Ulica majora Świtalskiego
Na osiedlu Miłosna, od ulicy Praweckiego do Powstańców
Śląskich biegnie ulica komendanta nosząca imię sokołowskiego konspiracyjnego
obwodu Armii Krajowej „Sęp” - „Proso”, majora Franciszka „Sochy” Świtalskiego. Niewyjaśniona
do dziś, tragiczna śmierć Sochy w przededniu wyzwolenia naszego powiatu obrosła
legendami. Wielu żołnierzy nie wierzy w nieszczęśliwy wypadek zawodowego
oficera przy czyszczeniu broni na kwaterze w Czekanowie. Bo rzeczywiście trudno
uwierzyć, że major nie wiedział jak obchodzić się z osobistą bronią. Rozmawiałem
przed laty z „Miśką” - Marią Finkówną, łączniczką majora i zarazem córką kierownika
szkoły, Kazimierza Finka u którego kwaterował wtedy komendant. Jej też trudno
było uwierzyć. Ostatnią drogę od dworu Dernałowiczów w Repkach do gospodarstwa
pana Błońskiego w Kamiance po latach odtworzyliśmy z panem Jasiem Adamczykiem,
szukając odpowiedzi na pytanie: jak zginął major Franciszek Świtalski? Kiedy
poczciwą „Warszawą” zajechaliśmy na podwórze pana Błońskiego, w progu powitała
nas niezbyt przyjaźnie Jego matka. Z miotłą ruszyła na Małego Jasia, a do syna
gniewnie rzuciła: „znowu ten antychryst przyszedł wyciągnąć cię z domu,
nigdzie nie pójdziesz! Robota w polu czeka, ja już nie mam sił wszystkiego
doglądać, a wam się znowu wojaczki zachciewa, z tego tylko nieszczęście będzie...”.
Na co pan Błoński odpowiedział ze spokojem: „Niech mamusia nie gada, tylko zrobi
jajecznicę, przecież goście do nas zawitali. Tak się nie godzi gości
przyjmować”. Wzruszające słowa starszego już mężczyzny skierowane do jego
sędziwej matki zapadły mi głęboko w pamięć i bardzo żałuję, że chyba nigdy w
młodości i wieku dojrzałym nie zwracałem się do mojej matki z takim uczuciem i
z takimi słowami. Nikt mnie tego nie nauczył. A kiedy już poznałem z literatury
piękne ziemiańskie obyczaje, mojej Matki zabrakło.
Wacław
Kruszewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz