czwartek, 13 listopada 2025

 Jest w orkiestrach dętych jakaś siła

Zdjęcie z archiwum Wacława Kruszewskiego

Śpiewała tak m.in. na koncercie Estrady warszawskiej w Powiatowym Domu Kultury w

Sokołowie Halina Kunicka. Koncert wtedy prowadził legendarny konferansjer Lucjan

Kydryński, mąż znakomitej piosenkarki. Ta piosenka w wykonaniu Kunickiej stała się

szlagierem czasów PRL-u. Bilety na koncert kosztowały po 15 i po 17 zł, z tego połowę lub

całość pokrywały rady zakładowe związków zawodowych. Bywało, że obdarowani

darmowymi biletami pracownicy zakładów, przed domem kultury odsprzedawali je

miłośnikom muzyki, rezygnując z koncertu na rzecz osobistej wizyty w pobliskim sklepie

monopolowym o wdzięcznej nazwie „Bociany”. Cóż było robić, klasa robotnicza mimo wielu

udogodnień i zachęt nie zawsze dawała się skusić na bezpośrednie obcowanie z kulturą. Za to

w sprawozdaniach wszystko grało i nigdy nie brakowało nam widzów na koncertach i

spektaklach teatralnych. W Sokołowie koncertowały zaś największe polskie i zagraniczne

gwiazdy estrady. W sali widowiskowej mającej 420 miejsc upychało się na dostawionych

krzesłach nawet 600 widzów. Sokołowianie zapewne pamiętają koncerty orkiestry Polskiego

Radia pod batutą Stefana Rachonia z Ireną Santor, czechosłowackiej orkiestry Gustawa Broma

z Heleną Vondrackovą i Karelem Gottem, węgierskiego zespołu z czołówki światowej listy

przebojów Omega, orkiestry i chóru filharmoników z Nowosybirska odległego od Sokołowa o,

bagatela, 6 tysięcy kilometrów. Ulubieńcy instrumentów dętych wspominają koncerty

reprezentacyjnych orkiestr Wojska Polskiego na stadionie, oraz orkiestr milicyjnych,

strażackich i zakładowych grających na kolejnych festiwalach orkiestr dętych województwa

siedleckiego. Honoru naszego miasta broniła na tych konkursach orkiestra Ochotniczej Straży

Pożarnej, niestety bez większych sukcesów z wyjątkiem 4 miejsca w 1979 roku i nagrody w

wysokości 10.000 zł na Wojewódzkim Festiwalu Orkiestr OSP w Siedlcach. Bywało mi

przykro, gdy wśród zespołów nagradzanych dyplomami, pieniędzmi i instrumentami

muzycznymi brakowało muzyków z Sokołowa. Najczęściej łowcami nagród były orkiestry z

Siedlec, Łukowa, Garwolina, Mińska Mazowieckiego i… Stoczka Łukowskiego. Najbardziej

oczekiwanymi nagrodami były zaś instrumenty muzyczne, w tamtych czasach prawie

nieosiągalne. Raz udało się nam zdobyć dwie trąbki i klarnet przemycony z Czechosłowacji

przez Wicewojewodę dr Marka Zelenta, który wymienił z czeskimi pożarnikami poszukiwane

przez nich strażackie węże na instrumenty firmy Amati. Dociekałem przyczyn słabego poziomu

naszych orkiestr w odniesieniu do czeskich i słowackich ”dychowek” w rozmowach z

fachowcami Markiem Zajfrydem - kapelmistrzem orkiestry garnizonu siedleckiego, Maćkiem

Dziekońskim - instruktorem muzyki w Centrum Kultury i Sztuki, czy Konstantym Domagałą -

organizatorem i dyrektorem Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia w Siedlcach. Z rozmów

tych wynikało jedno: Sokołów nie prowadzi żadnej formy kształcenia muzycznego dzieci i

młodzieży. Nie prowadzi, bo nie ma kadr - nauczycieli muzyki, kapelmistrzów, instruktorów

muzyki. Władze miasta i powiatu przypominają sobie o orkiestrze, gdy trzeba kogoś z

zasłużonych odprowadzić na wieczny spoczynek bądź zagrać hymn na akademii czy marsza na

defiladzie. Żeby zapewnić mieszkanie i zatrudnienie dobremu kapelmistrzowi, to problem zbyt

trudny do rozwiązania dla władz. Jak czytam kroniki OSP kiedyś, w daleko trudniejszych

czasach, radzono sobie lepiej ze wszystkimi problemami. Zdobywano nowe i remontowano

stare instrumenty muzyczne. W sobotnio - niedzielne popołudnia grano walce, polonezy i

marsze w altanie na skwerze przy ulicy Kilińskiego. Nawet w czasie okupacji orkiestra dęta

OSP grała w Sokołowie dając przykrywkę wielu druhom zaangażowanym w działalność

konspiracyjną, jak np. dh. Aleksander Zadrożny, prowadzący pracę wywiadowczą dla AK w

niemieckim szpitalu mieszczącym się w budynku gimnazjum Salezjanów (dziś siedziba sądu).

Jaka jest kondycja i poziom artystyczny naszej orkiestry obecnie - nie wiem. Wiem natomiast,

że jak każda forma aktywności społecznej, orkiestra ta zasługuje na szacunek i konkretną

pomoc. Oby przyszły one w porę zanim orkiestra przejdzie na trwałe do historii utrwalonej

zapisami kroniki od XIX wieku. Z szacunku dla ich społecznej pracy, by ocalić od zapomnienia

przywołuję tutaj nazwiska kolejnych kapelmistrzów sokołowskiej orkiestry. W czasie

pierwszej wojny światowej dzieląc czas na pełnienie obowiązków Straży Obywatelskiej i prób

orkiestry w drewnianej remizie przy ulicy Kosowskiej kierował orkiestrą dh Władysław

Włodarski, a pomagał mu grający na wielu instrumentach dh Kazimierz Stefaniak. Następnie

batutę przejęli druhowie Aleksander Michalak i Józef Szwalbe. Ze zbiórek społecznych

zakupiono kilka instrumentów umożliwiających wzrost liczebny orkiestry do 30 muzyków.

Dobrze szkolony i prowadzony zespół uzyskał w 1937 roku bardzo wysoki poziom muzyczny.

Dyrygował wówczas orkiestrą Wiktor Langowski - ojciec mojego przyjaciela z dzieciństwa,

Michała. Orkiestra była angażowana na uroczystości państwowe i religijne. Grała w kościołach,

na majówkach, zabawach i loteriach. Posiadała własną świetlicę z szafami na instrumenty oraz

pulpity, krzesła i mundury. Próby odbywały się budynku magistratu przy ulicy Długiej. Po

okupacji, już w 1946 roku Aleksander Zadrożny, Mieczysław Leoniak i Wiktor Teleńczuk

zdecydowali się zbierać datki pieniężne na zakup i remont instrumentów. Przez okres zimy

1946/47 zebrano na ten cel 97.280 zł, co daje dobre świadectwo ofiarności, przecież biednych

sokołowian. Józef Pietrzykowski, Tadeusz Jastrzębski i Jan Królikowski przekazali na

wyposażenie orkiestry klarnet, waltornię i altówkę. W kwietniu 1946 roku na rezurekcji w

kościele św. Rocha orkiestra zagrała swój pierwszy po wojnie koncert. Słuchając „Jeszcze

Polska nie zginęła” i „Roty” wielu sokołowianom popłynęły z oczu łzy. Gratulacjom i

podziękowaniom nie było końca. Po nabożeństwie, przy dźwiękach starych marszów i piosenek

mieszkańcy Sokołowa tłumnie odprowadzili orkiestrę do jej siedziby. Kolejnymi dyrygentami,

aż do 1953 roku byli Władysław Pruss, Stefan Fronczak, Bronisław Siennicki, Józef Piszczyk

i Jan Michalski. W tymże roku z orkiestry odeszli wyszkoleni w niej młodzi muzycy m.in.

Stefan Kupisz, Włodek Armanowski, Zbyszek Tomczuk, Edek Świsłowski do organizowanej

na polecenie władz orkiestry hufca „Służby Polsce”. Po rozwiązaniu tej formacji, mającej

wielki wkład w dzieło odbudowy zniszczonego wojną i okupacją kraju, orkiestra przestała

istnieć a jej wyposażenie przekazano do Państwowych Ośrodków Maszynowych w Nowym

Dworze i w Sokołowie. W 1957 roku Wydział Kultury i Sztuki PPRN przekazał Zarządowi

OSP 37 instrumentów przejętych z POM-u, z których ledwie 17 nadawało się do użytku. Na

szczęście po kilkuletniej przerwie, pod batutą Wiktora Langowskiego orkiestra Ochotniczej

Straży Pożarnej w Sokołowie rozpoczęła próby i szkolenie nowych członków. Z powodu

postępującego niedowładu prawej ręki Wiktor Langowski zmuszony był przekazać batutę

Kazimierzowi Dubniakowi. Do 1978 roku Sokołów miał dwie orkiestry. Drugą była strażacka

orkiestra Cukrowni Sokołów, rozwiązana z powodu braku pieniędzy przez sponsora, jakim był

największy wówczas zakład pracy w Sokołowie. Prezes Powiatowego Związku Ochotniczych

Straży Pożarnych, pan Lucjan Marasek zdecydował o połączeniu obu orkiestr. Skrupulatni

księgowi Cukrowni nie godzili się jednak na przekazanie instrumentów. Na prośbę Lucjana

Maraska podjąłem negocjacje w tej sprawie z panem Zbigniewem Trompczyńskim,

kierownikiem klubu „Cukrownik”. Kino w klubie wyposażone było w projektory 16 mm, co

ograniczało dostęp do wielu fabularnych filmów. Zakupiłem i przekazałem klubowi dwa

radzieckie projektory KN-35.W zamian klub przekazał orkiestrze cały zestaw doskonałych

instrumentów. Pozostał problem znalezienia fachowego dyrygenta. Udało mi się namówić na

to stanowisko por. mgr Marka Zajfryda prowadzącego orkiestrę garnizonową WP w Siedlcach,

ale o wybitnie uzdolnionego młodego dyrygenta upomniało się jednocześnie wojsko i

powierzyło mu prowadzenie reprezentacyjnej orkiestry podhalańczyków w Krakowie. Odtąd

mogliśmy jedynie podziwiać maestrię i kunszt tej orkiestry w transmitowanych przez TV

musztrach paradnych. ”Jest w orkiestrach dętych jakaś siła” - to prawda, trzeba ją tylko

wyzwolić i upowszechnić. Wtedy wszyscy: i grający, i słuchający poczują się silniejsi i weselsi.

Teraz jest o wiele łatwiej. Nie ma problemów z nabyciem instrumentów, nie ma problemów z

dyrygentami, lokalami na próby i występy. Czemu więc tak rzadko słychać na ulicach, parkach

i w lokalach Sokołowa muzykę? Powinni o tym pomyśleć ludzie odpowiedzialni za kulturę i

kondycję społeczną, wszak muzyka łagodzi obyczaje. Te zaś nie są u nas najlepsze.

Wacław Kruszewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 Jest w orkiestrach dętych jakaś siła Zdjęcie z archiwum Wacława Kruszewskiego Śpiewała tak m.in. na koncercie Estrady warszawskiej w Powiat...