Taki list dostałem od prof. Jana Izdebskiego po spotkaniu z Nim w sokołowskiej bibliotece. O naszym znakomitym rodaku można poczytać w naukowych wydawnictwach USA i Japonii ale nie w lokalnych gazetach redagowanych przez dyletantów.
Wacku,
Dziękuję za komunikat, który
dopiero dzisiaj odczytałem w pracy, i obietnicę egzemplarza książki gen.
Rozbickiego z zabawnym potknięciem co do mojej osoby. Chętnie ją przeczytam.
Dowiedziałem się, z tego komunikatu, że relacja o spotkaniu w Sokołowie ukazała
się w Wieściach. Znalazłem ten tekst w Internecie i nie zdziwiłem się, że byłeś
zawiedziony skromnością tej relacji w stosunku do objętości materiałów jakich dziennikarce
dostarczyłeś. Ja również sądziłem, że będzie nieco więcej, ale w moim wieku nic
nie może mnie zaskoczyć. Rozumiesz to, bo jesteśmy równolatkami. To co mnie
jednak wyjątkowo poruszyło, to brak choćby jednego zdania informującego, że
zaproszony gość osiągnął tytuł profesora chemii (najwyższe w hierarchii
naukowej) w najlepszym uniwersytecie w Polsce. Warto wspomnieć, dla Twojej
informacji, że w pięciotomowym Słowniku Biograficznym, Współcześni Uczeni
Polscy, opisujący wszystkich naukowców posiadających tytuł naukowy profesora są
opisane zaledwie 4 osoby związane z Sokołowem:
Mieczysław
Nasiłowski (1929-2004), profesor SGH, ekonomista (czy to dlatego generał się
pomylił ?); Henryk Banaszuk ( ur. 11.02.1937 ale
w Sterdyni, mój kolega z sokołowskiego liceum), geograf, profesor
Politechniki w Białymstoku; Andrzej Turos (ur. 21.02.1937), fizyk w Instytucie Technologii Materiałów
Elektronowych (nie jestem pewny co do nazwy) i niżej podpisany (ur. 23.02.1937). Te ostatnie trzy osoby
stanowią miłe towarzystwo dla Ciebie.
Zrozum
mnie dobrze. Brak tej informacji to dla mnie żaden dyshonor. Nie jestem
człowiekiem, który chce być nieboszczykiem na każdym pogrzebie i panną młodą na
każdym weselu. Gdybym miał ochotę rozwiać swoje kompleksy, których chyba nie
posiadam, wystarczy sprawdzić w bazie Filadelfijskiego Instytutu Informacji
Naukowej, by zobaczyć setkę zarejestrowanych tam publikacji w języku
angielskim, spis wystąpień na konferencjach krajowych i zagranicznych, spis
patentów i dyplomów. Nie o to tutaj mi chodzi. Jeśli publikuje się w miejscowej
gazecie reportaż ze spotkania z kimś, kto w tym środowisku się wychował, a
osiągnął coś mniej lub bardziej ważnego po wyjeździe z tego środowiska, to
trzeba wyraźnie powiedzieć, co wpłynęło na jego ukształtowanie (ten postulat w
jakimś stopniu został spełniony) oraz do czego doszedł później. Może to być
stanowisko, sukces finansowy, rekord sportowy, dzieło artystyczne, lub
cokolwiek innego, co da się krótko opisać. Tego w tym artykule zabrakło. Myślę,
że wielu czytelników gazety, a tym bardziej oglądający ten artykuł w Internecie
nie będzie w stanie dowiedzieć się dlaczego akurat ten człowiek został
zaproszony na spotkanie. Dowie się tylko jak wyglądało jego dzieciństwo i jego
koligacje rodzinne i to, że jest profesorem, niewiadomo w jakiej dziedzinie i
jakiej instytucji. Myślę, że dla internautów wybór ten będzie niezrozumiały.
Szkoda, że miasto straciło okazję do zareklamowania własnego sukcesu, jakim
było przygotowanie młodego człowieka do ambitnych i wymagających wysiłku zadań
w jego przyszłym życiu. Z żalem stwierdzam, że zabrakło tutaj profesjonalizmu.
Wacku.
Te uwagi nie zmieniają mojej oceny, że było to, przynajmniej dla mnie, miłe
przeżycie i miłe spotkanie z kilkoma osobami, których nie widziałem od lat. Z
prawdziwą przyjemnością rozmawiałem z Panią Hanną Lecyk. Podziwiam jej energię
i ambitne plany dotyczące dokumentowania losów ludzi i miasta. Przesłałem jej
szereg fotografii i dokumentów dotyczących mojej rodziny i mnie osobiście.
Oczywiście nie ma pewności czy to wszystko będzie komukolwiek potrzebne, ale
lepiej niech to będzie dostępne w bibliotece.
Te
skany zrobiłem głównie dla własnych potrzeb. Piszę wspomnienia opisujące tak
lata spędzone w Sokołowie, jak i późniejsze. Nie będzie to publikowane w
najbliższym czasie. Zapewnia mi to komfort nie liczenia się z ograniczeniami i
modą, czy wręcz manierą obecnie obowiązującą. Przekonałem się, że wspomnienia,
tak jak dobre wino, nabiera smaku po latach. Przed dwoma laty opublikowaliśmy z
żoną wspomnienia jej dziadka Aleksandra Mogilnickiego, adwokata i prezesa izby
karnej sądu najwyższego w latach 1920-1924, 50 lat po jego śmierci. Jego
poglądy, w niektórych sprawach, nie pasowały do obiegowych opinii okresu PRL, w
innych sprawach, nie pasują do dzisiaj. Człowiek rozsądny musi się pogodzić z
tym, że życie jest bardziej skomplikowane niż większości ludzi w danej chwili
się wydaje. W związku z tą pracą odczuwam potrzebę zdobycia wiedzy, która nie
zawsze jest na pierwszych stronach gazet. Mam nadzieję, że będziemy mieli
okazję o tym porozmawiać. Lata płyną, ludzi którzy coś wiedzą na temat historii
miasta i spraw, które się z nim wiążą jest coraz mniej.
Dziękuję
za wszystko i serdecznie Cię pozdrawiam.
Janek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz