu w lokalu gdzie nie ma ubeków posłuchał  ich  relacji Na moja uwagę ,że mogli przecież swobodnie wypowiedzieć się w kawiarni pan Jasio zarzucił mi że zaprosiłem  na spotkanie  ubeków i  chciałem by przy nich mówili o sprawach za które  wielu z nich przesiedziało po parę lat w więzieniach. Pisarz nie wyraził zgody i wyjechał do Warszawy uznając ,że zrobił swoje z co otrzymał należne  honorarium autorskie  Spakowałem do „ Warszawy” magnetofon m-ki Tonette i pojechałem  na ulicę Franciszka Wilczyńskiego, gdzie w drewnianym  piętrowym budynku był hotel  p. Kucewiczowej- miejsce spotkań sokołowskich żołnierzy Wichury- Oleksiaka. Nagrałem ich swobodne i barwne opowieści które opisane, wzbogaciły archiwum  Studia Nagrań Powiatowego  Domu Kultury. Niestety moi następcy mieli inny stosunek do naszej najnowszej  historii  i  ślad po tych nagraniach zaginął. Na szczęście  kierujące dzisiaj instytucjami kultury w mieście panie Maria Koc i Hanna Lecyk dbają by wszystko co w historii Sokołowa było ważne- zostało zachowane.” Album Rodzinny Sokołowa”- cykliczne spotkania  ze znanymi i zasłużonymi  dla naszego miasta rodami organizowane przez Sokołowski Ośrodek Kultury czy zorganizowana przez bibliotekę Pracownia Dokumentacji Dziejów Miasta  i portal internetowy gromadzący i prezentujący archiwalne zdjęcia Sokołowa i jego mieszkańców.. zasługują na powszechne uznanie. Na koniec mała łyżeczka dziegciu do beczki miodu jaką uczciliśmy pobyt w Sokołowie Przewodniczącego Zarządu Głównego ŚZ Ż AK Stanisława Oleksiaka- niestrudzonego strażnika pamięci  akowskiej jak zasłużenie  nazwałem Go w jednym z moich felietonów .Dlaczego  organizatorzy tego spotkania nie dali możliwości zadawania pytań bądź wypowiedzi licznie przybyłym słuchaczom? Czyżby ubecja  w Sokołowie - wiecznie żywa ?

                                                           

 


 

 

    Zapoczątkowany przeze mnie  cykl spotkań z Sokołowiakami ,którzy osiągnęli  sukcesy w życiu zawodowym i społecznym przyniósł już pierwsze trwałe ślady. Jest nią niewątpliwie wydana aż we Wrocławiu kolejna książka gen. bryg. Dr Zdzisława Rozbickiego  pt. „Trochę wspomnień o przeszłości mieszkańców Sokołowa Podlaskiego”Generał potwierdził swoje związki z Sokołowem i jego mieszkańcami  miłym gestem.Przesłał uczestnikom wrześniowego spotkania w kawiarence „U Radka” tę właśnie książkę.Są w niej wspomnienia

dzieciństwa i lat młodzieńczych spędzonych w Sokołowie, nieznane szerzej fakty z czasów okupacji i trudnych nie rzadko tragicznych losów powojennej historii wielu sokołowskich rodzin.Dużo miejsca poświęca autor relacjom polsko- żydowskim.Znalazłem tam ciekawy opis działalności polskich kolejarzy sabotujących z narażeniem życia , .okupacyjne przepisy.Potwierdza te mało znane fakty por. Franciszek Ząbecki- kolejarz z posterunku kolejowego Treblinka w swojej książce pt „Wspomnienia dawne i nowe „ wydanej przez Instytut Wydawniczy Pax   w 1977 roku Dla interesujących się  historią  informuję, że obie te książki są w zbiorach naszej biblioteki i warto je przeczytać by utrwalić w pamięci współczesnych kto w nieodległej przeszłości był katem a kto jego ofiarami i dlaczego tak emocjonalnie reagujemy na każdą krzywdzącą  opinię o zachowaniach Polaków w czasach hitlerowskiej okupacji.Wprawdzie ta wiedza bardziej przydałaby się urzędnikom „białego domu” – piszących przemówienia prezydentowi Obamie,by ustrzec Go przed oczywistymi gafami- niż naszym rodakom.Póki jednak absolwenci Harwardu będą popisywać się publicznie taką „wiedzą”o najnowszej historii Polski trzeba pisać i wydawać takie książki jak Rozbickiego i Zabeckiego a przde wszystkim Edwarda Kopówki i ks .Pawła Rytel-Andranika: „Dam im imię na wieki”o Polakach z okolic Treblinki ratujących Żydów i przesłać je w upominku by poznali prawdę.

   Kolejne spotkanie odbyło się w Bibliotece Miejskiej z prof. Janem Izdebskim –wybitnym polskim biochemikiem pracującym do niedawna w zespole zdobywcy nagrody Nobla w dziedzinie  nauk medycznych w 1977 roku prof. Andrew V. Schallego  Polaka urodzonego w Wilnie w 1926 roku.Ze spotkania tego ukazała się krótka notatka autorstwa Katarzyny Markusz z której nic nie wynika ponad to że takie spotkanie się odbyło.Znający  publikacje redaktorki Wieści Sokołowskich byli rozczarowani.Oto do Sokołowa przyjeżdża mało znany Sokołowiakom nasz rodak z ulicy Lipowej-mający liczący się w świecie dorobek naukowy, wynalazca leku łagodzącego bóle porodowe kobiet, autor haseł do Encykloppedii,i kilkunastu artykułów zamieszczanych w prestiżowych pismach naukowych   USA Niemiec Anglii i Japonii.W kraju ,promotor licznych doktorantów.Jeden z 4 polskich naukowców – profesorów zwyczajnych ,mających związek z ziemią sokołowską a obsługująca spotkanie redaktorka Wieści nie znajduje powodu by opisać to czytelnikom gazety pomimo, że miała dostęp do materiałów żródłowych W piśmie do profesora wyraziłem swoją delikatnie negatywną opinię o profesjonalizmie i kompetencjach redaktorki.W odpowiedzi dostałem uprzejmy list  z którym warto czytelników Życia Siedleckiego zapoznać, W moim przekonaniu list ten jest potwierdzeniem ,że ciągle nie umiemy docenić i wykorzystać własnego dorobku w myśl hasła „Cudze chwalicie ,swego nie znacie ,sami nie wiecie co posiadacie” Redakcja Życia Siedleckiego daje takie możliwości więc w następnym numerze ukaże się artykuł o prof. Janie Izdebskim i Jego pracy naukowej w Stanach Zjednoczonych i w Polsce.

środa, 14 maja 2025


 



PRL i wdzięczność po latach

Rok 1966. Do Sokołowa przyjeżdża towarzyszka Skoczylasowa z KC PZPR. Niecodzienną wizytę składa sekretarzowi Komitetu Powiatowego Kazimierzowi Wittowi. Celem jej wizyty jest odnalezienie ludzi, którzy w czasach okupacji przeprawili ją przez Bug do ZSRR. W sokołowskim Komitecie wiedzieli, że klub fotograficzny ośrodka kultury dokumentuje wszystko, co ciekawego zdarzyło się w powiecie: od budowy drogi, otwarcia remizy, po akademie, występy artystyczne i dewizowy odłów zajęcy. Zostałem więc poproszony o towarzyszenie pani Skoczylasowej i wykonanie serwisu fotograficznego z ewentualnych spotkań ze swoimi wybawcami, których nazwiska zachowała we wdzięcznej pamięci. Trzeba było ich tylko odnaleźć, jeśli żyją.

Żyli: w Kosowie pan Wojdyga, a w Rytelach pan Żebrowski. Zajechaliśmy do nich, a z nimi do miejsc, gdzie w nocy dokonywano przepraw przez Bug. Przerzucano tych, którzy byli szczególnie zagrożeni: Żydów, uciekinierów z obozu jeńców wojennych w Suchożebrach, działaczy komunistycznych i tych wszystkich, dla których ZSRR był ocaleniem. Organizacją przerzutów zajmował się pan Wojdyga, do którego w 1940 roku dotarła z Warszawy i pani Skoczylasowa. Grupa wtajemniczonych rolników znających doskonale rzekę a nawet radzieckich pograniczników, wydobywała zatapiane za dnia łodzie i w każdą chmurną noc przeprawiała dziesiątki uciekinierów. Ryzykowali tym życie, a często za swoje trudy i poświęcenia, zamiast zapłaty otrzymywali listy dziękczynne oraz zapewnienia gratyfikacji, gdy się wszystko powiedzie. Taki dokument, zapisany na kartce kratkowanego papieru kopiowym ołówkiem, wzięła pani Skoczylasowa do muzeum. Jego autorem był oficer i jeniec z obozu w Suchożebrach, zaś za przewóz, opiekę i żywność miał zapłacić towarzysz Stalin. Jak dziś wiadomo, Stalin wszystkich „plennych” potraktował jak zdrajców i zesłał w podzięce do łagrów.

Tak więc panowie Wojdyga i Żebrowski nie doczekali się podziękowania. Ale pani Skoczylasowa pamiętała, kto jej życie uratował, przyjechała do Kosowa, odnalazła swoich wybawców, by im po latach podziękować, a panu Wojdydze pomóc w odzyskaniu koncesji na rzeźnię i wyrób wędlin, z czego słynął nie tylko w Kosowie Lackim. Wspomnienia te piszę z pamięci, a inspiracją do nich były odnalezione zdjęcia. Więcej tych zdjęć, między innymi na łódkach, którymi dokonywano przepraw, pozostało we wspomnianych negatywach w archiwum Sokołowskiego Ośrodka Kultury. Co się z nimi stało, to materiał na całą opowieść.

 Wspomnienie Andrzeja dzień po Jego odejściu przed koncertem zespołu Trochę Jazzu – 18 sierpnia 2017

 

Kochani, wczoraj odszedł od nas nasz wielki artysta, przyjaciel, dobry człowiek – Andrzej Markusz. Byli właściciele tej kafejki obok nas, w której był stałym gościem, napisali, że bez Niego lokal nie byłby takim jakim był. On do życia nie tylko tej kawiarni, ale i każdego towarzystwa, w którym się znalazł wnosił zawsze uśmiech, wielką kulturę i mądrą refleksję. Był wyjątkowy i miał wielkie serce.

Młodzi graficy cenili Go za wsparcie i cenne wskazówki. Nigdy nie szczędził nikomu pochwał za na pozór drobne wydawałoby się rzeczy. Był nie tylko znakomitym rozmówcą, ale przede wszystkim umiał słuchać i obserwować. Działo się tak dlatego, że Andrzej kochał życie, kochał ludzi tak po prostu, bezinteresownie. Miejscem Jego prawdziwej wolności był Facebook – tam wyżywał się, pisał znakomite komentarze, które oglądały setki internautów. Prowadził świetne dyskusje, bo pisał niebanalne teksty, miał lekkie pióro.

Piórem i ołówkiem posługiwał się wszechstronnie. Był mistrzem kreski. Spod pióra w Jego ręku wychodziły piękne grafiki, portrety, rysunki satyryczne, którymi przez lata bawił czytelników gazet i internautów. Bawił bo miał niespotykane poczucie humoru. Jego satyryczne rysunki były wystawiane m.in. w warszawskim Muzeum Karykatury. Spod pędzla w Jego dłoni wychodziły realistyczne i bajkowe obrazy, pod którymi podpisywał się - jak zawsze mówił - swoimi czterema łapami.

Zabrakło nam tego wszystkiego i Andrzeja. Miał niespełna 60 lat. Odszedł zdecydowanie za wcześnie. Od lat wszystkie nasze plakaty i logo naszego zespołu Trochę Jazzu to sprawka Andrzeja. Kiedy tylko mógł przychodził na każdy nasz koncert. Dzisiaj nie mamy żadnych wątpliwości, że Andrzej jest tu z nami i posłucha nas w kolejnej odsłonie. Cały dzisiejszy wieczór i koncert poświęcamy pamięci o Tobie Przyjacielu.  

 18 sierpnia 2017


 




 




Piotr Jankowski


 




Wyżej 3 rysunki  potwierdzające opinię Piotra Jankowskiego o Andrzeju Markuszu

 

 




wtorek, 13 maja 2025


 

Majowe, dawne dni

·         https://trybuna.info/histore/majowe-dawne-dni/

 

 

Lubię „Majowe, dawne dni”. Pamiętam maje z pochodów 1 majowych – jak teraz mówią przymusowych. Pamiętam z zabaw ludowych na stadionie i wielu spotkań mieszkańców Sokołowa organizowanych przez Dom Kultury i Bibliotekę z literatami i dziennikarzami. W pamięci pozostało mi takie spotkanie z Janem Gerhardem – pisarzem i naczelnym redaktorem „Tygodnika Forum” w gminnej bibliotece w Bielanach kierowanej przez p. Alinę  Pietrzakową.

Wchodzimy do skromnej salki Gminnej Spółdzielni, zatłoczonej po brzegi mieszkańcami wsi. Od progu wójt gminy wita pisarza takim tekstem: Panie pułkowniku. Sierżant Władysław Brodziak melduje mieszkańców wsi Bielany na spotkaniu w ramach Dni Oświaty, Książki i Prasy. Po chwili pisarz i wójt wykonują rytualnego niedźwiedzia co zebrani kwitują oklaskami na stojąco.

Okazało się, że pułkownik Jan Gerhard, autor powieści „Łuny w Bieszczadach”, na podstawie której powstał znany filmowy dramat wojenny „Ogniomistrz Kaleń” z Wiesławem Gołasem w roli głównej, był dowódcą 34 pułku, w którym służył sierżant Władysław Brodziak – wójt gminy. Krwawe bieszczadzkie drogi obu żołnierzy spotkały się po latach w małej podlaskiej wiosce.

Oczywiście zrobiłem serię zdjęć z tego spotkania, ale wszystkie zostały zabrane łącznie z negatywami z archiwum domu kultury przez funkcjonariuszy prowadzących rozległe śledztwo w sprawie zabójstwa pisarza w sierpniu 1971 roku.

Tamte maje kojarzą mi się jeszcze z Bibliobusem – pierwszą w Polsce ruchomą biblioteką na kółkach. Pomysł przywiozłem z Danii, gdzie posłał mnie Minister Kultury i Sztuki prof. Aleksander Krawczuk, bym poznał organizację, finansowanie i działalność domów kultury. Gościnni gospodarze w mieście urodzin Andersena zaproponowali wycieczkę po duńskich wioskach autobusem zabudowanym regałami pełnymi książek, zmyślnie zabezpieczonych przed wypadaniem na też wyboistych i krętych drogach okolic Odense.


Tym ludziom zawdzięczamy ,że już w1946 roku Sokołowianie mieli elektryczność   Nie dbamy o naszą historię, oj nie dbamy. Ledwie minie parę l...