Tak było! O Józefie
Boreckim
W dzisiejszym felietonie chcę
opowiedzieć o panu Józefa Boreckim, moim szefie, któremu wszyscy zawdzięczamy
min. to, że dom kultury w Sokołowie nie został przekształcony na super market
MHD. Jego talent organizacyjny, zaangażowanie i nieprzeciętne poczucie humoru
pozwoliło dokończyć wstrzymaną z braku funduszy inwestycję, która od 1964 roku
dba nieprzerwanie o kulturę w mieście i w powiecie. Na jednej z narad
poświęconych pracy zintegrowanego z domem kultury kina, pełniący obowiązki
głównego kinooperatora pan Janusz Godlewski wnioskował, by zawiesić projekcje
filmów, na które nie ma widzów: „Dla
kilku osób nie opłaci się grać, bo nie zarobimy nawet na elektrody zużywane w
lampach łukowych aparatów projekcyjnych”, przekonywał, nie bez racji. Ale
jak można było w tamtych czasach nie wyświetlać filmów radzieckich tym
bardziej, że do kina na te radzieckie filmy wojenne przychodził systematycznie
sam Wiceprzewodniczący Prezydium Powiatowej Rady Narodowej, późniejszy poseł na
Sejm z ramienia Stronnictwa Demokratycznego, pan Józef Borecki? Zależało nam jednak
bardzo i na wynikach ekonomicznych, aby przekonać decydentów, że wdrażany w
Sokołowie nowoczesny model zintegrowanej instytucji kultury powiedzie się, ale
też nie mogliśmy zawiesić projekcji filmów, które przychodzi oglądać nasz szef.
W końcu jednak zdobyłem się na odwagę i zaoferowałem panu Boreckiemu rzeczowe rozwiązanie
sytuacji tak kłopotliwej dla kierowanej przeze mnie instytucji: Jeśli na film
przyjdzie chociaż 5% widzów, to jest około 20 osób to poślę na ZOR -y pod pana
mieszkanie Nyskę i Gienio Burchard pana przywiezie do kina, ale chciałbym
wyjaśnić personelowi kina skąd u pana takie zainteresowanie filmami radzieckimi,
na które tak trudno zorganizować widownię? Odpowiedź, jaką uzyskałem zrobiła takie
wrażenie, że zapamiętałem ją na całe życie. A pan Borecki z powagą, spokojnym i
rzeczowym tonem wyjaśnił: „W 1939 roku
zdałem małą maturę i ojciec podarował mi przedmiot moich marzeń - zegarek na
rękę marki Omega. Zaraz jednak do Buczacza, gdzie mieszkaliśmy wkroczyła Armia
Czerwona i oficer tej armii zabrał mi zegarek. Odtąd przychodzę na filmy
radzieckie z nadzieją, że może uda mi się rozpoznać tego drania i odebrać moją
Omegę”. Zbaraniałem! I tłumaczyłem przewodniczącemu, że to przecież filmy
fabularne, nie żaden dokument a role oficerów grają w tych filmach aktorzy. Taaaaak? z niedowierzaniem stwierdził
pan Borecki: „To szkoda mojego czasu na te
filmy”.
I druga z życia wzięta anegdotka
z udziałem naszego posła:
Do Wydziału Kultury i Sztuki
PPRN w Sokołowie przyszedł pan Bartel upomnieć się o kolejną dotację z budżetu
kultury na wznoszony czynami społecznym okazały dom ludowy w Grzymkach nad Bugiem
w gminie Ceranów. Po jego wyjściu zobaczyłem worek pozostawiony pod kaflowym
piecem, a w nim jakieś mięso! Natychmiast pobiegłem do mojego szefa i zameldowałem
o znalezisku. Pan Józef, jak zawsze zareagował spokojnie i rzeczowo: Pójdzie pan do pani Jazurkowej, kierowniczki
Wydziału Handlu i Przemysłu i ustali cenę mięsa na rynku a u woźnego pana
Małychy zważycie zawartość worka. Z ważeniem nie było problemu, ale uzyskanie
informacji o cenie produktu od pani Zofii Jazurkowej przekraczało moje
możliwości. Okazało się bowiem, że w worku było 12 kg cielęciny - towaru zakazanego
i wyłączonego z obrotu. „Obowiązuje zakaz
uboju cieląt a kto cielęciną handluje podlega surowe karze”, nie mniej surowo
stwierdziła szefowa handlu. Wróciłem do pana Boreckiego zdać sprawozdanie z
wykonania poleceń i już dostałem nowe zadania. „Podzielicie z Małychą mięso na trzy równe części. Dla mnie, dla pana
i dla pana Małychy. Cielęcina jest po 17.50 za kilogram. Masz pan tu pieniądze
za moją część. Tyle samo weź o Małychy, dodaj swoje i jutro rano przynieś kwit
wpłaty na Fundusz Odbudowy Stolicy i Kraju. Każdy grosz przyda się na ten
fundusz, który daje nam pieniądze na dokończenie budowy domu kultury. A
Bartelowi podziękuj i zapewnij, że przyjadę otworzyć dom ludowy w Grzymkach, tylko
żeby była ryba na poczęstunek a nie zakazana cielęcina. I z wódką niech nie
przesadzają, bo zapowiedzieli się goście z Warszawy a oni nie gustują w tych miejscowych
wyrobach”. Takie były wówczas łapówki i takie obyczaje.
Wacław Kruszewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz