Jak zostałem rasistą
W kierowniczych kręgach Warszawy zapadła decyzja, że
oprawę artystyczną święta prasy komunistycznej, organizowanej corocznie przez
francuską gazetę „Humanite” zapewni Wydział Kultury i Sztuki Urzędu
Wojewódzkiego w Siedlcach. W 1985 roku było to wielkie wyróżnienie i należało
ostro wziąć się do pracy, by jak najlepiej pokazać bogactwo folkloru i
potencjał artystów ludowych, zespoły amatorskie, nagrodzonych na krajowych
konkursach solistów oraz mistrzów rondla i patelni serwujących dania polskiej
kuchni. Chętnych do wyjazdu było bardzo dużo, ale organizatorzy ograniczyli
liczbę uczestników do 15 osób. Nie mogliśmy więc wysłać do Francji ani
Chodowiaków ani Podlasia - naszych reprezentacyjnych zespołów pieśni i tańca,
ze szkodą dla ogólnego wyrazu artystycznego prezentacji kultury podlaskiej na
podparyskich błoniach. Pojechali za to rzeźbiarze z Łukowskiego Ośrodka Twórców
Ludowych: Eugeniusz Ochnio, Magdalena Gozdek i Janusz Piotrowski reprezentujący
środowisko artystów plastyków oraz Ela Sieradzińska - śpiewajaca bibliotekarka
z Mińska Mazowieckiego, laureatka ogólnopolskiego konkursu na wykonanie
piosenki francuskiej w wersji oryginalnej. Pojechał także kwintet muzyczny z mińskiego
ośrodka kultury i kucharze z restauracji w Mińsku. Zaprosiliśmy również szachistkę
Krysię Dąbrowską z Sokołowa, aby sprawdziła w tej królewskiej grze 10 Francuzów
jednocześnie. Wszyscy oczywiście przegrali z naszą młodziutką mistrzynią szachów!
Do tradycji tych redakcyjnych spotkań należało m.in. podejmowanie
przez gospodarzy poszczególnych redakcji swoich gości uroczystą kolacją, na
którą specjalnie z Warszawy przyleciał Leszek Miller, gdy doniesiono mu, że grono
kierownictwa redakcji „Humanite” wzmocni swą obecnością mer Paryża Jacques
Chirac, późniejszy Prezydent Francji. Po kolacji, gdy całe dostojne towarzystwo
udało się na aperitif, zwalniając polski pawilon, natychmiast zajęliśmy ich
miejsca. Kierowała nami ciekawość czy bigos będzie taki sam jak poprzednio i
czy w końcu napijemy się „po małym” polskiej żytnióweczki, bo od tych
francuskich win chłopakom powyłaziły już wątroby.
Czekając zbyt długo na obsługę zajętą sprzątaniem po Vip-ach, zniecierpliwiony zawołałem po polsku do jednego z przechodzących kelnerów: Hej, Bambo, chodź tu i przyjmij nasze zamówienie! A Bambo wyszczerzył białe jak śnieg zęby, wziął pod pachę tacę i dostojnym, nieśpiesznym krokiem podszedł do naszego stolika: Jaki ja Bambo, jaki Bambo, ty rasisto jeden. Ja student z Krakowa i za to nie dostaniecie bigosu ani wina. Możecie tak siedzieć do usranej śmierci. Oświadczył nam to bezceremonialnie w pięknym polskim języku i odszedł do innych zajęć. Byliśmy spaleni. Inni kelnerzy solidarnie ze krakowskim studentem nie zauważali nas. Głupi żart urósł do rozmiarów prawdziwego problemu. Poszedłem więc przeprosić naszego studenta - kelnera i na zgodę wręczyłem mu piękną rzeźbę przedstawiającą tradycyjną ludową szopkę. Ucieszył się bardzo i po chwili opowiadał już nam o swojej dalekiej ojczyźnie i o swoim lęku o losy rodziny pozostawionej w Kongo, gdzie toczyła się bratobójcza wojna
Wacław Kruszewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz