wtorek, 23 stycznia 2024

Historia jednej fotografii. Wielkanoc w Łuzkach

Historia jednej fotografii: Wielkanoc w Łuzkach





Z tysięcy zachowanych i utrwalonych w zapisie cyfrowym zdjęć pochodzących z archiwum Sokołowskiego Ośrodka Kultury moją wyobraźnią zawładnęło jedno zdjęcie: fotografia dzieci trzymających koszyczki z wielkanocną święconką i stojących na tle ganku dworku Tyborowskich w Łuzkach koło Jabłonny Lackiej. Zdjęcie to udostępniła mi kiedyś pani Marta Tyborowska-Kalicka, córka właścicieli majątku w Łuzkach. W pracowni fotograficznej Powiatowego Domu Kultur wykonano reprodukcję tego zdjęcia, kliszę opisano i złożono do archiwum tak, jak wiele innych. Gromadziliśmy w tym archiwum wszystkie ważne dokumenty z historii naszego miasta i powiatu, chętnie udostępniane nam przez mieszkańców. I oto po latach to zdjęcie znowu do mnie trafiło, bo odnaleziono archiwum fotograficzne Powiatowego Domu Kultury. Pani Maria Koc, której zawdzięczamy uratowanie i utrwalenie w zapisie cyfrowym tysięcy zdjęć dokumentujących naszą historię chce, by je teraz profesjonalnie skatalogować według wymogów przyjętych w archiwach. Trzeba więc będzie dowiedzieć się kto wykonał to zdjęcie i kiedy, kto na nim jest uwieczniony i w jakich okolicznościach wykonano tę fotografię.

Następnie, gdy już znajdę odpowiedź na te pytania, to trzeba będzie jeszcze zidentyfikować sfotografowane osoby. Będzie dla mnie zajęciem fascynującym, chociaż pewnie trudnym po, jak sądzę 70 latach od jego wykonania. Zabrałem się jednak z zapałem do pracy. Postanowiłem posłużyć się metodą dedukcji stosowaną przez mojego ulubionego bohatera z dzieciństwa, Sherlocka Holmesa, ale już wzbogaconą o narzędzia, których genialny detektyw nie miał, a ja mam, bo mam komputer. Tak przygotowany, przystąpiłem do działania. Najpierw powiększyłem fotkę do formatu A4 i wyostrzyłem ją. Następnie poczytałem sobie o obyczajach panujących w szlacheckich dworach w czasach okupacji i tuż po wojnie. Tu pomocny był Internet i ciekawa książka Sławomira Kordaczuka pt. „Dzieje wojenne i powojenne szlachty podlaskiej” wydana przez Muzeum Regionalne w Siedlcach. Sugerując się wiekiem dzieci i dorosłych, ich ubiorami i po sprawdzeniu danych meteorologicznych oraz kalendarza liturgicznego mojej babci, doszedłem do wniosku, że tak ciepłe Święta Wielkanocne były w 1943 roku, 25 kwietnia. Dowód: na zdjęciu niektóre dzieci są boso. Dalej chciałem ustalić, kto wykonał to zdjęcie? Czy był to Jan Pędich, burmistrz miasta i kronikarz dziejów sokołowian? Raczej nie, bo to nie ta technika i jakość, jaka go charakteryzowała. Ponadto w czasach okupacji byłoby to przedsięwzięcie bardzo ryzykowne. A może zdjęcie zrobiła któraś z córek Adama Tyborowskiego? W łuzeckim majątku i we dworze rządził wtedy okupacyjny nadzorca, który co prawda pozwolił mieszkać w nim właścicielce, ale posiadanie aparatu fotograficznego przez rodzinę polskiego oficera przebywającego w niemieckiej niewoli było niebezpieczne. Adam Tyborowski dostał się do niewoli, walcząc w szeregach Podlaskiej Brygady Kawalerii pod dowództwem gen. Ludwika Kmicic-Skrzyńskiego. Córka Adam Tyborowskiego, Anna wyszła za mąż za Eugeniusza Solskiego. Co więcej, komandor Eugeniusz Solski był dowódcą umocnionego rejonu obronnego wybrzeża Bałtyku obejmującego Półwysep Helski, z którego zdobyciem Niemcy długo nie mogli sobie poradzić.

Tego, że wielkanocną fotografię wykonała Anna Solska dowodzi takie samo zdjęcie formatu 6x9 cm, które mam w swoich prywatnych zbiorach. Na zdjęciu jest para nowożeńców; są to rodzice mojej żony Teresy. Ząbkowane krawędzie obu tych zdjęć świadczą o jednorodnym pochodzeniu i wykonawstwie odbitek. Nina Solska była obecna na weselu Antoniego i Andzi i nie tylko utrwaliła na zdjęciu Parę Młodą, ale także opisała to wesele w swoim pamiętniku. Do końca życia Nina Solska pielęgnowała również przyjacielskie stosunki z moją teściową i przesyłała jej listy i zdjęcia ze swoich licznych podróży po świecie.

Po wielu latach, sam będąc w podróży zagranicznej w 1976 roku dostałem zadanie odnaleźć „ciocię Ninę” w Paryżu, gdzie mieszkała w domu przy rue Buffon 33. Wyrwałem więc kilka godzin z mojego programu badania sposobu organizacji i finansowania kultury w Republice Francji i wybrałem się z mapą Paryża w rękach szukać żony komandora. Miałem również przekazać jej pozdrowienia od Andzi i wręczyć lniane, haftowane serwetki z łuzeckiego dworu; tego samego, w którym odbyło się wesele moich teściów, 7 marca 1943 roku. Było to ostatnie w nim wesele, bo dwór ten jako materialny dowód obecności podlaskiego ziemiaństwa uległ zniszczeniu.

Aby dowiedzieć się więcej o tym okresie naszej historii, warto przeczytać wspomnianą książkę Sławomira Kordaczuka, w której obok historii rodziny Tyborowskich z Łuzek znalazły się również opisy tragicznych losów rodzin Lubicz-Wolińskich z Kosowa Lackiego, Żółkowskich z Grodziska, Bujalskich z Jabłonny Lackiej i wielu innych naszych rodaków. Warto także zastanowić się, czy ciągłe rewolucyjne zmiany, jakie sobie jako państwo i społeczeństwo fundujemy, nie kosztują nas zbyt wiele, i czy nie lepsza byłaby kontynuacja i naprawa tego co było złe. Zniszczenie bowiem ziemiaństwa jako klasy społecznej w zamian za poparcie nowej władzy przez chłopów i robotników tylko na krótko się opłaciło, a strat nie odbudujemy przez pokolenia.


Wacław Kruszewski

piątek, 19 stycznia 2024

Ulica Praweckiego


Ulica Praweckiego

Na osiedlu Eskulap są ulice noszące imiona naszych lokalnych bohaterów z czasów okupacji: majora Franciszka Świtalskiego ps. „Socha” – komendanta obwodu sokołowskiego Armii Krajowej oraz kapitana Władysława Praweckiego – pierwszego organizatora Związku Walki Zbrojnej w Sokołowie. Już w październiku 1939 roku do Sokołowa na spotkanie z Praweckim przyjechał emisariusz komendy głównej Służby Zwycięstwa Polski z zadaniem organizacji podziemnych struktur wojskowych w samym mieście i w powiecie sokołowskim. Do pracy w konspiracji kapitana Praweckiego (odznaczonego krzyżem walecznych za walki z bolszewikami w 1920 roku), nie trzeba było długo przekonywać. Prawecki do współpracy wciągnął cieszących się zaufaniem i znanych z patriotycznych postaw mieszkańców miasta prof. Włodzimierza Woysława, nauczycielkę Marię Wolańską, małżeństwo lekarzy państwa Perłowskich, księdza salezjanina Czesława Madeja a nawet pracownika magistratu Andrzeja Prokopczuka. Opowiadał mi Marian Jakubik, twórca Muzeum Zbrojowni w Liwie, że wiosną roku 1941, tuż przed napadem Niemców na Związek Radziecki do spacerujących ulicą Siedlecką Praweckiego i Woysława podszedł niemiecki oficer z organizowanej właśnie w Sokołowie placówki Abwery (wywiadu wojskowego) i rozpoznał ich z czasów wspólnej służby wojskowej w oficerskiej szkole piechoty w Austrii w roku 1916. Obopólna radość ze spotkania oficerów 15 pułku piechoty armii cesarskiej Habsburgów była wielka. Tak wielka, że trzeba ją było potwierdzić najpierw w restauracji, a następnie w domu Praweckiego. Niemiecki oficer nie mógł jednak dotrzymać tempa toastów wznoszonych przez gościnnych polskich oficerów i szybko zmorzył go pijacki sen. Dokumenty zawierające zebrane przez Abwerę informacje o umocnieniach rosyjskich nad Bugiem i planach ich obejścia przez jednostki Wermachtu wpadły w ten oto sposób w ręce oficerów wywiadu Armii Krajowej. Nie wiadomo w jaki sposób polskie podziemie wykorzystało zdobyte tajne informacje, ale wiadomo, że od tej pory kpt. Prawecki ps. „Wilk” znalazł się pod czujną opieką Ernsta Gramssa i Gestapo. 17 lutego 1943 roku na rozkaz niemieckiego starosty, kpt. Prawecki został wyprowadzony z domu, w którym mieszkał i na schodach tego budynku zastrzelony. Stało się to prawdopodobnie w wyniku zdrady, jakiej dopuściła się jedna z sokołowianek. Niedługo później i ona zginęła z wyroku konspiracyjnego sądu, ale to już inna historia. Być może również kiedyś ją opiszę, gdy znajdę dokumenty wyjaśniające te zdarzenia. Po Władysławie Praweckim sokołowianie mają ulicę, ja zaś mam zdjęcie zrobione przez niego. Na zdjęciu jestem ja z moim ojcem, na krótko jego tragiczną śmiercią w 1943 r.


Wacław Kruszewski

środa, 17 stycznia 2024

Relacja fotograficzna z wystawy poświęconej Andrzejowi Markuszowi w Sterdyni

Relacja fotograficzna z wystawy poświęconej Andrzejowi Markuszowi w Sterdyni


W imieniu matki Andrzeja i licznego grona Jego przyjaciół serdecznie dziękujemy pani Annie Kur - dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury i Sportu w Sterdyni i Magdzie Stasiuk z Cyganerii Podlaskiej za zorganizowanie wspaniałej wystawy dzieł Markusza. Na 20 planszach pokazano rysunki, grafikę i malarstwo sokołowskiego  artysty, absolwenta Wydziału Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Mobilną koncepcję wystawy zaprojektowała Sylwia Wasiluk z Siedleckiego Ośrodka Kultury w konsultacji z prof. Tomaszem Nowakiem z Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach. Wspomnienie o Andrzeju wygłosił Jego przyjaciel Piotr Jankowski, twórca spektakli muzycznych Sokołowskiego Ośrodka Kultury. Przybyli na wystawę mieszkańcy Sterdyni  obdarowani zostali przez Prezesa Siedleckiego Stowarzyszenia Kulturalnego BRAMA pięknie wydanym katalogiem z siedleckiej wystawy A. Markusza. Ze spotkania w Sterdyni i rozmów z przyjaciółmi Andrzeja narodził się pomysł internetowej galerii np. rysunków satyrycznych Markusza, jakże aktualnych i dzisiaj.
       
na













 

poniedziałek, 15 stycznia 2024

Wspomnienie o niezwykłej kobiecie: Lucyna Maksimiak z Hołowienek

Wspomnienie o niezwykłej kobiecie: Lucyna Maksimiak z Hołowienek

Sokołowska rodzina animatorów kultury niedawno doznała kolejnej wielkiej straty. Po zmarłych dyrektorach Sokołowskiego Domu Kultury: Jadzi Witkowskiej, Jadzi Rosłanównej, Henryku Rosochackim teraz odeszła od nas Lucyna Maksimiak; Zasłużony Działacz Kultury, wieloletni organizator życia społecznego i kulturalnego we wsi Hołowienki, znana w całym kraju jako Lucia z Hołowienek. Znali Ją i podziwiali i Aleksander Sewruk - dyrektor Teatru Ziemi Mazowieckiej, który mawiał swoim aktorom „Jest już pani Lucyna ze swoimi strażakami, to możemy zaczynać przedstawienie”. Te słowa to najdobitniejszy dowód przyjaźni pracowników teatru i mieszkańców maleńkiej podlaskiej wsi. Bywali u siebie często, jak na prawdziwych przyjaciół przystało. Pani Lucyna, jako kierowniczka Wiejskiego Klubu Kultury co miesiąc organizowała wycieczki do Teatru Ziemi Mazowieckiej przy ulicy Szwedzkiej w Warszawie. Aktorzy teatru przyjeżdżali również sami do klubu w Hołowienkach by spotkać się tu, na miejscu ze swoimi wiernym widzami. Kontaktom tym sprzyjał Powiatowy Dom Kultury udostępniając swój autokar i informacje o spektaklach. Dzięki takim działaniom pani Lucyny, PDK w Sokołowie wygrał krajowy konkurs pod nazwą „Wieś Bliżej Teatru”, Klub Rolnika w Hołowienkach zdobył także tytuł najlepszego wiejskiego Klubu Kultury w Polsce a obok tych zaszczytów dwoje dzieci z Hołowienek dostało rowery ufundowane przez pracowników teatru. Znał Ją i podziwiał Jerzy Kalina - autor Pomnika Niepodległości w parku im. Adama Mickiewicza w Sokołowie oraz pomnika Jerzego Popiełuszki w Warszawie. Podziwiał panią Lucynę za odwagę w zaproszeniu go do wsi by dać szansę wtedy młodemu jeszcze artyście do realizacji eksperymentu. Wprawdzie po tym akcie twórczym polegającym m.in. na sypaniu sproszkowanej farby na drogę usłyszał kilka nieprzyjemnych słów od tej dobrej gospodyni za zmarnowanie towaru, którym można było pomalować chałupy w całej wsi, ale nie żywił do niej urazy. Podobnie jak liczni dziennikarze najeżdżający Hołowienki, przyjeżdżający tu – daleko od szosy, by pisać o niezwykłej kobiecie a przepędzani przez nią, bo nie lubiła rozgłosu. Do historii przejdą też słowa, jakie w obecności Jadzi Witkowskiej pilotującej towarzysza Jerzego Kwiatka, kierownika Wydziału Kultury KC PZPR wygłosiła pani Lucyna witając takiego niecodziennego gościa w klubie: To z pana taki kwiatek panie Kwiatek. Co pan robi w tej Warszawie, że nie możemy dostać węgla dla klubu? Po paru dniach węgiel w klubie się znalazł...



Wycinek prasowy z czasopisma „Nasz klub” 1973r, artykuł Maksymiliana Adamskiego „ Dobry wieczór Hołowienki

Pamiętam jak z klubu odchodzili do wojska chłopcy z Hołowienek żegnani przez rodziców, dziewczyny i zespół artystyczny. Scenariusz tej klubowej imprezy wymyśliła pani Lucyna, by utrwalić przyszłym wojakom miłe wspomnienia z cywila. Z Jadzią Witkowską, pod nazwą „Do woja, marsz do woja” sprawdziły w praktyce założenia scenariusza organizując udaną i pożyteczną społecznie imprezę. Jeśli dziś z okazji jubileuszu 50 - lecia Domu Kultury w Sokołowie wspominamy różne wydarzenia przychodzi na myśl próba bilansu tego co dom kultury zawdzięcza pani Lucynie a co za jej pośrednictwem zawdzięczają mieszkańcy Hołowienek, domowi kultury. Warto takiego bilansu dokonać by utrwalić w pamięci rodaków życie i pracę Lucyny Maksimiak - współczesnej Siłaczki z podlaskiej wsi. A takich imprez było co niemiara. Wszystkie o wysokich walorach wychowawczych i patriotycznych, za co dzięki niej dom kultury w Sokołowie dostał nagrodę na Ogólnopolskiej Giełdzie Programowej Domów i Klubów Kultury w Szczecinie. Dlatego wręczony mi na scenie Wojewódzkiego Domu Kultury w Szczecinie okazały bukiet róż szybko przekazałem pani Lucynie wprowadzając w zakłopotanie jurorów i ją samą. To przecież jej pomysły zyskały uznanie komisji, nasza była tylko pomoc w ich realizacji. I tej zasady staraliśmy się przestrzegać w naszej wspólnej pracy, bo wiadomo, że sukces ma wielu ojców a tylko porażka jest sierotą, co z nad grobu św. pamięci Lucyny Maksimiak dedykuje współczesnym.

Wacław Kruszewski

 



piątek, 12 stycznia 2024

Spotkania ze słynnymi w świecie Sokołowianami

Spotkania ze słynnymi w świecie Sokołowianami

 

Zapoczątkowany przeze mnie cykl spotkań z Sokołowianami, którzy osiągnęli sukcesy w życiu zawodowym i społecznym przyniósł już pierwszy trwały ślad. Jest nim niewątpliwie wydana aż we Wrocławiu kolejna książka gen. bryg. dr Zdzisława Rozbickiego pt. „Trochę wspomnień o przeszłości mieszkańców Sokołowa Podlaskiego”. Generał potwierdził również swoje związki z Sokołowem i jego mieszkańcami miłym gestem, przesłał bowiem uczestnikom wrześniowego spotkania w kawiarence „U Radka” tę właśnie książkę. Są w niej wspomnienia z dzieciństwa i lat młodzieńczych spędzonych w Sokołowie, nieznane szerzej fakty z czasów okupacji i trudnych, a nierzadko tragicznych, powojennych losów wielu sokołowskich rodzin. Dużo miejsca poświęca autor także relacjom polsko-żydowskim. Znalazłem tam ciekawy opis działalności polskich kolejarzy sabotujących z narażeniem życia okupacyjne przepisy. Potwierdza te mało znane fakty por. Franciszek Ząbecki - kolejarz z posterunku kolejowego Treblinka w swojej książce pt. „Wspomnienia dawne i nowe” wydanej przez Instytut Wydawniczy Pax w 1977 roku. Dla interesujących się historią mam informację, że obie te książki są w zbiorach naszej biblioteki i warto je przeczytać, by utrwalić w pamięci współczesnych, kto w nieodległej przeszłości był katem, a kto jego ofiarami i dlaczego tak emocjonalnie reagujemy na każdą krzywdzącą opinię o zachowaniach Polaków w czasach hitlerowskiej okupacji. Wprawdzie ta wiedza bardziej przydałaby się urzędnikom Białego Domu, piszących przemówienia prezydentowi Obamie, aby ustrzec go przed oczywistymi gafami,  niż naszym rodakom. Póki jednak absolwenci Harvardu będą popisywać się publicznie taką „wiedzą” o najnowszej historii Polski, trzeba będzie pisać i wydawać takie książki jak Rozbickiego i Ząbeckiego, a przede wszystkim Edwarda Kopówki i ks. Pawła Rytel-Andranika: „Dam im imię na wieki” o Polakach z okolic Treblinki ratujących Żydów i przesłać je do Ameryki w upominku by i tam poznali prawdę.

Kolejne spotkanie odbyło się w Bibliotece Miejskiej z udziałem prof. Jana Izdebskiego. Prof. Izdebski jest wybitnym polskim biochemikiem pracującym do niedawna w zespole zdobywcy nagrody Nobla w dziedzinie nauk medycznych w 1977 roku, prof. Andrew V. Schally'ego, Polaka urodzonego w Wilnie w 1926 roku. Ze spotkania tego ukazała się krótka notatka autorstwa Katarzyny Markusz, z której jednak nic nie wynika ponad to, że takie spotkanie się odbyło. Znający publikacje redaktorki „Wieści Sokołowskich” byli rozczarowani. Oto do Sokołowa przyjeżdża mało znany Sokołowianom nasz rodak z ulicy Lipowej: uczony mający liczący się w świecie dorobek naukowy, wynalazca leku łagodzącego bóle porodowe, autor haseł do encyklopedii, autor wielu artykułów zamieszczanych w prestiżowych pismach naukowych USA, Niemiec. Anglii i Japonii, promotor licznych doktorantów, jeden z czterech polskich naukowców; profesorów zwyczajnych, mających związek z ziemią sokołowską, a obsługująca spotkanie redaktorka „Wieści” nie znajduje powodu, by opisać to czytelnikom gazety pomimo, że miała dostęp do materiałów źródłowych. W piśmie do profesora wyraziłem delikatnie swoją  negatywną opinię o profesjonalizmie i kompetencjach redaktorki. W odpowiedzi dostałem uprzejmy list, z którym warto czytelników „Życia Siedleckiego” zapoznać. W moim przekonaniu list ten jest potwierdzeniem, że ciągle nie umiemy docenić i wykorzystać własnego dorobku w myśl hasła „cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie co posiadacie”. Redakcja „Życia Siedleckiego” daje takie możliwości, więc w następnym numerze ukaże się artykuł o prof. Janie Izdebskim i jego pracy naukowej w Stanach Zjednoczonych i w Polsce.


Wacław Kruszewski

 

    

poniedziałek, 8 stycznia 2024

Dzień Działacza Kultury 1983. Kadra kultury woj. siedleckiego w Domu Pracy Twórczej "Reymontówka" na zdjęciu Michała Kurca. 



Ulica Świtalskiego

Ulica majora Świtalskiego


Na osiedlu Miłosna, od ulicy Praweckiego do Powstańców Śląskich biegnie ulica imienia komendanta sokołowskiego konspiracyjnego obwodu Armii Krajowej „Sęp” - „Proso”, majora Franciszka „Sochy” Świtalskiego. Niewyjaśniona do dziś, tragiczna śmierć Sochy w przededniu wyzwolenia naszego powiatu obrosła legendami. Wielu żołnierzy nie wierzy w nieszczęśliwy wypadek zawodowego oficera przy czyszczeniu broni na kwaterze w Czekanowie. Bo rzeczywiście trudno uwierzyć, że major nie wiedział jak obchodzić się z osobistą bronią. Rozmawiałem przed laty z „Miśką” - Marią Finkówną, łączniczką majora i zarazem córką kierownika szkoły Kazimierza Finka, u którego kwaterował komendant. Jej też trudno było uwierzyć. Ostatnią drogę od dworu Dernałowiczów w Repkach do gospodarstwa pana Błońskiego w Kamiance odtworzyliśmy z panem Jasiem Adamczykiem, szukając odpowiedzi na pytanie: jak zginął major Franciszek Świtalski? Kiedy poczciwą „Warszawą” zajechaliśmy na podwórze pana Błońskiego, w progu powitała nas niezbyt przyjaźnie jego Matka. Z miotłą ruszyła na Małego Jasia, a do syna gniewnie rzuciła: „znowu ten antychryst przyszedł wyciągnąć cię z domu, nigdzie nie pójdziesz! robota w polu czeka, ja już nie mam sił wszystkiego doglądać, a wam się znowu wojaczki zachciewa, z tego tylko nieszczęście będzie...”. Na co pan Błoński odpowiedział ze spokojem: „Niech mamusia nie gada, tylko zrobi jajecznicę, przecież goście do nas zawitali. Tak się nie godzi gości przyjmować”. Wzruszające słowa starszego wiekiem mężczyzny skierowane do jego sędziwej matki zapadły mi głęboko w pamięć i bardzo żałuję, że chyba nigdy w młodości i wieku dojrzałym nie zwracałem się do mojej matki z takim uczuciem i z takimi słowami. Nikt mnie tego nie nauczył. A kiedy już poznałem z literatury piękne ziemiańskie obyczaje, mojej Matki zabrakło.

 Wacław Kruszewski

czwartek, 4 stycznia 2024

Ulica Marii Skłodowskiej-Curie

Ulica Marii Skłodowskiej-Curie

Sejm i Senat RP podjął uchwałę stanowiącą, że rok 2011 będzie rokiem Marii Skłodowskiej-Curie; wybitnej polskiej uczonej, dwukrotnej laureatki nagrody Nobla w dziedzinie nauk przyrodniczych. Ta niezwykle utalentowana Polka i nasza sławna rodaczka, jako pierwsza w świecie odkryła dwa nowe pierwiastki: rad i polon oraz zjawisko promieniotwórczości, otwierając tym samym drogę do dalszych wynalazków i postępu w zakresie nauk medycznych, m.in. do zwalczania raka. Jako jedyna laureatka nagrody Nobla, otrzymała ją w dwu różnych dziedzinach nauki: w 1903 r. w dziedzinie fizyki i w roku 1911 w dziedzinie chemii. Opracowała również teorię promieniotwórczości i technikę rozdzielania izotopów promieniotwórczych. Dzięki Jej odkryciom powstała zupełnie nowa dziedzina chemii-radiochemia. Pod jej kierownictwem prowadzono również pierwsze na świecie badania nad leczeniem raka za pomocą promieniowania jonizującego.

Maria Skłodowska-Curie urodziła się 7 listopada 1867 roku w Warszawie przy ulicy Freta 16. Była najmłodszym dzieckiem Władysława; nauczyciela matematyki i fizyki warszawskich gimnazjów. Wychowywała się w rodzinie, w której kultywowano tradycje patriotyczne. Była osobą wszechstronnie uzdolnioną, znała pięć języków obcych, interesowała się socjologią, psychologią oraz naukami ścisłymi. Gdy wybuchła I wojna światowa, Maria Skłodowska zorganizowała we Francji ruchome stacje rentgenowskie i uczyła personel tych stacji wykonywania prześwietleń rannym żołnierzom. Po jej śmierci Albert Einstein napisał, że „Maria Skłodowska-Curie była jedynym niezepsutym przez sławę człowiekiem, spośród tych, których przyszło mu poznać”. Wiele lat później w plebiscycie prestiżowego serwisu naukowego „New Scientist” Maria Skłodowska-Curie została uznana za najbardziej inspirującego i największego uczonego wśród kobiet wszech czasów.

Zanim polski parlament podjął tą potrzebną uchwałę, Sokołów już wcześniej uczcił sławną uczoną. Skłodowska została patronką sokołowskiego Liceum Ogólnokształcącego, a władze naszego miasta nadały także jej imię nowej ulicy. Ulicę tę zbudowano  na dawnym wale biegnącym od ulicy Cmentarnej do ulicy Kolejowej, prawie równolegle do ulicy Wolności. Po obu stronach tego wału były kiedyś pola i łąki, a kładka nad strumykiem Kościółek (bo trudno nazwać to mostkiem), stanowiła ulubione miejsce spotkań i spacerów Sokołowian, nie tylko młodych. Tędy było także najbliżej do dworca PKP, skąd odjeżdżały pociągi w kierunku Małkini i Siedlec.

W czasie hitlerowskiej okupacji na stacji kolejowej w Sokołowie spotkały się dwa konspiracyjne patrole Armii Krajowej mające dostarczyć do Warszawy płyn wydobyty z niewybuchu rakiety V-2, znalezionej w zaroślach Bugu pod Sarnakami. Płyn ten stanowił napęd rakiety V-2, a wiedza o postępach prac niemieckich naukowców budziła żywe zainteresowanie wszystkich wywiadów. Opowiadał mi o tej niezwykłej akcji pan płk Kazimierz Leski w czasie sesji naukowej pt. „Żołnierze wywiadu AK mówią”, na którą zaprosił mnie do Biblioteki Wojska Polskiego w Warszawie pan Stanisław Oleksiak. Tam też poznałem opowieść o tym, jak płk Leski w mundurze generała Wermachtu przecierał szlak „turystom” Sikorskiego z Polski do Francji, gdzie Wódz Naczelny organizował Wojsko Polskie. To ciekawa historia z dobrym zakończeniem, a gdy zweryfikuję swoją wiedzę i porównam ją z dokumentami, przedstawię niezwłocznie wyniki moich poszukiwań czytelnikom.

Warto więc nie tylko w roku Marii Skłodowskiej-Curie odwiedzać jej muzeum w Warszawie przy ulicy Freta 16 i poznać bliżej życie i dzieło Wielkiej Uczonej. Warto też wybrać się na spacer sokołowską ulicą, aby zwiedzając miasto przypomnieć sobie zarówno historię Sokołowa jak i historię Polski. A co starsi wiekiem Sokołowianie wspomną może sobie jeszcze spacery na wieczorne, majowe łąki nad Kościółkiem…

 

Wacław Kruszewski


Major Feliks Jaworski

Major Feliks Jaworski


  
Oddział Feliksa Jaworskiego. Zdjęcie ze zbiorów Sławomira Kordaczuka, dyrektora Muzeum w Siedlcach.

Obchodzimy kolejną rocznicę odzyskania przez Polskę Niepodległości, a w niej Święto Wojska Polskiego. Z tej okazji chciałbym czytelnikom przybliżyć postać bohatera wojny z bolszewikami z 1920 roku, walczącego m.in. o Skrzeszew, uchwycenie mostu na Bugu we Frankopolu i odcięcie dywizjom sowieckim drogi odwrotu. W serialu telewizyjnym „Wojna i miłość” (2010 r.) jest fragment ukazujący działania tzw. „szwadronów śmierci”, do których przyłączyli się młodzi ziemianie z kresowych majątków - brat i siostra, aby zemścić się na komisarzach, za śmierć ojca i pohańbienie jego córki. Tym oddziałem dowodził major Feliks Jaworski. Major, zanim znalazł się na Podlasiu, wsławił się walkami na Wołyniu, gdzie zdobywał pociągi z zaopatrzeniem dla Armii Czerwonej, a nawet radiostacje, z których prowadził dezinformujące wroga rozmowy. Jak wiadomo, już we wrześniu 1919 roku szyfry Armii Czerwonej zostały złamane przez por. Jana Kowalewskiego z biura szyfrów WP i miało to olbrzymie znaczenie w całej zwycięskiej wojnie polsko - bolszewickiej 1920 roku. Więcej o tej ciekawej sprawie pisze w swej książce Grzegorz Nowik. Wyczyny bojowe majora Jaworskiego, jako żywo przypominają bohaterów sienkiewiczowskich powieści. Gdyby Sienkiewicz żył, zapewne nasza literatura, a później i filmy, wzbogaciłyby się o fascynujące dzieła „ku pokrzepieniu serc”, z bohaterskim majorem w roli głównej. Kim zatem był major Feliks Jaworski? Był wielkim patriotą i odważnym do szaleństwa żołnierzem. Zofia Kossak - Szczucka w powieści „Pożoga” (1922) tak opisuje majora:

„Miał w sobie jakąś charyzmę. Musiano go słuchać i podporządkować się. Cechowała go niesamowita ambicja i dzika odwaga, pogarda dla codziennej, powszechnej etyki, a przede wszystkim tajemnicza siła prowadzenia ludzi, wzbudzania w nich entuzjastycznego szału i fantastycznego przywiązania. Siła ujarzmiająca. Kochał swych żołnierzy miłością dziką i czułą zarazem. A żołnierze ubóstwiali go bez pamięci”.

Zaś Zdzisław Niemen, w artykule „Zagończycy”, tak go charakteryzuje:

„Na polu walk Jaworski jest przykładem męstwa i nieustraszonej odwagi. Nie ma dlań prawie sytuacji, w której by się cofnął. Nie ma ognia nieprzyjacielskiego, w który by nie skoczył. W najstraszliwszym gwiździe kul wrażych idzie spokojnie rzucając słowa komend, torując sobie drogę szablą, rewolwerem, ręcznym granatem. Żołnierz zawsze go widzi w pierwszym szeregu.”


Major Feliks Jaworski

Doceniając te przymioty charakteru majora, Marszałek Piłsudski powierzył mu zorganizowanie ochotniczej jazdy składającej się z trzech pułków: Lubelskiego, Wołyńskiego i Siedleckiego. Na Sztab Dywizji zwanej Ochotniczą Jazdą majora Jaworskiego wybrano Lublin. Biedna Ojczyzna mogła zapewnić ochotnikom tylko broń i amunicję. Reszta, aby z ochotników zrobić bitnych żołnierzy, zależała od talentów organizacyjnych i determinacji majora Jaworskiego. A czas naglił, bolszewicy stali pod Warszawą. Do ofensywy znad Wieprza, uważanej przez historyków wojskowości za manewr strategiczny, przesądzający losy wojny 1920 roku, zdołano przeszkolić i wyposażyć tylko pięć szwadronów Jazdy Ochotniczej. A mimo to Naczelny Wódz w rozkazie do generała Rydza - Śmigłego ujawnił, że pod względem operacyjnym, bezpośrednio podlegać mu będą: dowódca 3 armii frontu środkowego, gen. Władysław Sikorski; dowódca 4 armii oraz major Jaworski ze swą grupą Jazdy. Było to niebywałe wyróżnienie dla majora Jaworskiego, potwierdzone bezpośrednimi rozkazami Naczelnego Wodza. Marszałek kładł nacisk na działania, „aby były piorunujące”. I takie właśnie były, bo wykonywał je major Feliks Jaworski ze swoimi ułanami. W składzie 21 dywizji Piechoty Górskiej gen. Andrzeja Galicy, po sforsowaniu rzeki Wieprz, toczy zwycięskie boje o Kock, Radzyń, Łuków i Siedlce. W kilka dni od rozpoczęcia kontrofensywy, major Jaworski po zajęciu Mordów, wysyła patrole w kierunku Drohiczyna i Sokołowa, od których dowiaduje się, że w Sokołowie są znaczne siły bolszewickie - kilka baterii dział i liczne tabory. Podejmuje decyzję odcięcia im odwrotu przez Bug w okolicach Skrzeszewa i Frankopola. Nie mógł wziąć całej jazdy do szybkiego przemarszu i błyskawicznego uderzenia. Ze wszystkich szwadronów wybrano ludzi posiadających najmniej wyczerpane konie i utworzono szwadron zbiorowy o liczebności 99 szabel. Na jego czele major Jaworski ruszył w kierunku Frankopola. Brzegiem rzeki pod osłoną nocy grupa ułanów prowadzona przez syna właściciela folwarku Frankopol - ułana Jana Gościckiego, zniosła rosyjską obronę mostu otwierając drogę ułanom Jaworskiego, którzy wypadli na szosę od strony Skrzeszewa, pomiędzy kolumnami wycofujących się dywizji rosyjskich spod Warszawy. Powstało nieopisane zamieszanie i wkrótce panika ogarnęła stłoczonych na przeprawie, niedoszłych zdobywców Warszawy, Berlina i Paryża. Niespodziewany, gwałtowny atak kilkudziesięciu ułanów majora Jaworskiego rozbił sowiecką dywizję, zdobył olbrzymie tabory, mnóstwo broni palnej, ponad 40 dział i wziął do niewoli 400 jeńców. To niebywałe zwycięstwo major Feliks Jaworski okupił śmiercią 12 ułanów, w tym Jana Gościckiego. Na rozwidleniu dróg do Wirowa i Skrzeszewa, w miejscu jego śmierci, postawiono pomnik poświęcony żołnierzom Ochotniczej Jazdy majora Feliksa Jaworskiego, z której narodził się 22 Pułk Ułanów. W kościele w Skrzeszewie wmurowano tablicę pamiątkową, zaś na cmentarzu, w centralnej jego części, leży duży głaz z rzeźbą przedstawiającą majora. W tle trzy metalowe lance - maszty zwieńczone metalowymi proporcami w barwach pułkowych. Niedaleko od pomnika w kierunku północno - wschodnim, usytuowana jest kwatera żołnierzy poległych w 1920 roku. W Szkole Podstawowej w Skrzeszewie, na pierwszym piętrze, wisi tablica upamiętniająca nadanie szkole w 1999 roku, zaszczytnego imienia 19 Pułku Ułanów Wołyńskich. Zwycięstwo w bitwie o Skrzeszew Ochotniczej Jazdy majora Jaworskiego, zmusiło dowództwo sowieckie do zmiany drogi odwrotu trzem swoim dywizjom. Stało się to 19 sierpnia 1920 roku tu pod Skrzeszewem i Frankopolem i ten wiekopomny dzień ustanowiony został Dniem Święta 19 Pułku Ułanów Wołyńskich. Warto o tym pamiętać nie tylko przy okazji rocznicowych obchodów i świąt kościelnych, ale także przy okazji turystycznych wycieczek nad Bug, w okolice Wirowa, Rudnik i Frankopola. Jakimi byłyby dziś Drohiczyn, Skrzeszew, Sokołów i inne nasze miasta i wioski, gdyby nie tacy bohaterowie jak major Feliks Jaworski i zebrani przez niego z podlaskich dworów i zaścianków ułani - ochotnicy ?

Wacław Kruszewski

 


      

Jak zostałem rasistą

Jak zostałem rasistą

W kierowniczych kręgach Warszawy zapadła decyzja, że oprawę artystyczną święta prasy komunistycznej, organizowanej corocznie przez francuską gazetę „Humanite” zapewni Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Siedlcach. W 1985 roku było to wielkie wyróżnienie i należało ostro wziąć się do pracy, by jak najlepiej pokazać bogactwo folkloru i potencjał artystów ludowych, zespoły amatorskie, nagrodzonych na krajowych konkursach solistów oraz mistrzów rondla i patelni serwujących dania polskiej kuchni. Chętnych do wyjazdu było bardzo dużo, ale organizatorzy ograniczyli liczbę uczestników do 15 osób. Nie mogliśmy więc wysłać do Francji ani Chodowiaków ani Podlasia - naszych reprezentacyjnych zespołów pieśni i tańca, ze szkodą dla ogólnego wyrazu artystycznego prezentacji kultury podlaskiej na podparyskich błoniach. Pojechali za to rzeźbiarze z Łukowskiego Ośrodka Twórców Ludowych: Eugeniusz Ochnio, Magdalena Gozdek i Janusz Piotrowski reprezentujący środowisko artystów plastyków oraz Ela Sieradzińska - śpiewajaca bibliotekarka z Mińska Mazowieckiego, laureatka ogólnopolskiego konkursu na wykonanie piosenki francuskiej w wersji oryginalnej. Pojechał także kwintet muzyczny z mińskiego ośrodka kultury i kucharze z restauracji w Mińsku. Zaprosiliśmy również szachistkę Krysię Dąbrowską z Sokołowa, aby sprawdziła w tej królewskiej grze 10 Francuzów jednocześnie. Wszyscy oczywiście przegrali z naszą młodziutką mistrzynią szachów!

Do tradycji tych redakcyjnych spotkań należało m.in. podejmowanie przez gospodarzy poszczególnych redakcji swoich gości uroczystą kolacją, na którą specjalnie z Warszawy przyleciał Leszek Miller, gdy doniesiono mu, że grono kierownictwa redakcji „Humanite” wzmocni swą obecnością mer Paryża Jacques Chirac, późniejszy Prezydent Francji. Po kolacji, gdy całe dostojne towarzystwo udało się na aperitif, zwalniając polski pawilon, natychmiast zajęliśmy ich miejsca. Kierowała nami ciekawość czy bigos będzie taki sam jak poprzednio i czy w końcu napijemy się „po małym” polskiej żytnióweczki, bo od tych francuskich win chłopakom powyłaziły już wątroby.

Czekając zbyt długo na obsługę zajętą sprzątaniem po Vip-ach, zniecierpliwiony zawołałem po polsku do jednego z przechodzących kelnerów: Hej, Bambo, chodź tu i przyjmij nasze zamówienie!  A Bambo wyszczerzył białe jak śnieg zęby, wziął pod pachę tacę i dostojnym, nieśpiesznym krokiem podszedł do naszego stolika: Jaki ja Bambo, jaki Bambo, ty rasisto jeden. Ja student z Krakowa i za to nie dostaniecie bigosu ani wina. Możecie tak siedzieć do usranej śmierci. Oświadczył nam to bezceremonialnie w pięknym polskim języku i odszedł do innych zajęć. Byliśmy spaleni. Inni kelnerzy solidarnie ze krakowskim studentem nie zauważali nas. Głupi żart urósł do rozmiarów prawdziwego problemu. Poszedłem więc przeprosić naszego studenta - kelnera i na zgodę wręczyłem mu piękną rzeźbę przedstawiającą tradycyjną ludową szopkę. Ucieszył się bardzo i po chwili opowiadał już nam o swojej dalekiej ojczyźnie i o swoim lęku o losy rodziny pozostawionej w Kongo, gdzie toczyła się bratobójcza wojna


Wacław Kruszewski

środa, 3 stycznia 2024

Tak było! O Józefie Boreckim

Tak było! O Józefie Boreckim


Podlasie w Kirowie. Zdjęcie z archiwum Wacława Kruszewskiego


W dzisiejszym felietonie chcę opowiedzieć o panu Józefa Boreckim, moim szefie, któremu wszyscy zawdzięczamy min. to, że dom kultury w Sokołowie nie został przekształcony na super market MHD. Jego talent organizacyjny, zaangażowanie i nieprzeciętne poczucie humoru pozwoliło dokończyć wstrzymaną z braku funduszy inwestycję, która od 1964 roku dba nieprzerwanie o kulturę w mieście i w powiecie. Na jednej z narad poświęconych pracy zintegrowanego z domem kultury kina, pełniący obowiązki głównego kinooperatora pan Janusz Godlewski wnioskował, by zawiesić projekcje filmów, na które nie ma widzów: „Dla kilku osób nie opłaci się grać, bo nie zarobimy nawet na elektrody zużywane w lampach łukowych aparatów projekcyjnych”, przekonywał, nie bez racji. Ale jak można było w tamtych czasach nie wyświetlać filmów radzieckich tym bardziej, że do kina na te radzieckie filmy wojenne przychodził systematycznie sam Wiceprzewodniczący Prezydium Powiatowej Rady Narodowej, późniejszy poseł na Sejm z ramienia Stronnictwa Demokratycznego, pan Józef Borecki? Zależało nam jednak bardzo i na wynikach ekonomicznych, aby przekonać decydentów, że wdrażany w Sokołowie nowoczesny model zintegrowanej instytucji kultury powiedzie się, ale też nie mogliśmy zawiesić projekcji filmów, które przychodzi oglądać nasz szef. W końcu jednak zdobyłem się na odwagę i zaoferowałem panu Boreckiemu rzeczowe rozwiązanie sytuacji tak kłopotliwej dla kierowanej przeze mnie instytucji: Jeśli na film przyjdzie chociaż 5% widzów, to jest około 20 osób to poślę na ZOR -y pod pana mieszkanie Nyskę i Gienio Burchard pana przywiezie do kina, ale chciałbym wyjaśnić personelowi kina skąd u pana takie zainteresowanie filmami radzieckimi, na które tak trudno zorganizować widownię? Odpowiedź, jaką uzyskałem zrobiła takie wrażenie, że zapamiętałem ją na całe życie. A pan Borecki z powagą, spokojnym i rzeczowym tonem wyjaśnił: „W 1939 roku zdałem małą maturę i ojciec podarował mi przedmiot moich marzeń - zegarek na rękę marki Omega. Zaraz jednak do Buczacza, gdzie mieszkaliśmy wkroczyła Armia Czerwona i oficer tej armii zabrał mi zegarek. Odtąd przychodzę na filmy radzieckie z nadzieją, że może uda mi się rozpoznać tego drania i odebrać moją Omegę”. Zbaraniałem! I tłumaczyłem przewodniczącemu, że to przecież filmy fabularne, nie żaden dokument a role oficerów grają w tych filmach aktorzy. Taaaaak? z niedowierzaniem stwierdził pan Borecki: „To szkoda mojego czasu na te filmy”.

I druga z życia wzięta anegdotka z udziałem naszego posła:

Do Wydziału Kultury i Sztuki PPRN w Sokołowie przyszedł pan Bartel upomnieć się o kolejną dotację z budżetu kultury na wznoszony czynami społecznym okazały dom ludowy w Grzymkach nad Bugiem w gminie Ceranów. Po jego wyjściu zobaczyłem worek pozostawiony pod kaflowym piecem, a w nim jakieś mięso! Natychmiast pobiegłem do mojego szefa i zameldowałem o znalezisku. Pan Józef, jak zawsze zareagował spokojnie i rzeczowo: Pójdzie pan do pani Jazurkowej, kierowniczki Wydziału Handlu i Przemysłu i ustali cenę mięsa na rynku a u woźnego pana Małychy zważycie zawartość worka. Z ważeniem nie było problemu, ale uzyskanie informacji o cenie produktu od pani Zofii Jazurkowej przekraczało moje możliwości. Okazało się bowiem, że w worku było 12 kg cielęciny - towaru zakazanego i wyłączonego z obrotu. „Obowiązuje zakaz uboju cieląt a kto cielęciną handluje podlega surowe karze”, nie mniej surowo stwierdziła szefowa handlu. Wróciłem do pana Boreckiego zdać sprawozdanie z wykonania poleceń i już dostałem nowe zadania. „Podzielicie z Małychą mięso na trzy równe części. Dla mnie, dla pana i dla pana Małychy. Cielęcina jest po 17.50 za kilogram. Masz pan tu pieniądze za moją część. Tyle samo weź o Małychy, dodaj swoje i jutro rano przynieś kwit wpłaty na Fundusz Odbudowy Stolicy i Kraju. Każdy grosz przyda się na ten fundusz, który daje nam pieniądze na dokończenie budowy domu kultury. A Bartelowi podziękuj i zapewnij, że przyjadę otworzyć dom ludowy w Grzymkach, tylko żeby była ryba na poczęstunek a nie zakazana cielęcina. I z wódką niech nie przesadzają, bo zapowiedzieli się goście z Warszawy a oni nie gustują w tych miejscowych wyrobach”. Takie były wówczas łapówki i takie obyczaje.

Wacław Kruszewski

 




Kolejne spotkanie odbyło się w Bibliotece Miejskiej z prof. Janem Izdebskim –wybitnym polskim biochemikiem pracującym do niedawna w ...