czwartek, 27 lutego 2025

 Szanowni słuchacze i studenci Sokołowskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku!

Dziękuję serdecznie, że tak licznie przyszliście do Sokołowskiego Ośrodka Kultury, by

posłuchać co ma do powiedzenia jego pierwszy dyrektor oraz (bez fałszywej skromności)

organizator i twórca domu kultury w Sokołowie. Tematem wykładu miały być ulice Sokołowa

opisane w mojej nowej książce z pięknymi zdjęciami miasta o trudnej urodzie Magdy Stasiuk

pt. „Patroni naszych ulic”. Ale, jak to zwykle ze mną było i bywa: samowolnie, nie pytając o

zgodę organizatorów bawiłem Państwa również opowieściami z czasów mojej aktywności w

kulturze sokołowskiej. Opisałem je w mojej pierwszej książce pt. „Kalejdoskop wspomnień”,

którą zabrałem ze sobą. Na szczęście, na moją prośbę, prowadzący spotkanie pan Artur

Ziontek pilnował, bym nie poszedł „o jeden most za daleko” i zgrabnie podpowiadał mi

wątki, które rozwijałem. Niebawem doczekamy się 60. rocznicy utworzenia Powiatowego

Domu Kultury w Sokołowie. Kilka lat temu na prośbę pani Marii Koc, ówczesnej dyrektorki

SOK-u napisałem historię trwającej przez 14 lat jego budowy i działalności pod rządami

cenzury i nadzoru politycznych komisarzy. Przetrwaliśmy ten okres w nienajgorszej kondycji.

Przetrwamy więc i dzisiejszy kryzys spowodowany polityką, której kultura nie znosi. Na

potwierdzenie tej tezy przypomnę chociażby spotkania żołnierzy AK w kawiarni

Niespodzianka w 1964 roku, wizyty w Sokołowie znanych pisarzy m.in. Cezarego

Chlebowskiego, Bronisława Trońskiego, Wojciecha Żukrowskiego, Witolda Retki,

wzbogacenie repertuaru kina o filmy amerykańskie czy prezentację głośnej wystawy

fotograficznej WENUS, którą z Krakowa sprowadził Heniek Rosochacki. Jeśli moi następcy

będą tym zainteresowani, to chętnie im opowiem, jak udawało mi się utrzymać na stanowisku

dyrektora domu kultury przez 12 lat, bo od roku 1964 do 1976. Warto korzystać z

doświadczenia poprzedników. Taki postulat-dedykację przesyłam nie tylko Marcinowi

Celińskiemu.

środa, 26 lutego 2025

 Nie dbamy o naszą historię, oj nie dbamy. Ledwie minie parę lat, odejdą

ludzie – świadkowie wydarzeń, a już pojawiają się problemy z określeniem dat,

nazwisk, stanowisk. Zacierają sie fakty. Za to coraz więcej barwnych opisów

i bohaterów opowieści. Pracując od 1964 roku w domu kultury, zbierałem

relacje mieszkańców Sokołowa i odwiedzających nasze miasto gości,

nagrywaliśmy ich wypowiedzi na magnetofonie m-ki Tonette. Taśmy z tymi

nagraniami były opisane, podobnie jak negatywy zdjęć i złożone w studiu

nagrań oraz w klubie fotograficznym. Ale przyszły czasy, kiedy w domu kultury

zaczęli rządzić koledzy Henia Rosochackiego o wdzięcznych ksywkach "Pinek",

"Zasmażka", "Fulo" czy "Miki", których powołaniem było zacieranie śladów po

komunie.

Taśmy z nagraniami wspomnień żołnierzy AK p.Jasia Adamczyka, Franciszka

Ząbeckiego, Witolda Ręczmienia, Mariana Jakubika, dziennikarzy, pisarzy

przedstawicieli władz miasta i powiatu, zostały nagrane muzyką potrzebną do

doraźnych imprez rozrywkowych i zostały utracone.

Zdjęcia i ich negatywy walały się jeszcze w redakcji gazety powiatowej, której

dom kultury udzielił lokalu, ale też nie można ich odnaleźć. Podobnie jak kronik

i ksiąg pamiątkowych z wpisami znanych aktorów: Mieczysławy Ćwiklińskiej,

Aleksandra Bardiniego, Marka Konrada, Ryszarda Filipskiego Daniela

Olbrychskiego, Wacława Kowalskiego Marka Perepeczkę czy piosenkarzy

i muzyków: Ireny Santor Ireny Jarockiej, Heleny Majdaniec, Wioletty Willas

Anny German, Czesława Niemena ,Bernarda Ładysza. Adama Zwierza Heleny

Vondraczkowej i Karela Gotta. Problemem stało się nawet ustalenie daty

otwarcia domu kultury. Jeśli mogę ufać swojej pamięci było to w lutym 1964

roku. Oddanie do użytku domu kultury, budowanego od kilkunastu lat

z wielkimi kłopotami, ale też godną szacunku determinacją władz powiatu

połączone było z polską premierą filmu „Naganiacz” Ewy i Czesława

Petelskich, w nowo otwieranym bajecznym kinie panoramicznym „Sokół”.

Plenery do tego filmu kręcone były na polach i w obiektach zabytkowego dworu

generała Stanisław Trębickiego w Kurowicach gm. Sabnie. Z udziałem wielu

statystów - mieszkańców miasta i gminy Sabnie. Mroczny to film, jak mroczne

były lata okupacji w powiecie sokołowskim rządzonym przez niemieckiego

starostę Ernesta Gramssa. Film nawiązuje w swojej fabule do autentycznego

wydarzenia, jakim było polowanie na zające zorganizowane w zimie 1944 roku

przez starostę, dla swoich kolegów – hitlerowskich dygnitarzy z Warszawy.

Świąteczne polowanie na zające przerodziło się w polowanie na ludzi, bowiem

ukryci w stogach zboża węgierscy Żydzi - uciekinierzy z transportów do

Treblinki - poczęli uciekać ze swoich kryjówek wprost pod lufy dubeltówek

i sztucerów. Zginęło 17 ludzi, (kobiety, dzieci i mężczyźni). Realistycznie

przedstawiony filmowy obraz polowania na ludzi robi olbrzymie wrażenie

Główne role w filmie grali Maria Wachowiak i Bronisław Pawlik. W rolach

niemieckich myśliwych występowali członkowie kół myśliwskich z Sokołowa

zorganizowani przez nadleśniczego Bąkowskiego. Kłopoty wystąpiły gdy reszta

statystów dowiedziała się, że mają kreować w filmie Żydów. Mimo godziwego

wynagrodzenia za tzw. dzień zdjęciowy, nie można było namówić wielu z nich

do pójścia na plan. Pan Czesław Petelski mocno się tym incydentem

denerwował, ale w końcu poradził sobie i premiera filmu odbyła się

w zaplanowanym terminie w kinie „Sokół” mieszczącym się w Powiatowym

Domu Kultury w Sokołowie. Nie wiem ile teraz kosztuje kopia takiego filmu,

ale wiem, że warto ją mieć w archiwalnych zbiorach ośrodka kultury bądź

biblioteki. Stanowi on przecież materialny dowód naszej najnowszej historii. Za

niewielkie pieniądze można film zapisać na dyskach komputerowych i ocalić od

zapomnienia, bo kto wie czy przy kolejnych zmianach politycznych ktoś nie

wpadnie na pomysł by zniszczyć wszystko, co dotyczyło zbrodni niemieckich

na narodzie żydowskim.

Wacław Kruszewski.

sobota, 22 lutego 2025

Kosów Lacki 14 czerwca 2018 r.

O książce Wacława Kruszewskiego Kalejdoskop wspomnień...
Książka Wacława Kruszewskiego Kalejdoskop wspomnień to lektura ze wszech miar
ciekawa i godna polecenia. Na tę opinię składa się kilka czynników.
Autor tomu, ogłoszony swego czasu (1986) przez Rzeczpospolitą Polakiem Roku,
przez całe swe dorosłe życie pracował w kulturze. Był dyrektorem Centrum Kultury
i Sztuki Województwa Siedleckiego, któremu podlegały kina (stałe i ruchome) Siedlecki
Teatr Kameralny, Biuro Wystaw Artystycznych, Pracownia Usług Plastycznych Biuro
Informacji Kulturalnej z własnym zakładem poligraficznym oraz Zakład Remontowo-
Budowlany Obiektów Kultury. Kruszewski tę instytucję tworzył od podstaw (poświęcił
jej także swoja pracę magisterską obronioną na UW). Z czasem rozrosła się ona nie tylko
do organizacji życia kulturalnego w szeroko pojętym regionie, ale i przedsiębiorstwa
znakomicie prosperującego i samofinansującego się.
To dzięki zaradności i zmysłowi organizacyjnemu Autora udało się zorganizować
w Sokołowie Podlaskim (1974) koncert zespołu Omego jednej z największych gwiazd
ówczesnej sceny muzycznej.
Wszystko to ma swe odzwierciedlenie w treści przedkładanej książki. Nie jest to pa-
miętnik. Kruszewski od lat pisuje felietony prasowe oparte na swoich doświadczeniach,
ale i wychodzących poza nie. Własne doświadczenie jest kluczowe oczywiście, choć ma
ono walor bodźca inspirującego Autora do opisów, które przybierają walor generaliów.
Jest to więc barwna wędrówka po słusznie minionych czasach. Pokazuje jednak, iż nie
były to lata beztroskiego bezhołowia. Z równą swadą kreślone są zawiłości organizacyj-
ne towarzyszące funkcjonowaniu ośrodków kultury, organizowaniu rozmaitych przed-
sięwzięć kulturalnych, spotkaniom z żołnierzami Armii Krajowej, jak i odbudowy zabyt-
ków. Barwna, żywiołowa narracja podana literacką polszczyzną okraszona jest mnó-
stwem zabawnych anegdot. Całość zatem, mimo, iż dotyczy głównie regionu, wychodzi
swą wymową poza jego ramy. Łatwo bowiem zauważyć, że oddając się opowieściom
Kruszewskiego przekraczamy ów przełom Mazowsza i Podlasia, wszak opowieść przy-
biera polor generaliów ogólnej opowieści o kulturze lat powojennych

 Poznaniacy w Czerwonce


Cykl moich artykułów o Poznaniakach przesiedlonych w grudniu 1939 roku do Sokołowa

wywołał duże zainteresowanie czytelników. Do redakcji „Wieści Sokołowskich” przesłali

swoje wspomnienia państwo: Irena Sobolewska, Janusz i Wiesława Czarnoccy oraz

Waldemar Kamonciak; obecnie mieszkaniec Wrocławia pochodzący z Kupientyna.

Dostaliśmy także kopię artykułu prasowego z pisma ukazującego się w wielkopolskiej

Goślinie Murowanej, a w nim wspomnienia sprzed sześćdziesięciu lat Władysława Prusa, w

czasie wojny pełniącego rolę organisty w naszym sokołowskim kościele św. Rocha. Pan Prus

trafił do Sokołowa i mieszkał u państwa Szulców, w domu położonym tuż przy moście na

ulicy Siedleckiej. Pracę organisty w kościele pw. św. Michała Archanioła załatwił mu nasz

miejscowy organista, pan Aleksander Langowski, o którym jego kolega po fachu z

Poznańskiego zachował miłe wspomnienia. Podobnie dobre wspomnienia zachował o panu

Grądzkim ps. „Krzemień”, organizatorze pierwszych struktur niepodległościowych w

Sokołowie i w Kosowie Lackim. Prus, organista z Poznańskiego i Grądzki, zawodowy oficer

z Sokołowa, w mrocznych czasach hitlerowskiej okupacji prowadzili dyskusje o

możliwościach walki z Niemcami na terenie Wielkopolski i na Podlasiu. Rozmowy te toczyły

się najczęściej na plebanii i w mieszkaniach ich zaufanych przyjaciół.

Kilka lat temu do Miejskiej Biblioteki Publicznej, mieszczącej się w budynku dawnego

dworca kolejowego przybyła także delegacja byłych przesiedleńców, w której znalazła się

pani urodzona w Sokołowie, gdzie w domu przy ulicy Kolejowej mieszkali jej rodzice w

czasie wojny. Przyjechała, chcąc odnaleźć ten dom, poznać jego mieszkańców i podziękować

im. Sam budynek zmienił się nie do poznania, także otoczenie widoczne na zachowanych z

tego okresu zdjęciach wygląda inaczej. Rozpoznać udało jej się jedynie pobliską kapliczkę.

Również dawnych sąsiadów trudno będzie teraz znaleźć ze względu na upływ czasu, ale

przecież wszystko jest możliwe, jeśli starsi mieszkańcy Sokołowa nam w nich pomogą. Na

szczęście pracownicy naszej Biblioteki obiecali włączyć się w te poszukiwania.

Takim przykładem ocalonej historii jest Irena Sobolewska, która opisała swoje wspomnienia

z wakacji spędzanych u cioci we wsi Kuczaby koło Sterdyni, mieszkającej wśród kilku

innych rodzin przesiedleńców z Wielkopolski. Ciekawą historię opowiedziała nam również

córka pani Ireny, Barbara Sobolewska-Węgrzyn; doktorantka Wyższej Szkoły Gospodarki w

Bydgoszczy, która trakcie studiów poznała poznała prof. Wiesława Maika. Profesor w swoim

wystąpieniu z okazji jubileuszu 70-lecia, przypomniał, że urodził się w Sokołowie w 1941

roku. To oczywiście wzbudziło wielkie zainteresowanie młodej Sokołowianki, wspomniała


więc profesorowi, że i ona też pochodzi z Sokołowa, więc są krajanami. Profesor opowiedział

jej, jak jego rodzice zostali przesiedleni w grudniu 1939 roku z Pobiedzisk do Sokołowa i

następnie zamieszkali we wsi Czerwonka, w domu gościnnej rodziny Sowów. Gospodarz Jan

Sowa zapewnił państwu Maikom dobre jak na tamte czasy warunki bytowania, oddając

wojennym tułaczom osobną izbę w swoim niewielkim domu, a przyszli rodzice profesora

podjęli pracę w miejscowej szkole. Tak więc, dzięki wiedzy pani Barbary Sobolewskiej-

Węgrzyn sokołowska lista utalentowanych ludzi urodzonych w naszym mieście wzbogaciła

się o profesora dr hab. Wiesława Maika, wybitnego polskiego geografa, specjalisty w zakresie

gospodarki społeczno-ekonomicznej, geografii turystycznej i gospodarki przestrzennej. W

podsokołowskiej Czerwonce można odnaleźć jeszcze ludzi pamiętających Teodozję i Marcina

Maików; rodziców profesora, którzy uczyli dzieci w miejscowej szkole podstawowej, a

tutejszej młodzieży zapewnili również wykształcenie na zakazanym przez okupanta poziomie

gimnazjalnym prowadząc tajne komplety i ryzykując tym swoje życie.

Jednym z wielu uczniów kierownika Szkoły Powszechnej w Sokołowie, pana Marcina Maika

był znany naukowiec, nasz rodak z ulicy Krzywej profesor Jan Izdebski, późniejszy

współpracownik prof. Choh Hao Li (University of California, USA) oraz laureata nagrody

Nobla prof. Andrew Schally’ego (University of New Orlean, USA). Świadectwo szkolne

profesora Izdebskiego znajduje się obecnie w Pracowni Dokumentacji Dziejów Miasta. O tym

wszystkim dowiedział się profesor Maik, kiedy wraz z małżonką odwiedził nasze strony, by

podziękować Sokołowianom za pomoc, jaką otrzymali jego rodzice w czasach hitlerowskiej

okupacji. Z przyjemnością publikuję to wszystko tutaj, aby pamięć o wydarzeniach z okresu

II wojny trwała wśród mieszkańców Sokołowa.

piątek, 21 lutego 2025

 Szanowni słuchacze i studenci Sokołowskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku!

Dziękuję serdecznie, że tak licznie przyszliście do Sokołowskiego Ośrodka Kultury, by

posłuchać co ma do powiedzenia jego pierwszy dyrektor oraz (bez fałszywej skromności)

organizator i twórca domu kultury w Sokołowie. Tematem wykładu miały być ulice Sokołowa

opisane w mojej nowej książce z pięknymi zdjęciami miasta o trudnej urodzie Magdy Stasiuk

pt. „Patroni naszych ulic”. Ale, jak to zwykle ze mną było i bywa: samowolnie, nie pytając o

zgodę organizatorów bawiłem Państwa również opowieściami z czasów mojej aktywności w

kulturze sokołowskiej. Opisałem je w mojej pierwszej książce pt. „Kalejdoskop wspomnień”,

którą zabrałem ze sobą. Na szczęście, na moją prośbę, prowadzący spotkanie pan Artur

Ziontek pilnował, bym nie poszedł „o jeden most za daleko” i zgrabnie podpowiadał mi

wątki, które rozwijałem. Niebawem doczekamy się 60. rocznicy utworzenia Powiatowego

Domu Kultury w Sokołowie. Kilka lat temu na prośbę pani Marii Koc, ówczesnej dyrektorki

SOK-u napisałem historię trwającej przez 14 lat jego budowy i działalności pod rządami

cenzury i nadzoru politycznych komisarzy. Przetrwaliśmy ten okres w nienajgorszej kondycji.

Przetrwamy więc i dzisiejszy kryzys spowodowany polityką, której kultura nie znosi. Na

potwierdzenie tej tezy przypomnę chociażby spotkania żołnierzy AK w kawiarni

Niespodzianka w 1964 roku, wizyty w Sokołowie znanych pisarzy m.in. Cezarego

Chlebowskiego, Bronisława Trońskiego, Wojciecha Żukrowskiego, Witolda Retki,

wzbogacenie repertuaru kina o filmy amerykańskie czy prezentację głośnej wystawy

fotograficznej WENUS, którą z Krakowa sprowadził Heniek Rosochacki. Jeśli moi następcy

będą tym zainteresowani, to chętnie im opowiem, jak udawało mi się utrzymać na stanowisku

dyrektora domu kultury przez 12 lat, bo od roku 1964 do 1976. Warto korzystać z

doświadczenia poprzedników. Taki postulat-dedykację przesyłam nie tylko Marcinowi

Celińskiemu.

sobota, 15 lutego 2025

            Tak było !

W czasie ciekawej imprezy zorganizowanej przez Sokołowski Ośrodek Kultury z cyklu „Tu pozostać muszę” zadano mi pytanie o finansowanie kultury w czasach mojej aktywności zawodowej. W pytaniu wyczuwało się tęsknotę za przywróceniem mecenatu Państwa nad twórczością i upowszechnianiem kultury. Chociaż jestem na zasłużonej emeryturze/42 lata pracy od kierownika Młodzieżowego Klubu „Amigo” ,przez twórcę i dyrektora unikalnej w Polsce zintegrowanej instytucji kultury szczebla wojewódzkiego – Centrum Kultury i Sztuki woj. siedleckiego w Sokołowie ,po dyrektora Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego. Byłem więc nomenklaturowym dyrektorem, zdobywającym ,wiedzę i doświadczenie na kierunkowych uniwersyteckich studiach oraz w placówkach , instytucjach kultury i w administracji. O tak prowadzonych kadrach i ich awansach można teraz sobie pomarzyć.

PRL–owskie  hasło „bierny, mierny ale wierny” nabrało teraz w polityce kadrowej nowego blasku.

Boleję ,jak moi następcy, nad mizerią budżetową ośrodków kultury, współczuje artystom plastykom i twórcom ludowym, którym nie organizuje się wystaw ,nie zleca projektów, nie kupuje ich dzieł .Do historii przeszły Ogólnopolski Festiwal Piosenki Harcerskiej ,którego finał odbywał się w siedleckim amfiteatrze i Sejmik Wiejskich Zespołów Teatralnych w Stoczku Łukowskim, Międzynarodowe warsztaty muzyczne „Jeunesse Miusicale” czy konkursy orkiestr dętych Ochotniczych Straży Pożarnych. Przestał działać Siedlecki Teatr Kameralnym, który potrafił zarabiać na swoje utrzymanie grając sztuki dla dzieci w szkołach i ośrodkach kultury rozległego woj. siedleckiego .Pozostała po nim praca magisterska Justyny Chełchowskiej napisana w Katedrze Historii Najnowszej po kierunkiem prof. dr hab. Piotra Matusaka. Warto wspomnieć ,że STK 20 lat wcześniej od spektaklu TVP wystawił za pozwoleniem cenzora sztukę „Rozmowy z Katem „ Kazimierza Moczarskiego – wysokiej rangi oficera BIP –u Komendy Głównej AK.

Panią Marię Koc- dyrektorkę Sokołowskiego Ośrodka Kultury interesowało skąd mieliśmy tak dużo pieniędzy , że starczało i na remonty zabytkowych dworów i pałaców, i na budowę gminnych ośrodków kultury ,kin ,szkól muzycznych ,oraz różne masowe imprezy, konkursy ,wystawy i festiwale, Zasada była prosta. Finansowanie kultury Państwo powierzyło Narodowemu Funduszowi Rozwoju Kultury gromadzącemu pieniądze z 1,9%odpisu od funduszu płac gospodarki uspołecznionej. A ponieważ prawie wszystko było uspołecznione – pieniędzy na kulturę nie brakowało.

Co roku w październiku w Ministerstwie Kultury i Sztuki odbywały się konsultacje budżetowe na których 49 ówczesnych dyrektorów Wydziałów Kultury walczyło o jak największe dotacje dla swoich województw, Mnie udało się namówić na wyjazd do Warszawy Wojewodę Siedleckiego płk. dypl. pilota dr. Janusza Kowalskiego. Uprosiłem go nawet ,żeby na tę okoliczność założył mundur lotnika ze wszystkimi odznaczeniami, w którym wyglądał okazale. Jeśli w składzie naszej siedleckiej delegacji byli pani poseł Bożenna Kuc z sejmowej komisji kultury i Jurek Mandał przewodniczący komisji kultury Wojewódzkiej Rady Narodowej to efekt mógł być tylko jeden. Wszystkie uzasadnione postulaty woj. siedleckiego zostały przyjęte. Podsumowując konsultacje Wiceminister Wacław Janas zorientował się, że dostaliśmy więcej jak bogate w zabytki i instytucje kultury woj. krakowskie. Skreślił kilka milionów, ale i tak byliśmy zadowoleni. Uzyskana dotacja zapewniała bowiem finansowanie wszystkich zadań uchwalonych w Wojewódzkim Programie Rozwoju Kultury na sesji WRN w Sokołowie Podlaskim. Teraz przyszło się zmierzyć z problemami natury wykonawczej i materiałowej,gdyż60 %budżetu przeznaczyliśmy na remonty i budowę bazy dla kultury a nie na modne kiedyś i zapewne teraz różne akademie i fajerwerki polityczne bardziej potrzebne władzom jak społeczeństwu. Kto pamięta te czasy ,wie ile problemów nastręczało zdobycie – tak właśnie – zdobycie a nie zwykły dziś zakup ,czerwonej cegły ,miedzianej blachy czy dębowej tarcicy. Zdobywało się te materiały konieczne do remontów zabytkowych dworów i pałaców w ciągłej sprzeczności z obowiązującymi przepisami. Z wykonawstwem też były problemy. Firmy budowlane nie były zainteresowane drobnymi naprawami np. cieknącego dachu. Chętnie takie usługi wykonaliby rzemieślnicy. Tylko by je zlecić trzeba było uzyskać limit dla sektora prywatnego Bili się o takie limity w Wydziale Finansowym wszyscy dyrektorzy wydziałów UW, Uprzywilejowane było rolnictwo i oświata Jak coś zostawało dyr. Zbigniewowi Wiedęńskiemu dał kulturze byśmy mogli dokończyć remonty obiektów kultury. .A do tego roboty na zabytkach, mogły wykonywać tylko specjalistyczne przedsiębiorstwa budowlane – Pracownie Konserwacji Zabytów, obciążone remontami Zamku Królewskiego w Warszawie, pałacu w Starej Wsi i innymi ważniejszymi obiektami dla kultury narodowej jak nasze ziemiańskie dworki w Chlewiskach czy Suchożebrach. hala targowa w Siedlcach i zajazd w Maciejowicach. Postanowiliśmy zorganizować własne wykonawstwo – Zespół Remontowo –budowlany Obiektów Kultury. Wykorzystaliśmy reformatorskie decyzje premiera Rakowskiego ujęte w haśle co nie jest zabronione –jest dozwolone .Prezydent Siedlec Paweł Turkowski przekazał nam działkę na ulicy Chejły gdzie pobudowaliśmy bazę magazynowo- warsztatową a na stropie trzy domki tzw. nauczycielskie z Mikołajek na mieszkania dla pracowników. Wojewoda p. ZofiaGrzebisz - Nowicka wystarała się o przydziały materiałów , środki transportu i maszyny budowlane. Zaczęliśmy od ratowania neogotyckiego pałacu w Patrykozach przeznaczonego w naszym programie na siedzibę Uniwersytetu Ludowego, kształcącego kadry dla Wiejskich Klubów Kultury Na pokrycie dachu pałacu potrzebna była blacha miedziana. Zakup jej przez Wydział Kultury graniczył z cudem. I o taki cud postarał się ks. Proboszcz z Garwolina. Przyjechał do konserwatora zabytków po pieczątkę potwierdzającą, ,że kościół w Garwolinie jest zabytkiem i jego dach musi być pokryty blachą miedzianą. Tej blachy potrzeba jakieś 4 - 6 ton i właśnie po asygnatę umożliwiającą jej zakup z dokumentami i parafialną kasą ,ksiądz udaje się do Centrali Materiałów Nieżelaznych w Gliwicach Uprosiliśmy księdza żeby zwiększył swój wniosek o 10 ton potrzebnych nam na pokrycie zabytkowych dworów w Chlewiskach i Suchożebrach oraz pałacu w Patrykozach Ksiądz uznał ,że ratowanie zabytków to zbożny cel i sprawę załatwił Do naprawy okazałej klatki schodowej w pałacu Dernałowiczów w Mińsku z kolei potrzebna była sucha dębina. Tarcica dębowa uznana była za materiał luksusowy i możliwa do zakupu- jak i modny parkiet dębowy -tylko przez ludność bądź rzemieślników Ale żeby zakładowi prywatnemu zlecić pracę potrzebny był limit dla gospodarki nieuspołecznionej . a jeszcze należało odprowadzić haracz do Wydział Finansowego równowartości usługi czyli tzw. podatek od luksusu. Tu pomógł Wicewojewoda siedlecki dr Marek Zelent. Załatwił w Ministerstwie Rolnictwa i Leśnictwa ,gdzie pracował zanim przyszedł do Siedlec, dodatkowy przydział na pozyskanie tarcicy dębowej. Leśnicy wycieli kilka dębów a ja wymieniłem je z producentem trumien w Sokołowie na suche bale dębowe Wystarczyło na klatkę schodową pałacu i jeszcze na ławki w siedleckim amfiteatrze .Przykłady ,które tu przytaczam dowodzą, że w każdej sytuacji można sobie poradzić ,kiedy jest wola, chęć działania i trochę odwagi. Nie bez znaczenia był klimat społeczny w nowym województwie ,którego władze starały się wyjść jak najszybciej z wielowiekowego zapóźnienia ..Z remontem ratusza w Siedlcach wiąże się anegdotyczna historyjka, którą mam do dziś w pamięci. Na komisji budżetowej Wojewódzkiej Rady Narodowej, jej przewodniczący Jan Kopyrski zarzucił mi niegospodarność polegającą na ułożeniu posadzki z marmuru w holu i sali wystawowej postulował powołanie spec-komisji do zbadania sprawy i wyciągnięcia wniosków, Groziło to przerwaniem robót przez lubelskie PKZ –ty a dla mnie dymisją ze stanowiska. Broniąc się wyjaśniałem komisji że ratusz ma być siedzibą Muzeum, a posadzka trwała i estetyczna będzie służyła tej instytucji wiele lat i że na taki luksus nas stać bo finansujemy remont z Funduszu Rozwoju Kultury a nie z budżetu .Gorąco się robiło ,bo czułem że moje argumenty nie trafiają do przekonania członkom komisji.

Z opresji uratował mnie Przewodniczący WRN Stanisław Lewocik zadając pytanie: ile kosztuje m2 takiej posadzki. Odpowiedziałem, wyposażony w kosztorysy przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków- Zygfryda Czapskiego ,że 240 000zł łącznie materiał i wykonanie. „To nie ma sprawy .bo m2 obory dla krów kosztuje 400 000 zł”-poinformował zebranych przewodniczący Lewocik i komisja zajęła się szukaniem niegospodarności w innych resortach.

Takich historyjek było co niemiara. Wynikały one ze zderzenia ludzkich inicjatyw z trudną do pokonania barierą wszechogarniającej biurokracji , braków i ograniczeń jakiś limitów asygnat podatków od luksusu ,przydziałów itp. A do tego różne komisje powoływane przez komitety partyjne i administrację podejmowały ,by uzasadnić swoje istnienie ,różne działania kontrolne. Nikt nikomu nie ufał.. Ale mimo zalewu różnych uchwał ,sprawozdań ,programów i harmonogramów znajdowaliśmy czas na normalną pracę ,na profesjonalne opracowanie wniosków o dotację, o wykonawstwo ,o przydziały materiałów budowlanych i dewiz na zakup instrumentów muzycznych bądź maszyn poligraficznych ale także o jak najwięcej miejsc na bezpłatne studia zaoczne ,odznaczenia i nagrody dla najlepszych twórców i animatorów kultury.

Skromna ,powielaczowa broszura zawierająca rysunki i opisy zabytków woj. ,siedleckiego  przeznaczonych do społecznego zagospodarowania zrobiła na prof. Wiktorze Zinie – Generalnym Konserwatorze Zabytów duże wrażenie.

Okazało się ,że nasze propozycje by przez remonty obiektów zabytkowych poprawić bazę lokalową placówek kultury było zgodne ze strategią ratowania kultury materialnej ziemiaństwa polskiego po latach jej niszczenia. Niebawem ukazały się przepisy dające możliwość instytucjom i osobom prywatnym na. przejecie zabytku ,jego remont i użytkowanie/Słynna uchwała nr 179 Rady Ministrów/Dziś wiele obiektów z tej broszury jest uratowanych i z powodzeniem pełnią funkcje do jakich je przystosowano. Okazały pałac Doria – Dernałowiczów przekazał mieszkańcom Mińska Mazowieckiego Minister Kultury i Sztuki prof. Aleksander Krawczuk, Klucze do Zajazdu w Maciejowicach i utworzonego tam Muzeum Tadeusza Kościuszki przekazał Bogdanowi Witczukowi prof. Bogdan Suchodolski –Przewodniczący Narodowej Rady Kultury, Bibliotekę w tzw. Domu Gdańskim w Węgrowie przekazała Izie Perczyńskiej pani poseł Jadwiga Cichocka


 

poniedziałek, 10 lutego 2025

 

Albośmy to jacy tacy – My Sokołowiacy

Pod takim tytułem będę opisywał  życie i kariery zawodowe naszych rodaków, tych powszechnie znanych ,którzy zasłużenie patronują naszym ulicom ,szkołom i instytucjom publicznym jak i tych ,mniej znanych, żyjących tu i teraz, których dokonania w pracy zawodowej ,sukcesy w polityce ,w kulturze i sporcie warte są upowszechnienia, szczególnie wśród młodego pokolenia. Dla niego stanowić bowiem mogą wzorce i inspiracje do nauki i pracy niezbędnej dla osiągnięcia sukcesu .Bohaterami moich artykułów będą Ci Sokołowianie , którzy pozostawili  trwały ślad na sokołowskiej ziemi, w Polsce, a być może i w Europie. Takich postaci trzeba będzie szukać  w odległej historii. To poszukajmy razem. Moim kandydatem jest np. Ludwik Górski ,właściciel Ceranowa i Sterdyni. Najlepszą rekomendację dla Niego dał Henryk Sienkiewicz .który z okazji jubileuszu 60-lecia pracy obywatelskiej Ludwika Górskiego zamieścił  w  swojej redakcji  taki tekst. :”Na wszystkich polach społecznej roboty byłeś zawsze obecny. A także Życie Twoje było ,jak łza  czyste. Że świecisz przykładem żywej wiary, poczucia obowiązku, wytrwania woli, siły charakteru i cnoty, przeto wręczamy Ci  ten wieniec obywatelski ze czci ,miłości i wdzięczności  narodu uwity .Dożyłeś sędziwych lat życia.w nieprzerwanej i owocnej pracy dla Ojczyzny i społecznego dobra Gdy zwątpienie wdzierało się w dusze ludzkie, nie przestawałeś nigdy głosić, że naród jest odrębną i nieśmiertelną myślą Bożą… Wierzyłeś  niezłomnie ,że chyba taki  naród zginąć  może, który sam dobrowolnie uchyli się od włożonego nań posłannictwa. Umiłowałeś dzieje przeszłe nasze i wielkość ich przepełnia cię poczuciem dumy i narodowej godności, o której nie zapomniałeś nigdy. Umiłowałeś wreszcie młode pokolenia….Albowiem wiara i miłość zrodziły w Tobie niemniej silną i niemniej niezłomną nadzieję,że  komu nie zabraknie pod stopami ziemi  ten przy pracy i woli zdoła zawsze odbudować dom zrujnowany ”Uroczysty jubileusz odbył się w 1902 roku w  Katedrze św, Jana w Warszawie. Prorocze to słowa naszego Noblisty

    Więcej o życiu i działalności  Ludwika Górskiego można dowiedzieć się z pracy magisterskiej  pani Jadwigi Ostromeckiej którą można wypożyczyć z Biblioteki Pedagogicznej w Sokołowie .lub w siedzibie Towarzystwa Miłośników Ziemi Sterdyńskiej –organizatorze sesji popularno–naukowej w 2003 roku   Do panteonu zasłużonych Sokołowian, obok   Ludwika Górskiego trzeba zaliczyć  i właściciela Grochowa –Władysława Rawicza z którym los zetknął go w jednej celi siedleckiego więzienia. Stało się to po zamachu na carskiego generała policji barona Budberga .Konspiratorzy rzucili pod pojazd „oberpolicmajstra ”bombę z okna pałacu Zamojskiego w którym przebywał w tym czasie Ludwik Górski. Pod zarzutem udziału w spisku został wraz z innymi aresztowany i uwięziony w Siedlcach, gdzie czekał na egzekucję Władysław Rawicz-naczelnik cywilny województwa podlaskiego  w powstaniu styczniowym 1863 roku. Postać Władysława Rawicza jest powszechnie znana. Dodam więc tylko małą ale pouczającą  informację ,ze o Jego ratowanie przed stryczkiem słała listy do cara księżna  Golicyna ze Starej Wsi  k/ Węgrowa. Car zamienił wcześniej wydany wyrok śmierci na  katorgę, ale zanim carski ukaz dotarł do  naczelnika siedleckiego więzienia naszego rodaka 21 listopada 1863 roku publicznie powieszono. Zawiodła technika komunikacji pomiędzy Petersburgiem a Warszawą. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz.

Z wdową po baronie Budbergu ożenił się w dalekiej Odessie nasz rodak, bodaj najbogatszy w historii sokołowianin -Adolf Lorsch. Barwne losy tego utracjusza , rzadcy majątków w Grodzisku i Kupientynie opisała Helena Mniszek w powieści „Panicz” Pisaliśmy o Nim w numerze    22  Życia Siedleckiego  z dnia 28 listopada 2014 Nasz artykuł zamieścił dla  Polaków zamieszkałych na Ukrainie. Kurier Galicyjski.  Wdowa po baronie wniosła w wianie miasto  Groźny i pola naftowe w Czeczenii. Za dzierżawę  amerykanom tych pól naftowych  wynoszącą 110 000 dolarów rocznie Lorsch jako prezes Towarzystwa Kaukaskiego zbudował  kurort w Kisłowodzku oraz  dla swojej siostry okazały hotel w Warszawie.  Aresztowany przez Gestapo pod zarzutem pracy dla angielskiego wywiadu ,zginął w publicznej egzekucji polskich patriotów w Palmirach 21 czerwca 1940 roku wraz z Maciejem  Ratajem –Marszałkiem Sejmu i olimpijczykiem Januszem Kusocińskim. Czytelników zainteresowanych  barwnymi losami „Panicza” odsyłamy do książki Heleny Mniszek-panienki z sabniowskiego dworu której talent  pisarski odkrył mistrz prozy i reportażu Bolesław Prus- absolwent siedleckiego gimnazjum i artykułu w Kurierze Galicyjskim ukazującym się dla Polaków zamieszkałych na Ukrainie.

W następnym tygodniu zamieścimy artykuł o generale Stanisławie Trębickim – właścicielu majątku Kurowice- komendancie  Szkoły Rycerskiej skąd podchorążacy wbrew woli swego przełożonego  ruszyli na Belweder po znienawidzonego namiestnika cara W.K.Konstatego, dając sygnał do kolejnego powstania, powstania listopadowego 1831 roku        

 Niestety nie dotrzymałem obietnicy ,bo lokalne gazety nie były i nie są zainteresowane moimi tekstami chociaż mają je za darmo.+ Jeśli wiecie dlaczego ?  Napiszcie !                                                                          Wacław Kruszewski

 

sobota, 8 lutego 2025

 Taki list dostałem od  prof. Jana Izdebskiego po spotkaniu z Nim w sokołowskiej bibliotece. O naszym znakomitym rodaku można poczytać w naukowych wydawnictwach USA i Japonii ale nie w lokalnych gazetach redagowanych przez dyletantów.

Wacku,

Dziękuję za komunikat, który dopiero dzisiaj odczytałem w pracy, i obietnicę egzemplarza książki gen. Rozbickiego z zabawnym potknięciem co do mojej osoby. Chętnie ją przeczytam. Dowiedziałem się, z tego komunikatu, że relacja o spotkaniu w Sokołowie ukazała się w Wieściach. Znalazłem ten tekst w Internecie i nie zdziwiłem się, że byłeś zawiedziony skromnością tej relacji w stosunku do objętości materiałów jakich dziennikarce dostarczyłeś. Ja również sądziłem, że będzie nieco więcej, ale w moim wieku nic nie może mnie zaskoczyć. Rozumiesz to, bo jesteśmy równolatkami. To co mnie jednak wyjątkowo poruszyło, to brak choćby jednego zdania informującego, że zaproszony gość osiągnął tytuł profesora chemii (najwyższe w hierarchii naukowej) w najlepszym uniwersytecie w Polsce. Warto wspomnieć, dla Twojej informacji, że w pięciotomowym Słowniku Biograficznym, Współcześni Uczeni Polscy, opisujący wszystkich naukowców posiadających tytuł naukowy profesora są opisane zaledwie 4 osoby związane z Sokołowem:

Mieczysław Nasiłowski (1929-2004), profesor SGH, ekonomista (czy to dlatego generał się pomylił ?); Henryk Banaszuk ( ur. 11.02.1937  ale w Sterdyni, mój kolega z sokołowskiego liceum), geograf, profesor Politechniki w Białymstoku; Andrzej Turos (ur. 21.02.1937), fizyk w Instytucie Technologii Materiałów Elektronowych (nie jestem pewny co do nazwy) i niżej podpisany (ur. 23.02.1937). Te ostatnie trzy osoby stanowią miłe towarzystwo dla Ciebie.

Zrozum mnie dobrze. Brak tej informacji to dla mnie żaden dyshonor. Nie jestem człowiekiem, który chce być nieboszczykiem na każdym pogrzebie i panną młodą na każdym weselu. Gdybym miał ochotę rozwiać swoje kompleksy, których chyba nie posiadam, wystarczy sprawdzić w bazie Filadelfijskiego Instytutu Informacji Naukowej, by zobaczyć setkę zarejestrowanych tam publikacji w języku angielskim, spis wystąpień na konferencjach krajowych i zagranicznych, spis patentów i dyplomów. Nie o to tutaj mi chodzi. Jeśli publikuje się w miejscowej gazecie reportaż ze spotkania z kimś, kto w tym środowisku się wychował, a osiągnął coś mniej lub bardziej ważnego po wyjeździe z tego środowiska, to trzeba wyraźnie powiedzieć, co wpłynęło na jego ukształtowanie (ten postulat w jakimś stopniu został spełniony) oraz do czego doszedł później. Może to być stanowisko, sukces finansowy, rekord sportowy, dzieło artystyczne, lub cokolwiek innego, co da się krótko opisać. Tego w tym artykule zabrakło. Myślę, że wielu czytelników gazety, a tym bardziej oglądający ten artykuł w Internecie nie będzie w stanie dowiedzieć się dlaczego akurat ten człowiek został zaproszony na spotkanie. Dowie się tylko jak wyglądało jego dzieciństwo i jego koligacje rodzinne i to, że jest profesorem, niewiadomo w jakiej dziedzinie i jakiej instytucji. Myślę, że dla internautów wybór ten będzie niezrozumiały. Szkoda, że miasto straciło okazję do zareklamowania własnego sukcesu, jakim było przygotowanie młodego człowieka do ambitnych i wymagających wysiłku zadań w jego przyszłym życiu. Z żalem stwierdzam, że zabrakło tutaj profesjonalizmu.

Wacku. Te uwagi nie zmieniają mojej oceny, że było to, przynajmniej dla mnie, miłe przeżycie i miłe spotkanie z kilkoma osobami, których nie widziałem od lat. Z prawdziwą przyjemnością rozmawiałem z Panią Hanną Lecyk. Podziwiam jej energię i ambitne plany dotyczące dokumentowania losów ludzi i miasta. Przesłałem jej szereg fotografii i dokumentów dotyczących mojej rodziny i mnie osobiście. Oczywiście nie ma pewności czy to wszystko będzie komukolwiek potrzebne, ale lepiej niech to będzie dostępne w bibliotece.

Te skany zrobiłem głównie dla własnych potrzeb. Piszę wspomnienia opisujące tak lata spędzone w Sokołowie, jak i późniejsze. Nie będzie to publikowane w najbliższym czasie. Zapewnia mi to komfort nie liczenia się z ograniczeniami i modą, czy wręcz manierą obecnie obowiązującą. Przekonałem się, że wspomnienia, tak jak dobre wino, nabiera smaku po latach. Przed dwoma laty opublikowaliśmy z żoną wspomnienia jej dziadka Aleksandra Mogilnickiego, adwokata i prezesa izby karnej sądu najwyższego w latach 1920-1924, 50 lat po jego śmierci. Jego poglądy, w niektórych sprawach, nie pasowały do obiegowych opinii okresu PRL, w innych sprawach, nie pasują do dzisiaj. Człowiek rozsądny musi się pogodzić z tym, że życie jest bardziej skomplikowane niż większości ludzi w danej chwili się wydaje. W związku z tą pracą odczuwam potrzebę zdobycia wiedzy, która nie zawsze jest na pierwszych stronach gazet. Mam nadzieję, że będziemy mieli okazję o tym porozmawiać. Lata płyną, ludzi którzy coś wiedzą na temat historii miasta i spraw, które się z nim wiążą jest coraz mniej.

Dziękuję za wszystko i serdecznie Cię pozdrawiam.

Janek

 

 

 Czytam wszystko co wpadnie mi w ręce. Żeby wyrobić sobie zdanie czytam lewicową i prawicową prasę. W tej drugiej interesuje mnie nowa polityka historyczna pisana przez naukowców z  IPN-u  i twórczo rozwijana przez polityków Ponieważ należę do pokolenia ,które uczestniczyło w wielu zdarzeniach z naszej najnowszej historii na jej najmniejszym  podwórku mam nieodpartą chęć polemizować z jedynie słusznymi tezami jakie kiedyś lansowała PRL-owska propaganda a dziś w jej ślady weszli nowi aktywiści. Obawiam się, że przy bierności ludzi którzy pamiętają i potrafią obiektywnie ocenić co się z nimi bądż obok nich wydarzyło w ostatnich latach niebawem mojego wnuczka  Kacperka będą uczyć w szkole, że moje miasto  - Sokołow Podlaski nie wyzwoliła Armia Czerwona 8 sierpnia 1944 roku tylko” żołnierze wyklęci” dowodzeni przez Młota ,Sokolika .Huzara i Marynarzą .Dlatego, spełniając swój obowiązek wobec wnuka  piszę ten artykuł w rocznicę wyzwolenia Sokołowa z hitlerowskiej okupacji mając w pamięci słowa Wielkiego Polaka o prawdzie która nas wyzwoli. Przywołuję w nim fakty historyczne  z Książki Jana Gozdawy-Gołębiewskiego „Obszar warszawski Armii  Krajowej „ i wspomnienia osobiste jakie zapamiętałem z dzieciństwa. Na początek kilka faktów historycznych.

W nocy z 4 na 5 sierpnia 1944 roku żołnierz AK Stefan Kazik  z Frankopola przeprawił dwóch delegatów majora  J.Sasina dowódcy obwodu Armii Krajowej „Proso” Sokołów Podlaski. Delegatów podporucznika Piotra Wodzińskiego ps. Wicher i docenta Kazimierza Roszkowskiego ps. Judym przyjął w Tonkielach radziecki generał Władymirow.  Generał odrzucił postulat dalszej walki batalionu AK o wyzwolenie Sokołowa Podlaskiego u boku  Armii Czerwonej. Zażądał , by wszystkie polskie oddziały zebrały się w Bażanciarni w Repkach, osobno oficerowie i szeregowcy i tam czekali na przyjście jego żołnierzy.

Druga grupa z sędzią Krysiakiem dotarła do Grochowa, gdzie nawiązała kontakt z oddziałem podporucznika Mariana Solnickiego ps. Dzik Pluton ppor. Solnickiego idąc przez Patrykozy oraz wsie Czajki i Ginia natknął się na wojska  węgierskie, które bez przeszkód przepuściły Polaków przez linię frontu. Tu spotkali się z oficerami radzieckimi. Podczas żołnierskiego przyjęcia radzieccy oficerowie radzili   by żołnierze AK nie przyłączali się do Armii Czerwonej ,bo zostaną rozbrojeni i wywiezieni w głąb Rosji . Podporucznik Dzik natychmiast przekazał te informacje sędziemu Franciszkowi  Krysiakowi który był    Delegatem Rządu na powiat sokołowski  .Pod koniec lipca 1944 roku w Sokołowie powstały konspiracyjne władze polskie z komendantem miasta profesorem Nikodemem Księżopolskim ps. Kiejstut, podporucznikiem rezerwy  Henrykiem Giergielewiczem ps. Łącki ,Edwardem Kupskim ps. Andrzej   Janiną Księżoplską ps. Nina, dr Antonim Perłowskim  ps. Korybut.   Komendant miasta miał do dyspozycji radiostacje ulokowaną w domu przy ulicy Kościuszki 12 za pomocą której otrzymywał dyspozycje z komendy podokręgu wschodniego i informacje z Londynu. Rozbudowana i dyspozycyjna sieć łączniczek zapewniała sprawne przekazywanie rozkazów i informacji do miejsca postoju majora J. Sasina.   Na naradzie oficerskiej 6 sierpnia 1944 roku w majątku Grodzisk  major Sasin z uwagi na jednoznaczne stanowisko władz radzieckich zmierzające do rozbrojenia i internowania żołnierzy AK  , wg wzorów zastosowanych w Wilnie, rozkazał rozwiązać wszystkie oddziały w obwodzie, broń ukryć a łaczność utrzymać na istniejącej sieci.

 Z chwilą wkroczenia do Sokołowa  Armii Czerwonej     major Sasin ze swoim sztabem ujawnił się przed władzami radzieckim i ślad po nich zaginął  

 

Tyle faktów historycznych. Teraz pora na wspomnienia z  dzieciństwa spędzonego w domach i na podwórkach ulic Siedleckiej Repkowskiej i Długiej.

         Od dzieciństwa w naszym domu obok oleodruku Kossaka przedstawiającego „Cud nad Wisłą” z ks. Skorupka wśród szarżujących na bagnety polskich legionistów wisiało zdjęcie naszego dziadka ze strony matki Pawła Jakubiaka. Reprodukcja popularnego obrazu uznanego batalisty była z nami do czasu wejścia do Sokołowa wyzwolicieli, czyli do 8 sierpnia 1944 roku. Nie wypadało wojennemu komendantowi miasta, który tymczasowo zajął największy pokój po zlikwidowanym sklepie z wygodnym wejściem na ulicę Siedlecka bądź  Repkowską  przypominać, jakie baty dostali pod Warszawa w 1920 roku w niespełnionym marszu ku Europie. Za to portret dziadka Pawła na tle gwiaździstej flagi potężnego alianta miał teraz honorowe miejsce obok portretu Stalina. Mnie jednak bardziej interesował obraz przedstawiający bitwę warszawską  niż zdjęcie dziadka jego kolegów, którzy za chlebem wyjechali do Ameryki w latach  dwudziestych. Przez kalkę odrysowałem fragment tego obrazu by pochwalić się przed kolegami rysunkami żołnierzy i ich broni. Nie rozumiałem powodów, dla których obraz wiszący przez cała okupacje, teraz musiał być schowany. Szukałem go wszędzie, a znałem niemal wszystkie przemyślane skrytki w starym domu. W końcu obraz odnalazłem na strychu w wielkim wiklinowym koszu pod stertą pierzyn i paczek papierosów przechowywanych tu po likwidacji sklepu kolonialno- spożywczego moich rodziców. W tym koszu kiedyś niespodziewanie zobaczyłem śpiącą pod pierzyną Żydówkę – prawdopodobnie córkę dr Lewina, który mnie leczył z częstych przeziębień. Powiadomiłem matkę. Nie uwierzyła. Po kilku chwilach, kiedy z pomocą babci i siostry schowano w innym miejscu ukrywającą się sąsiadkę matka zaprowadziła mnie na strych by przekonać, że nikogo tam nie ma ,że musiało mi się przewidzieć. Kosz stał na swoim miejscu załadowany po brzegi poduszkami i pierzynami. Byłem małym sześcioletnim chłopcem o bujnej wyobraźni i jak na dziecko czasów okupacyjnych miałem swoje doświadczenie z ciągłych rewizji, publicznej egzekucji, pod tzw. wzgórkiem przy ul. Repkowskiej, obserwowanej z okienka szczytowej ściany naszego strychu  Likwidacji getta, którego ogrodzenie od ulicy Olszewskiego znajdowało się 50 m od sieni domu od strony ulicy Siedleckiej1. Dlatego mimo zakazu Niemców sień i wejście na strych było w nocy otwarte. Podobne praktyki stosowali i inni mieszkańcy domów, komórek i stodół zlokalizowanych przy ulicach sąsiadujących z ogrodzona dzielnica żydowską. Czym to groziło zapewne wie, prof., Gross, ale o tym nie pisze, bo Żydzi nie kupią  takiej książki. Geszeft można zrobić na „Złotych Żniwach”. Naprzeciw rozległego drewnianego domu usytuowanego na rogu ulicy Siedleckiej i Repkowskiej był budynek sokołowskiego magistratu. Na parterze garaże straży pożarnej a na piętrze kino. Wejście do kina było od ulicy Długiej. Niemcy uciekający pod naporem Armii Czerwonej wysadzili budynek magistratu, ale parter budynku ocalał. I tam w dawnej poczekalni i kasie kina „Ostland” gdzie jeszcze niedawno oglądaliśmy niemieckie kroniki wojenne teraz pokotem spali radzieccy żołnierze. W dzień i w nocy regulowali ruchem transportów wojskowych ciągnących na Warszawę w chwilach wolnych od służby palili ogniska, grali na harmoszce i śpiewali „Katiusze”. Częstowali konserwami a my zajadając się  „swinnuju tuszonku” z czarnym żołnierskim chlebem nosiliśmy im z pobliskiej studni wodę. Czasami dali do obejrzenia pepeszkę lub bagnet. a nawet pograć na harmonii  Ulubieńcem wyzwolicieli stałem się, kiedy przyniosłem do ich kwatery kilka paczek Popularnych i Junaków- papierosów z odkrytej skrytki na strychu. Popularne były paczkowane w dużych pudełkach po 100 szt. I można nimi obdzielić cały odział reguliowszczyków. Były jednak trudniejsze do wyniesienia pod czujnym okiem babci Emilowej. Gniew babci, gdy odkryła moje niecne postępowanie, złagodziły puszki konserw,  które dostałem od żołnierzy. Kocioł kapusty z zawartością wojskowej konserwy sprawił, że i tym razem mi się udało uniknąć rózgi, którą babcia Emilowa władała po mistrzowsku. Za to moim postępowaniem doprowadziłem do wymiany towarowej, gdy okazało się, że papierosy mają dla wojaków większą wartość jak amerykańskie konserwy dostarczane radzieckim sojusznikom by skutecznie bili Niemców. Kilka rodzin zamieszkałych w rozległym domu na rogu Siedleckiej i Repkowskiej miało dzięki tej wymianie handlowej dobre pożywienie. W mieście panował niebywały entuzjazm. Do rodzin Laszuków i Gumaników ,Ładów powrócili od Andersa ich ojcowie i synowie. Trwała  mozolna praca przy odgruzowaniu i naprawie domów, mostów i ulic.. Z dalekiego Elbląga przywieziono prądnice i uruchomiono Elektrownie przy ulicy Kosowskiej naprzeciw starego drewnianego kościołka pw. Św. Rocha . Wieki pobyt nastał na materiały budowlane, -cegłę, stalowe belki.Pan Stefan Głazek płacił za jadaną oczyszczoną z tynku cegłę 50 groszy. W tamtym czasie był to dobry interes. Z kolegami z mojej drużyny wzięliśmy się za robotę. Wkrótce uzbieraliśmy 97 złotych. Piłka, o której marzyliśmy kosztowała w księgarni pani  Sudarowej -95 zł.. Była to skórzana futbolówka z jajowatą dętką  i długim wentylem. Po napompowaniu trzeba było ją zasznurować tak by  nie zniekształcić. Zakup uczciliśmy lemoniadą w sklepiku pani Nowakowej przy ulicy Długiej. Odtąd moja drużyna z Repkowskiej i Siedleckiej nie miała sobie równych wśród piłkarzy grających szmaciakami  na sąsiednich ulicach i podwórkach. Mając taką piłkę trzeba było zadbać o odpowiednie piłkarskie nazwisko. Stefan Kupisz był Cieślikiem, Janek Patejczuk to obrońca Jana Duda, ja długo nosiłem nazwisko pomocnika Legii- -Parpana. Tylko ,nie wiem czemu Romek Bałkowiec miał ksywkę Beka a Waldek Łada – Hilon.

                                  Wacław Kruszewski

 

 

Apel do czytelników strony „Łączy nas kultura i Sokołów” Bardzo często spotykamy się z ciekawymi historiami dotyczącymi przeszłości naszego miasta i powiatu. Wiele wydarzeń obrosło już legendami. Wiele uzyskało różne interpretacje. Zbyt wiele ważnych wydarzeń z życia mieszkańców ziemi sokołowskiej uległo i nadal ulega zapomnieniu. Zwracam się do czytelników o wspólne zachowanie i utrwalenie naszej najnowszej historii o historyczną prawdę o ludziach ich działaniach czasie okupacji ,w tragicznych latach powojennych ,o czasach odbudowy kraju ,o walce o suwerenność i niezależność Polski podarowanej przez sojuszników Stalinowi w Jałcie, aż do współczesności. Razem opiszemy naszą historię by żadni polityczni kuglarze jej nie fałszowali i nie zmieniali według swoich potrzeb. Zapraszamy do współpracy młodzież i nauczycieli, zapraszamy środowiska Sybiraków i Akowców ,zapraszamy świadków historii-weteranów walki i pracy. Wszystkich ,którym nie są obojętne nasze i naszych przyjaciół losy .Ocalmy od zapomnienia ludzi i wydarzenia z przed lat. Spełniając postulat czytelników - internautów oddaje im miejsce na stronie z nadzieją ,że nasi czytelnicy dowiedzą się niebawem o tym jak sokołowski lekarz dr Edward Perłowski uratował życie Pawłowi Jasienicy autorowi pomnikowych dzieł literackich” Polska Piastów” i „Polska Jagiellonów”i o tym jak por AK. Franciszek Ząbecki zdobył dokumenty przewozowe niemieckich transportów kolejowych do Treblinki i jak zeznawał w procesie Franca Stangla- komendanta Treblinki .czy o kapitanie Władysławie Praweckim –organizatorze struktur Związku Walki Zbrojnej –kierowniku szkoły powszechnej na ulicy Repkowskiej w Sokołowie.O pani Marii Wolańskiej i Wacławie Ilczukównej nauczycielkach tajnego nauczania , o Panu Jachu organizatorze pierwszego po wojnie publicznego transportu na trasie Drohiczyn -Warszawa o wielu naszych rodakach których życie i praca zasługują na wdzięczną pamięć. Do współredagowania mojej strony na fb zapraszam p Jacka Odziemczyka nauczyciela mającego bogatą wiedzę o naszej najnowszej historii popartą solidnym warsztatem naukowym i , i p.Darka Kosieradzkiego- historyka amatora zamiłowanego w naszych dziejach i p. Mariana Pietrzaka autora 8 książek o Sokołowie, twórcy Muzeum Regionalnego przy ulicy Lipowej- Zasłużonego Działacza Kultury i wszystkich ,którzy cenią prawdę i mają odwagę ją przywoływać. Tematów jest bez liku a każdy z nich wart jest zachowania i utrwalenia w zbiorowej pamięci. Zatem chwytajmy za długopisy i zapisujmy tak jak je zapamiętaliśmy fakty i wydarzenia z naszej najnowszej historii. Jesteśmy to winni naszym następcom. Swoje osobiste wspomnienia i opinie o wydarzeniach historycznych proszę przesyłać Pracowni Dokumentacji Dziejów Miasta Biblioteki Miejskiej lub na stronę fb „ Łączy nas Kultura i Sokołów”Przed kilkoma dniami przekazałem Bibliotece 2400 wycinków prasowych z lat 1964-1967 opisujących ważne dla tamtych czasów wydarzenia w mieście i powiecie sokołowskim .Komputerowcy z Pracowni Dziejów Miasta zrobili scany tych wycinków i każdy zainteresowany historią może z nich teraz korzystać.

piątek, 7 lutego 2025

 Tak ja zapamiętałem wyzwolenie Sokołowa z okupacji hitlerowskiej 8 lub9 sierpnia 1944 roku !

Od dzieciństwa w naszym domu obok oleodruku Kossaka przedstawiającego „Cud nad Wisłą” z ks. Skorupka wśród szarżujących na bagnety polskich legionistów wisiało zdjęcie naszego dziadka ze strony matki Pawła Jakubiaka. Reprodukcja popularnego obrazu uznanego batalisty była z nami do czasu wejścia do Sokołowa wyzwolicieli, czyli do 8 sierpnia 1944 roku. Nie wypadało wojennemu komendantowi miasta, który tymczasowo zajął największy pokój po zlikwidowanym sklepie z wygodnym wejściem na ulicę Siedlecka bądź  Repkowską  przypominać, jakie baty dostali pod Warszawa w 1920 roku w niespełnionym marszu ku Europie. Za to portret dziadka Pawła na tle gwiaździstej flagi potężnego alianta miał teraz honorowe miejsce obok portretu Stalina. Mnie jednak bardziej interesował obraz przedstawiający bitwę warszawską  niż zdjęcie dziadka jego kolegów, którzy za chlebem wyjechali do Ameryki w latach  dwudziestych. Przez kalkę odrysowałem fragment tego obrazu by pochwalić się przed kolegami rysunkami żołnierzy i ich broni. Nie rozumiałem powodów, dla których obraz wiszący przez cała okupacje, teraz musiał być schowany. Szukałem go wszędzie, a znałem niemal wszystkie przemyślane skrytki w starym domu. W końcu obraz odnalazłem na strychu w wielkim wiklinowym koszu pod stertą pierzyn i paczek papierosów przechowywanych tu po likwidacji sklepu kolonjalno- spożywczego moich rodziców. W tym koszu kiedyś niespodziewanie zobaczyłem śpiącą pod pierzyną Żydówkę – prawdopodobnie córkę dr Lewina, który mnie leczył z częstych przeziębień. Powiadomiłem matkę. Nie uwierzyła. Po kilku chwilach, kiedy z pomocą babci i siostry schowano w innym miejscu ukrywającą się sąsiadkę matka zaprowadziła mnie na strych by przekonać, że nikogo tam nie ma ,że musiało mi się przewidzieć. Kosz stał na swoim miejscu załadowany po brzegi poduszkami i pierzynami. Byłem małym sześcioletnim chłopcem o bujnej wyobraźni i jak na dziecko czasów okupacyjnych miałem swoje doświadczenie z ciągłych rewizji, publicznej egzekucji, pod tzw. wzgórkiem przy ul. Repkowskiej, obserwowanej z okienka szczytowej ściany naszego strychu  Likwidacji getta, którego ogrodzenie od ulicy Olszewskiego znajdowało się 50 m od sieni domu od strony ulicy Siedleckiej1. Dlatego mimo zakazu Niemców sień i wejście na strych było w nocy otwarte. Podobne praktyki stosowali i inni mieszkańcy domów, komórek i stodół zlokalizowanych przy ulicach sąsiadujących z ogrodzona dzielnica żydowską. Czym to groziło zapewne wie, prof., Gross, ale o tym nie pisze, bo Żydzi nie kupią  takiej książki. Geszeft można zrobić na „Złotych Żniwach”. Naprzeciw rozległego drewnianego domu usytuowanego na rogu ulicy Siedleckiej i Repkowskiej był budynek sokołowskiego magistratu. Na parterze garaże straży pożarnej a na piętrze kino. Wejście do kina było od ulicy Długiej. Niemcy uciekający pod naporem Armii Czerwonej wysadzili budynek magistratu, ale parter budynku ocalał. I tam w dawnej poczekalni i kasie kina „Ostland” gdzie jeszcze niedawno oglądaliśmy niemieckie kroniki wojenne teraz pokotem spali radzieccy żołnierze. W dzień i w nocy regulowali ruchem transportów wojskowych ciągnących na Warszawę w chwilach wolnych od służby palili ogniska, grali na harmoszce i śpiewali „Katiusze”. Częstowali konserwami a my zajadając się  „swinnuju tuszonku” z czarnym żołnierskim chlebem nosiliśmy im z pobliskiej studni wodę. Czasami dali do obejrzenia pepeszkę lub bagnet. a nawet pograć na harmonii  Ulubieńcem wyzwolicieli stałem się, kiedy przyniosłem do ich kwatery kilka paczek Popularnych i Junaków- papierosów z odkrytej skrytki na strychu. Popularne były paczkowane w dużych pudełkach po 100 szt. I można nimi obdzielić cały odział reguliowszczyków. Były jednak trudniejsze do wyniesienia pod czujnym okiem babci Emilowej. Gniew babci, gdy odkryła moje niecne postępowanie, złagodziły puszki konserw ,które dostałem od żołnierzy. Kocioł kapusty z zawartością wojskowej konserwy sprawił, że i tym razem mi się udało uniknąć rózgi, którą babcia Emilowa władała po mistrzowsku. Za to moim postępowaniem doprowadziłem do wymiany towarowej, gdy okazało się, że papierosy mają dla wojaków większą wartość jak amerykańskie konserwy dostarczane radzieckim sojusznikom by skutecznie bili Niemców. Kilka rodzin zamieszkałych w rozległym domu na rogu Siedleckiej i Repkowskiej  miało dzięki tej wymianie handlowej dobre pożywienie. W mieście panował niebywały entuzjazm. Do rodzin Laszuków i Gumaników ,Ładów powrócili od Andersa ich ojcowie i synowie. Trwała mozolna praca przy odgruzowaniu i naprawie domów, mostów i ulic.. Z dalekiego Elbląga przywieziono prądnice i uruchomiono Elektrownie przy ulicy Kosowskiej naprzeciw starego drewnianego kościołka pw. Św. Rocha . Wieki pobyt nastał na materiały budowlane, -cegłę, stalowe belki .Pan Stefan Głazek płacił za jadaną oczyszczoną z tynku cegłę 50 groszy. W tamtym czasie był to dobry interes. Z kolegami z mojej drużyny wzięliśmy się za robotę. Wkrótce uzbieraliśmy 97 złotych. Piłka, o której marzyliśmy kosztowała w księgarni pani Marii Sudarowej -95 zł.. Była to skórzana futbolówka z jajowatą dętką  i długim wentylem. Po napompowaniu trzeba było ją zasznurować tak by  nie zniekształcić. Zakup uczciliśmy lemoniadą w sklepiku pani Nowakowej przy ulicy Długiej. Odtąd moja drużyna z Repkowskiej i Siedleckiej nie miała sobie równych wśród piłkarzy grających szmaciakami  na sąsiednich ulicach i podwórkach. Mając taką piłkę trzeba było zadbać o odpowiednie piłkarskie nazwisko. Stefan Kupisz był Cieślikiem, Janek Patejczuk to obrońca Jana Duda, ja długo nosiłem nazwisko pomocnika Legii- -Parpana. Tylko ,nie wiem czemu Romek Bałkowiec miał ksywkę Beka a Waldek Łada – Hilon.

                                  Wacław Kruszewski

 

 

 Szanowni słuchacze i studenci Sokołowskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku! Dziękuję serdecznie, że tak licznie przyszliście do Sokołowskiego...