czwartek, 29 czerwca 2023

Z pamiętnika działacza kultury. Moje kontakty z Kosowem

 

Z pamiętnika działacza kultury. Moje kontakty z Kosowem

 



Spotkanie działaczy kultury województwa siedleckiego

Trwające do dziś moje przyjazne związki z Kosowem i Kosowianami sięgają początków lat pięćdziesiątych i czasów naszej wspólnej szkolnej edukacji. Chodziliśmy razem do sokołowskiego Liceum z Mietkiem Harasimem, Włodkiem Supłem, Andrzejem Kowalczykiem. Oni mieszkali w internacie na ulicy Olszewskiego, a ja w jego bliskim sąsiedztwie na ulicy Siedleckiej. Za wspólne odrabianie lekcji, które w internacie były ściśle przestrzeganą zasadą, zapewniałem moim kolegom bezpieczeństwo na spacerach z najładniejszymi sokołowiankami - Wandą Lewandowską i Basią Tenderendą. Po maturze nasze kontakty zanikły, każdy poszedł własną drogą. Ja starałem się dostać na studia do Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Siostra studiująca dziennikarstwo zapewniła mi fachową pomoc w interpretacji „Sonetów Krymskich” Mickiewicza za sprawą koleżanek, przyszłych aktorek mieszkających razem z nią w Nowej Dziekance na Krakowskim Przedmieściu. Była wśród nich także Lidia Korsakówna, później znana aktorka filmowa i teatralna. Jeździłem do biednych studentek z wałówką od naszej mamy, która ten bagaż wypełniała po brzegi kiełbasą, kaszanką i baleronem, a one częstowały mnie w zamian kubkiem malinowego kisielu i uzupełniały moją skromną wiedzę o genialnym reformatorze radzieckiego teatru, Stanisławskim. Egzamin jednak oblałem z pantomimy. Miałem zagrać sabotażystę podpalającego stogi zboża na kołchozowych polach. Wyszło blado: nie dlatego, jak sobie tłumaczę, że nie byłem zaangażowany, ale dlatego, że prawą rękę miałem w gipsie. Pechowo złożyło się dla mnie, że na kilka dni przed egzaminem graliśmy mecz piłki nożnej na piaszczystym boisku przy szkole w Kosowie, gdzie doznałem kontuzji w zderzeniu z rosłym obrońcą „Kosowianki”. Kilka lat później moje kontakty z Kosowem odżyły dzięki szeroko rozumianej kulturze, bowiem prowadzona przez panią Wandę Lenczewską świetlica Gminnej Spółdzielni w Kosowie promieniowała na cały powiat sokołowski. Do Kosowa jeździli chętnie czynną wówczas linią kolejową chłopcy z Sokołowa na sobotnio-niedzielne zabawy, na których pani Wanda i choreograf pan Lach uczyli nie tylko modnych tańców, ale też dobrych manier i kulturalnego zachowania. Przy świetlicy zorganizowano Zespół Pieśni i Tańca dający występy na wszystkich ważnych uroczystościach w całym powiecie sokołowskim. Była też w Kosowie orkiestra dęta prowadzona przez proboszcza kosowskiej parafii, ks. Władysława Stępnia. Kiedy w 1964 r. ks. Władysław zaprosił mnie, jako urzędnika powiatowej kultury na rozmowę w sprawie dachu kościoła, którego konstrukcja groziła zawaleniem pod ciężarem cementowej dachówki, idąc na to spotkanie po drodze wstąpiłem do sklepu dobrego znajomego, pana Janusza Dmowskiego. Chciałem się go poradzić, jak mam zachować się w czasie wizyty na plebanii i co też ksiądz proboszcz chce od władz powiatu oprócz asygnaty na cztery tony blachy umożliwiającej zakup nowego pokrycia dachu kościoła. Pan Janusz poradził mi, żebym wszystkie postulaty księdza przedstawił władzom powiatu do zrealizowania, co złagodzi gniew Kosowian, spowodowany rozwiązaniem ich orkiestry dętej i odebraniem instrumentów za granie na mszy rezurekcyjnej. Jak uzasadniał pan Janusz, orkiestra grała przecież także na pochodach pierwszomajowych i różnych akademiach a ksiądz nie ukarał swoich orkiestrantów ekskomuniką ani też nie zabrał im nut „Międzynarodówki”. Na plebanii, przy herbatce z konfiturami ks. Władysław do asygnaty na zakup blachy dorzucił jeszcze w toku tych negocjacji wydanie zgody na zagospodarowanie granitowych odpadów z ociosywanych pomników w budowanym właśnie muzeum w Treblince. Rozmawiał już z kierownikiem budowy, ale ten uzależnił swoją decyzję od zgody powiatu i wskazał na mnie jako urzędnika, który taką zgodę może załatwić. Sterty granitowego gruzu zalegały bowiem cały teren budowanego pomnika a pozbycie się tych odpadów ułatwi kierownikowi przygotowanie do uroczystości otwarcia Mauzoleum w Treblince zaplanowane na 10 maja 1964 r. a i przy okazji księdzu pozwoli dokończyć budowę trwałego ogrodzenia powiększanego kosowskiego cmentarza. Pełen pozytywnych wrażeń i w poczuciu ważności swojego urzędu (skoro znany i ceniony ksiądz proboszcz chce rozwiązywać ważne problemy społeczne i gospodarcze mieszkańców Kosowa w porozumieniu z 23-letnim młokosem), następnego dnia wysłałem do pana Wacława Kochanowskiego - Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Warszawie, pismo o wiszącym na plebanii starym obrazie, który możemy dostać dla planowanego muzeum w domu kultury w Sokołowie, jeśli załatwimy asygnatę na zakup blachy potrzebnej do remontu tutejszego, zabytkowego kościoła. Niebawem do Kosowa przyjechały historyczki sztuki, panie Izabela Galicka i Hanna Sygietyńska. Obejrzały obraz poczerniały od dymu świec i zrobiły raport dla urzędu konserwatorskiego a dalsze losy obrazu El Greco z Kosowa są już szeroko znane, chociażby z publikacji Artura Ziontka. Aktywność Kosowian w tworzeniu i upowszechnianiu kultury była również doceniana przez ówczesne władze powiatu. Dowodem tego było powołanie pani Wandy Lenczewskiej na stanowisko kierownika Referatu Kultury w Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Sokołowie oraz decyzja o budowie i organizacji Gminnego Ośrodka Kultury, pierwszej w powiecie sokołowskim inwestycji w dziale Kultura i Sztuka realizowanej według nowoczesnych na tamte czasy, typowych projektów budowlanych. Ambitny projekt budynku zawierał amfiteatralną salę kinową na 250 miejsc z kabiną projekcyjną, hol wystawowy, kawiarnię, pomieszczenia dla biblioteki i pokój kierownika. Kiedy budowa domu kultury była na ukończeniu, należało tej nowej placówce zapewnić jeszcze, (bagatela !) i budżet i etaty umożliwiające zatrudnienie odpowiednich pracowników. Z pieniędzmi nie było większych kłopotów, gdyż twórczość i upowszechnianie kultury było finansowane z niezależnego od budżetu Funduszu Rozwoju Kultury, a funduszem tym w województwie siedleckim dysponował dyrektor Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego. Znacznie większym jednak problemem było pozyskanie fachowej kadry, gotowej pracować w Kosowie. Z dyrektorem Departamentu Bibliotek i Domów Kultury w Ministerstwie Kultury i Sztuki, panem Januszem Nowickim opracowaliśmy raczej nietypowy plan i zaproponowaliśmy Telewizji Polskiej zorganizowanie konkursu na stanowiska dyrektorów Centrum Kultury i Sztuki Województwa Siedleckiego oraz GOK-ów w Sterdyni i Kosowie. Zwycięzcom konkursu zapewnialiśmy mieszkania i pracę w nowo zorganizowanych instytucjach kultury. Pani redaktor TVP Halina Miroszowa przyjęła naszą propozycję i po ogólnopolskich eliminacjach i wygraniu konkursu na stanowisko dyrektora CKiS woj. siedleckiego do Siedlec trafił z Poznania Edward Gatner, w Sterdyni zaś funkcję dyrektora objął pan Henryk Kalata z powiatu węgrowskiego a w Kosowie tuż po studiach na wydziale kulturalno-oświatowym Uniwersytetu Warszawskiego znalazła się rodowita z dziada - pradziada warszawianka, pani Danuta Żochowska. Zamieszkała w Jakubikach, w tzw. nadzorcówce melioracyjnej przekazanej kulturze przez pana Romana Madziara, szefa powiatowego urzędu ds. melioracji. Do pracy chodziła pieszo, przez las około 7 km. Wytrwała rok i jak dziś wspomina ten pionierski okres, najbardziej ceniła młodych współpracowników GOK-u: Grażynę Jakubczak-Nermer, Bogusię Szymańską-Rozbicką, Jolę Wdowińską, Jurka Mielaniuka, Witka Krasnodębskiego i nieocenioną Jadziunię Kamińską. Z sentymentem i ciepło wspominała także sołtysa wsi Jakubiki i jego żonę, na których pomoc w codziennych trudach nieznanego jej wiejskiego żywota mogła zawsze polegać. W starannie prowadzonej kronice GOK-u odnalazłem artykuł Grzegorza Hołuba z tygodnika „Nowa Wieś”, opisującego te niełatwe, pierwsze tygodnie pracy odważnej młodej warszawianki w nieznanym jej środowisku, o codziennym pokonywaniu piętrzących się przed nią trudności, o nauce palenia w piecu węglowym, o zdobywaniu pieniędzy na organizację imprez i o utarczkach z cenzurą. Dzięki mądrej kontynuacji działań pierwszych pracowników GOK-u obecni animatorzy kosowskiej kultury: pani dyrektor Ewa Rutkowska i historyk Artur Ziontek przekonują nas, że Kosów Lacki jest znany w Polsce i na świecie nie tylko z posiadania obrazu El Greca, ale z interesujących książek historycznych i wielu inicjatyw kulturalnych o charakterze patriotyczno-historycznym.

Wacław Kruszewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kolejne spotkanie odbyło się w Bibliotece Miejskiej z prof. Janem Izdebskim –wybitnym polskim biochemikiem pracującym do niedawna w ...