czwartek, 4 stycznia 2024

Jak zostałem rasistą

Jak zostałem rasistą

W kierowniczych kręgach Warszawy zapadła decyzja, że oprawę artystyczną święta prasy komunistycznej, organizowanej corocznie przez francuską gazetę „Humanite” zapewni Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Siedlcach. W 1985 roku było to wielkie wyróżnienie i należało ostro wziąć się do pracy, by jak najlepiej pokazać bogactwo folkloru i potencjał artystów ludowych, zespoły amatorskie, nagrodzonych na krajowych konkursach solistów oraz mistrzów rondla i patelni serwujących dania polskiej kuchni. Chętnych do wyjazdu było bardzo dużo, ale organizatorzy ograniczyli liczbę uczestników do 15 osób. Nie mogliśmy więc wysłać do Francji ani Chodowiaków ani Podlasia - naszych reprezentacyjnych zespołów pieśni i tańca, ze szkodą dla ogólnego wyrazu artystycznego prezentacji kultury podlaskiej na podparyskich błoniach. Pojechali za to rzeźbiarze z Łukowskiego Ośrodka Twórców Ludowych: Eugeniusz Ochnio, Magdalena Gozdek i Janusz Piotrowski reprezentujący środowisko artystów plastyków oraz Ela Sieradzińska - śpiewajaca bibliotekarka z Mińska Mazowieckiego, laureatka ogólnopolskiego konkursu na wykonanie piosenki francuskiej w wersji oryginalnej. Pojechał także kwintet muzyczny z mińskiego ośrodka kultury i kucharze z restauracji w Mińsku. Zaprosiliśmy również szachistkę Krysię Dąbrowską z Sokołowa, aby sprawdziła w tej królewskiej grze 10 Francuzów jednocześnie. Wszyscy oczywiście przegrali z naszą młodziutką mistrzynią szachów!

Do tradycji tych redakcyjnych spotkań należało m.in. podejmowanie przez gospodarzy poszczególnych redakcji swoich gości uroczystą kolacją, na którą specjalnie z Warszawy przyleciał Leszek Miller, gdy doniesiono mu, że grono kierownictwa redakcji „Humanite” wzmocni swą obecnością mer Paryża Jacques Chirac, późniejszy Prezydent Francji. Po kolacji, gdy całe dostojne towarzystwo udało się na aperitif, zwalniając polski pawilon, natychmiast zajęliśmy ich miejsca. Kierowała nami ciekawość czy bigos będzie taki sam jak poprzednio i czy w końcu napijemy się „po małym” polskiej żytnióweczki, bo od tych francuskich win chłopakom powyłaziły już wątroby.

Czekając zbyt długo na obsługę zajętą sprzątaniem po Vip-ach, zniecierpliwiony zawołałem po polsku do jednego z przechodzących kelnerów: Hej, Bambo, chodź tu i przyjmij nasze zamówienie!  A Bambo wyszczerzył białe jak śnieg zęby, wziął pod pachę tacę i dostojnym, nieśpiesznym krokiem podszedł do naszego stolika: Jaki ja Bambo, jaki Bambo, ty rasisto jeden. Ja student z Krakowa i za to nie dostaniecie bigosu ani wina. Możecie tak siedzieć do usranej śmierci. Oświadczył nam to bezceremonialnie w pięknym polskim języku i odszedł do innych zajęć. Byliśmy spaleni. Inni kelnerzy solidarnie ze krakowskim studentem nie zauważali nas. Głupi żart urósł do rozmiarów prawdziwego problemu. Poszedłem więc przeprosić naszego studenta - kelnera i na zgodę wręczyłem mu piękną rzeźbę przedstawiającą tradycyjną ludową szopkę. Ucieszył się bardzo i po chwili opowiadał już nam o swojej dalekiej ojczyźnie i o swoim lęku o losy rodziny pozostawionej w Kongo, gdzie toczyła się bratobójcza wojna


Wacław Kruszewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kolejne spotkanie odbyło się w Bibliotece Miejskiej z prof. Janem Izdebskim –wybitnym polskim biochemikiem pracującym do niedawna w ...