Czytam
wszystko co wpadnie mi w ręce. Żeby wyrobić sobie zdanie czytam lewicową i
prawicową prasę. W tej drugiej interesuje mnie nowa polityka historyczna pisana
przez naukowców z IPN-u i twórczo rozwijana przez polityków Ponieważ
należę do pokolenia ,które uczestniczyło w wielu zdarzeniach z naszej
najnowszej historii na jej najmniejszym
podwórku mam nieodpartą chęć polemizować z jedynie słusznymi tezami
jakie kiedyś lansowała PRL-owska propaganda a dziś w jej ślady weszli nowi
aktywiści. Obawiam się, że przy bierności ludzi którzy pamiętają i potrafią
obiektywnie ocenić co się z nimi bądż obok nich wydarzyło w ostatnich latach
niebawem mojego wnuczka Kacperka będą
uczyć w szkole, że moje miasto - Sokołow
Podlaski nie wyzwoliła Armia Czerwona 8 sierpnia 1944 roku tylko” żołnierze
wyklęci” dowodzeni przez Młota ,Sokolika .Huzara i Marynarzą .Dlatego,
spełniając swój obowiązek wobec wnuka piszę
ten artykuł w rocznicę wyzwolenia Sokołowa z hitlerowskiej okupacji mając w
pamięci słowa Wielkiego Polaka o prawdzie która nas wyzwoli. Przywołuję w nim
fakty historyczne z Książki Jana
Gozdawy-Gołębiewskiego „Obszar warszawski Armii
Krajowej „ i wspomnienia osobiste jakie zapamiętałem z dzieciństwa. Na
początek kilka faktów historycznych.
W nocy z 4 na 5 sierpnia 1944 roku
żołnierz AK Stefan Kazik z Frankopola
przeprawił dwóch delegatów majora
J.Sasina dowódcy obwodu Armii Krajowej „Proso” Sokołów Podlaski.
Delegatów podporucznika Piotra Wodzińskiego ps. Wicher i docenta Kazimierza
Roszkowskiego ps. Judym przyjął w Tonkielach radziecki generał Władymirow. Generał odrzucił postulat dalszej walki
batalionu AK o wyzwolenie Sokołowa Podlaskiego u boku Armii Czerwonej. Zażądał , by wszystkie
polskie oddziały zebrały się w Bażanciarni w Repkach, osobno oficerowie i
szeregowcy i tam czekali na przyjście jego żołnierzy.
Druga grupa z sędzią Krysiakiem
dotarła do Grochowa, gdzie nawiązała kontakt z oddziałem podporucznika Mariana
Solnickiego ps. Dzik Pluton ppor. Solnickiego idąc przez Patrykozy oraz wsie
Czajki i Ginia natknął się na wojska
węgierskie, które bez przeszkód przepuściły Polaków przez linię frontu. Tu
spotkali się z oficerami radzieckimi. Podczas żołnierskiego przyjęcia radzieccy
oficerowie radzili by żołnierze AK nie przyłączali się do Armii
Czerwonej ,bo zostaną rozbrojeni i wywiezieni w głąb Rosji . Podporucznik Dzik
natychmiast przekazał te informacje sędziemu Franciszkowi Krysiakowi który był Delegatem Rządu na powiat sokołowski .Pod koniec lipca 1944 roku w Sokołowie
powstały konspiracyjne władze polskie z komendantem miasta profesorem Nikodemem
Księżopolskim ps. Kiejstut, podporucznikiem rezerwy Henrykiem Giergielewiczem ps. Łącki ,Edwardem
Kupskim ps. Andrzej Janiną Księżoplską ps. Nina, dr Antonim
Perłowskim ps. Korybut. Komendant miasta miał do dyspozycji
radiostacje ulokowaną w domu przy ulicy Kościuszki 12 za pomocą której
otrzymywał dyspozycje z komendy podokręgu wschodniego i informacje z Londynu.
Rozbudowana i dyspozycyjna sieć łączniczek zapewniała sprawne przekazywanie
rozkazów i informacji do miejsca postoju majora J. Sasina. Na naradzie oficerskiej 6 sierpnia 1944 roku
w majątku Grodzisk major Sasin z uwagi
na jednoznaczne stanowisko władz radzieckich zmierzające do rozbrojenia i
internowania żołnierzy AK , wg wzorów
zastosowanych w Wilnie, rozkazał rozwiązać wszystkie oddziały w obwodzie, broń
ukryć a łaczność utrzymać na istniejącej sieci.
Z chwilą wkroczenia do Sokołowa Armii Czerwonej major Sasin ze swoim sztabem ujawnił się
przed władzami radzieckim i ślad po nich zaginął .
Tyle faktów
historycznych. Teraz pora na wspomnienia z dzieciństwa spędzonego w domach i na podwórkach ulic
Siedleckiej Repkowskiej i Długiej.
Od dzieciństwa w naszym domu obok
oleodruku Kossaka przedstawiającego „Cud nad Wisłą” z ks. Skorupka wśród
szarżujących na bagnety polskich legionistów wisiało zdjęcie naszego dziadka ze
strony matki Pawła Jakubiaka. Reprodukcja popularnego obrazu uznanego batalisty
była z nami do czasu wejścia do Sokołowa wyzwolicieli, czyli do 8 sierpnia 1944
roku. Nie wypadało wojennemu komendantowi miasta, który tymczasowo zajął
największy pokój po zlikwidowanym sklepie z wygodnym wejściem na ulicę
Siedlecka bądź Repkowską przypominać, jakie baty dostali pod Warszawa w
1920 roku w niespełnionym marszu ku Europie. Za to portret dziadka Pawła na tle
gwiaździstej flagi potężnego alianta miał teraz honorowe miejsce obok portretu
Stalina. Mnie jednak bardziej interesował obraz przedstawiający bitwę
warszawską niż zdjęcie dziadka jego
kolegów, którzy za chlebem wyjechali do Ameryki w latach dwudziestych. Przez kalkę
odrysowałem fragment tego obrazu by pochwalić się przed kolegami rysunkami
żołnierzy i ich broni. Nie rozumiałem powodów, dla których obraz wiszący przez
cała okupacje, teraz musiał być schowany. Szukałem go wszędzie, a znałem niemal
wszystkie przemyślane skrytki w starym domu. W końcu obraz odnalazłem na
strychu w wielkim wiklinowym koszu pod stertą pierzyn i paczek papierosów
przechowywanych tu po likwidacji sklepu kolonjalno- spożywczego moich rodziców.
W tym koszu kiedyś niespodziewanie zobaczyłem śpiącą pod pierzyną Żydówkę –
prawdopodobnie córkę dr Lewina, który mnie leczył z częstych przeziębień.
Powiadomiłem matkę. Nie uwierzyła. Po kilku chwilach, kiedy z pomocą babci i
siostry schowano w innym miejscu ukrywającą się sąsiadkę matka zaprowadziła
mnie na strych by przekonać, że nikogo tam nie ma ,że musiało mi się
przewidzieć. Kosz stał na swoim miejscu załadowany po brzegi poduszkami i
pierzynami. Byłem małym sześcioletnim chłopcem o bujnej wyobraźni i jak na
dziecko czasów okupacyjnych miałem swoje doświadczenie z ciągłych rewizji,
publicznej egzekucji, pod tzw. wzgórkiem przy ul. Repkowskiej, obserwowanej z
okienka szczytowej ściany naszego strychu
Likwidacji getta, którego ogrodzenie od ulicy Olszewskiego znajdowało
się 50 m od sieni domu od strony ulicy Siedleckiej1. Dlatego mimo zakazu
Niemców sień i wejście na strych było w nocy otwarte. Podobne praktyki
stosowali i inni mieszkańcy domów, komórek i stodół zlokalizowanych przy
ulicach sąsiadujących z ogrodzona dzielnica żydowską. Czym to groziło zapewne
wie, prof., Gross, ale o tym nie pisze, bo Żydzi nie kupią takiej książki. Geszeft można zrobić na „Złotych
Żniwach”. Naprzeciw rozległego drewnianego domu usytuowanego na rogu ulicy
Siedleckiej i Repkowskiej był budynek sokołowskiego magistratu. Na parterze
garaże straży pożarnej a na piętrze kino. Wejście do kina było od ulicy
Długiej. Niemcy uciekający pod naporem Armii Czerwonej wysadzili budynek
magistratu, ale parter budynku ocalał. I tam w dawnej poczekalni i kasie kina
„Ostland” gdzie jeszcze niedawno oglądaliśmy niemieckie kroniki wojenne teraz
pokotem spali radzieccy żołnierze. W dzień i w nocy regulowali ruchem
transportów wojskowych ciągnących na Warszawę w chwilach wolnych od służby
palili ogniska, grali na harmoszce i śpiewali „Katiusze”. Częstowali konserwami
a my zajadając się „swinnuju tuszonku” z
czarnym żołnierskim chlebem nosiliśmy im z pobliskiej studni wodę. Czasami dali
do obejrzenia pepeszkę lub bagnet. a nawet pograć na harmonii Ulubieńcem wyzwolicieli stałem się, kiedy
przyniosłem do ich kwatery kilka paczek Popularnych i Junaków- papierosów z
odkrytej skrytki na strychu. Popularne były paczkowane w dużych pudełkach po
100 szt. I można nimi obdzielić cały odział reguliowszczyków. Były jednak
trudniejsze do wyniesienia pod czujnym okiem babci Emilowej. Gniew babci, gdy
odkryła moje niecne postępowanie, złagodziły puszki konserw,które dostałem od
żołnierzy. Kocioł kapusty z zawartością wojskowej konserwy sprawił, że i tym
razem mi się udało uniknąć rózgi, którą babcia Emilowa władała po mistrzowsku.
Za to moim postępowaniem doprowadziłem do wymiany towarowej, gdy okazało się,
że papierosy mają dla wojaków większą wartość jak amerykańskie konserwy
dostarczane radzieckim sojusznikom by skutecznie bili Niemców. Kilka rodzin
zamieszkałych w rozległym domu na rogu Siedleckiej i Repkowskiej miało dzięki
tej wymianie handlowej dobre pożywienie. W mieście panował niebywały entuzjazm.
Do rodzin Laszuków i Gumaników ,Ładów powrócili od Andersa ich ojcowie i
synowie. Trawała mozolna praca przy odgruzowaniu i naprawie domów, mostów i
ulic.. Z dalekiego Elbląga przywieziono prądnice i uruchomiono Elektrownie przy
ulicy Kosowskiej naprzeciw starego drewnianego kościołka pw. Św. Rocha . Wieki
pobyt nastał na materiały budowlane, -cegłę, stalowe belki.Pan Stefan Głazek
płacił za jadaną oczyszczoną z tynku cegłę 50 groszy. W tamtym czasie był to
dobry interes. Z kolegami z mojej drużyny wzięliśmy się za robotę. Wkrótce
uzbieraliśmy 97 złotych. Piłka, o której marzyliśmy kosztowała w księgarni pani
Sudarowej -95 zł.. Była to skórzana futbolówka z jajowatą dętką i długim wentylem. Po napompowaniu trzeba było
ją zasznurować tak by nie zniekształcić.
Zakup uczciliśmy lemoniadą w sklepiku pani Nowakowej przy ulicy Długiej. Odtąd
moja drużyna z Repkowskiej i Siedleckiej nie miała sobie równych wśród piłkarzy
grających szmaciakami na sąsiednich
ulicach i podwórkach. Mając taką piłkę trzeba było zadbać o odpowiednie
piłkarskie nazwisko. Stefan Kupisz był Cieślikiem, Janek Patejczuk to obrońca
Jana Duda, ja długo nosiłem nazwisko pomocnika Legii- -Parpana. Tylko ,nie wiem
czemu Romek Bałkowiec miał ksywkę Beka a Waldek Łada – Hilon.
Wacław
Kruszewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz