czwartek, 13 lipca 2023

Jak ratowałem pałac w Patrykozach; z kilkoma słowami wstępu.

Od wielu lat, w przestrzeni publicznej zapanowała swoista moda (wręcz przymus cenzury), aby okres PRL-u pokazywać wyłącznie w jednostronny sposób. Nie licząc się z faktami, nie licząc się z prawdą historyczną, czas ten pokazuje się wyłącznie w ciemnych barwach opuszczając zasłonę milczenia na osiągnięcia wielu utalentowanych i zaangażowanych osób. Mamy zapamiętać i uwierzyć w to, że po roku 1945 nie zdarzyło się nic dobrego; a ludzie, których lata nauki, studiów i aktywności zawodowej przypadły na okres 1945 - 1989 nie starali się żyć uczciwie, pracować z poświęceniem i nie osiągnęli żadnych pozytywnych efektów. Jednak jak każda mistyfikacja, tak i ta musi się spotkać ze zdecydowaną reakcją. Tamte czasy (rzecz jasna słusznie minione) zostały niestety zastąpione przez czasy, które też (jak mam nadzieję) równie słusznie miną. Albowiem jak mawiał ks. Twardowski - klasyk w dziedzinie prawdy; w tej kwestii; są prawdy, półprawdy i g….o. prawdy. Wobec tego, i ja, który pracowałem i działałem w tym okresie powiem tak: moim zdaniem takie publikacje i opinie sytuują się bliżej tego drugiego końca. Poniżej zamieszczam więc jedną z wielu opowieści, w których przypominam fakty a nie mity:

Jak ratowałem pałac w Patrykozach.



Pałac w Patrykozach, stan ruiny w 1979 r. Zdjęcie z archiwum Wacława Kruszewskiego.

W kwietniu 1960 roku powróciłem do Sokołowa po odbyciu, jak się kiedyś mówiło - zaszczytnej służby wojskowej. Za sprawą artykułu zamieszczonego w tygodniku „Nowa Wieś”, w którym broniłem godności chłopaków krytykowanych publicznie za chuligaństwo przez zawiedzione panienki, zyskałem uznanie partyjnych i administracyjnych władz miasta, wyczulonych na każdą krytyczną opinię w prasie. Zostałem zaproszony do I sekretarza KP PZPR. Zaproponowano mi pracę w sporcie lub kulturze; a ja wybrałem kulturę. Złożyłem swoje dokumenty w dziale kadrach kierowanym przez Henryka Grzymałę i po miesiącu pan Stanisław Zambroń - Przewodniczący Prezydium Powiatowej Rady Narodowej, wręczył mi angaż na stanowisko kierownika Wydziału Kultury i Sztuki. I tak zaczęła się moja przygoda z kulturą, znaczona i porażkami i sukcesami. Jak pokazują ostatnie lata - tych sukcesów było jednak więcej. Coraz częściej bowiem spotykam się ze słowami uznania, za pozostawienie po sobie trwałych śladów pamięci w postaci uratowanych przed zniszczeniem zabytkowych pałaców i dworów ziemiańskich, zbudowanych i zorganizowanych domów kultury, bibliotek, muzeów, kin i szkół muzycznych. Pan Zbigniew Wielogórski - starosta siedlecki, dziękował mi publicznie za uratowanie dworku Aurelii Reymontowej w Chlewiskach i zorganizowanie tam Domu Pracy Twórczej. Jednak największą radość przyniosła mi możliwość zwiedzenia po zakończeniu remontu, zabytkowego pałacu generała Teodora Szydłowskiego. Pałac w Patrykozach to obiekt nie mający sobie równych wśród neogotyckich pałaców w Polsce. Kunszt mistrzów z Pracowni Konserwacji Zabytków, troska o każdy detal bogatego wystroju pałacu, a przede wszystkim postawa właściciela, nieszczędzącego pracy i pieniędzy, by przywrócić rezydencji Szydłowskiego dawny urok i piękno. Pan Maurycy Zając żyje sprawami pałacu, gromadzi wiedzę i dokumenty dotyczące jego historii. Wiedząc, że i ja mam swój skromny udział w ratowaniu tego cennego zabytku, zaprosił mnie do odwiedzin. W zamian obiecałem, że prześlę mu zdjęcia z okresu odbudowy pałacu w latach 1979 - 1983 wykonane przez Michała Kurca, instruktora fotografii Centrum Kultury i Sztuki woj. siedleckiego oraz notatkę o pracach, jakie wykonaliśmy, by pałac nie podzielił losu całej klasy ziemiańskiej, skazanej na zniszczenie przez robotniczo-chłopskie władze. Dzielę się więc teraz tą wiedzą z czytelnikami, by zachęcić ich do odwiedzin w Patrykozach i podziwiania pięknej architektury i wnętrz rezydencji generała Szydłowskiego.

Ekipa remontowo-budowlana

Ratowanie przed ostatecznym zniszczeniem pałacu w Patrykozach, rozpoczęliśmy organizując tzw. czyny społeczne, przy odgruzowaniu oranżerii. Ala Simanowicz, do dziś pamięta burchle na dłoniach od machania łopatą w jedynej dostępnej i bezpiecznej dla ludzi części ruiny pałacu, pozbawionego dachu i stropów. Dziełu dewastacji, opierały się jeszcze zewnętrzne mury okradane stopniowo acz systematycznie z okien i warstwy wykładziny korkowej, stosowanej teraz do palenia w kuchniach i ściółkowania w oborach. Ściany wewnętrzne były podziurawione jak w powojennym filmie pt. Skarb (1948). Tu też kuto wszędzie, gdzie odzywało się echo w poszukiwaniu mitycznych skarbów generała lub broni z alianckiego zrzutu we Włodkach, przejętego przez oddział „Dzika” ppor. Mariana Solnickiego i złożonego gdzieś w piwnicach pałacu. Jednak przyczyna intrygujących odgłosów przy „badaniu” młotkiem ścian wewnętrznych przez licznych szabrowników była znacznie bardziej prozaiczna - rozprowadzono w nich kanały ogrzewające pokoje, stąd intrygujące echo przy każdym uderzeniu. Na parterze pan Więsak, kolejny z właścicieli trzymał krowy i by ludzie nie przeszkadzali mu w tym „gospodarowaniu”, popodcinał pale mostku, likwidując przejście obok pałacu. Teraz, mógł swobodnie wycinać co większe modrzewie z zabytkowej alei w parku, sypiąc przedtem sól w korzenie, by przyspieszyć ich uschnięcie. Takim sposobem piękny park w stylu angielskim przegrał walkę o przetrwanie z burakami. W tamtym czasie nie było siły na rolnika i buraki. Buraki były ważniejsze. A nasza ekipa animatorów kultury z Powiatowego Ośrodka Kultury w Sokołowie, po kilku dniach społecznej pracy, zrobiła sobie majówkę pod pałacem, na którą zaprosiliśmy wiceprzewodniczącego PPRN w Sokołowie pana Lucjana Maraska, licząc na jego pomoc i wsparcie. Dyrektorka GOK - u w Bielanach Alina Pietrzak upichciła swoją słynną babkę ziemniaczaną, ktoś inny przywiózł ogórki, ktoś ruski szampan, a ja przywiozłem plany odbudowy pałacu i deklarację, że za dwa lata będzie tu Uniwersytet Ludowy, kształcący kadry dla wiejskich klubów kultury. Lucjan Marasek znający mizerię budżetową rady powiatowej, możliwości wykonawcze i materiałowe, a także opinie decydentów o ratowaniu zabytków, sprowadził mnie twardo na ziemię słowami: „cenię twój upór, ale ostrzegam: jeśli ci się uda będzie medal, ale jeśli nie, to cię wsadzą za wyrzucanie państwowych pieniędzy w błoto. I nie spodziewaj się, że dostaniesz jakikolwiek przydział na deficytowe materiały budowlane albo limity na zlecenie robót firmie prywatnej. Nikt się nie podpisze pod taką decyzją. Na zebraniu wiejskim padały już głosy, by pałac zrównać z ziemią, bo stanowi zagrożenie dla bawiących się tam dzieci, a cegłę wykorzystać na budowę remizy w Patrykozach”. Jednak mimo tego kubła zimnej wody na głowę, nie dałem za wygraną. Szansa powrotu do planu ratowania pałacu pojawiła się wkrótce, bowiem w 1976 roku wraz z reformą administracji, powołano mnie na stanowisko dyrektora Wydziału Kultury i Sztuki nowego województwa siedleckiego. Po okresie „porywania się z motyką na słońce”, miałem wreszcie prawne i finansowe możliwości poważnego zajęcia się pałacem w Patrykozach. Najpierw stanęły na drodze do pokonania problemy własnościowe, gdyż naczelnik gminy Bielany uwłaszczyła na 1/3 pałacu rolnika, który latami go dewastował (z tym uporał się dopiero obecny właściciel). Następnie pojawił się problem z wykonawstwem. Mieliśmy już kompletną dokumentację historyczną i techniczno - budowlaną oraz zapewnione finansowanie z Wojewódzkiego Funduszu Rozwoju Kultury, ale Pracownie Konserwacji Zabytków nie chciały przyjąć naszego zlecenia na remont tak małego obiektu, a do tego tak trudnego do realizacji, ze względu na stopień zniszczenia, bogaty wystrój architektoniczny w bardzo odległych od Warszawy i Lublina, Patrykozach. Nie pomogły ani szynki z Zakładów Mięsnych w Sokołowie, ani interwencje wojewodów i sekretarzy, bo PKZ - ety miały inne priorytetowe zadanie: odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie. Ponadto obowiązywały przepisy, że remont zabytku może prowadzić tylko firma mająca uprawnienia do robót w obiektach zabytkowych. Jednak fachowcy z PKZ - etów doradzili mi, by konieczne dla zachowania pałacu prace zabezpieczające, wykonać przy pomocy rzemieślników. Rada dobra, ale żeby z niej skorzystać, trzeba uzyskać z Wydziału Finansowego limit na zlecenie robót zakładom gospodarki nieuspołecznionej. O takie właśnie limity bili się dyrektorzy Wydziałów Zdrowia, Kuratorium i Rolnictwa. Oni mieli pierwszeństwo, gdyż zdrowie, oświata i rolnictwo było przez władze uznawane (skądinąd słusznie) za najważniejsze dla rozwoju społeczno - gospodarczego nowoutworzonego województwa, mającego ambicję zlikwidowania wiekowych opóźnień w cywilizacyjnym rozwoju Podlasia i Wschodniego Mazowsza. Tak więc braliśmy tylko to, co zostawało dyrektorowi Zbigniewowi Wiedeńskiemu, a zostawało mu jednak więcej, gdy zatrudniłem jego żonę na stanowisku księgowej w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej jako bardzo dobrego i fachowego pracownika.

Komisja kultury WRN z doc. Leopoldem Grzegorkiem (trzeci z prawej), podczas wizytacji przebiegu remontu pałacu w Patrykozach. W środku: Autor.

Dzięki tej decyzji, mogłem teraz realizować różne pomysły, niemieszczące się w biurokratycznych przepisach, a często będące z nimi w sprzeczności. Najważniejszym z nich, był plan utworzenia przy Wydziale Kultury i Sztuki, Zakładu Remontowo - Budowlanego Obiektów Kultury, co rozwiązałoby na dobre nasze problemy wykonawcze. Na początku nikt nie chciał o tym słyszeć, aby organ administracji państwowej prowadził firmę budowlaną. Ale był to czas reform zapoczątkowany przez premiera Mieczysława Rakowskiego ujęty w haśle: „Co nie jest zabronione - jest dozwolone”. Dostałem więc mocny argument i natychmiastową pomoc ze strony wojewody siedleckiej pani Zofii Grzebisz - Nowickiej. Żeby nie podpaść różnym komisjom i kontrolerom, przewodniczący komisji Kultury WRN w Siedlcach, docent Leopold Grzegorek przeforsował odpowiednią uchwałę, zobowiązującą mnie do zorganizowania w oparciu o przepisy o gospodarstwach pomocniczych Zakładu Remontowo - Budowlanego Obiektów Kultury na działce przy ulicy Chejły, przekazanej przez Prezydenta Siedlec Pawła Turkowskiego. Okazało się, że w każdych warunkach można zrobić coś pożytecznego, gdy jest chęć do działań i trochę odwagi. W ciągu sześciu miesięcy, na nieuzbrojonej działce, zbudowaliśmy pawilon mieszczący garaże, magazyny i pomieszczenia socjalne dla pracowników. Ktoś doradził także, żeby na tak solidnych murach i stropie zamontować dodatkowo trzy domki mieszkalne, reklamowane jako tanie domy dla nauczycieli (w konstrukcji z płyt trzcinowych produkowanych w Mikołajkach). Niebawem również kultura mogła dać swoim pracownikom skromne mieszkania. Chociaż ich standard odzwierciedlał umiejętności muratorów i jakość materiałów, radość i tak była wielka. Pani Wojewoda postarała się także o asygnaty na zakup maszyn i materiałów budowlanych, co było nie lada problemem w planowej gospodarce socjalistycznej. Ukoronowaniem jej starań był talon na zakup traktora URSUS C360 i dwóch przyczep wywrotnych. Tak zorganizowani i wyposażeni, przystąpiliśmy do remontu zabezpieczającego pałac w Patrykozach. Najpierw trzeba było wzmocnić fundamenty ściany nośnej od południa, następnie wykonać żelbetowe stropy, które powiążą i wzmocnią całą konstrukcję budynku, dalej konstrukcję dachu i jego przykrycie blachą miedzianą. Wcześniej jeszcze trzeba było zapewnić dojazd, doprowadzić energię elektryczną z własnym transformatorem, wywiercić studnię głębinową w miejscu wskazanym przez różdżkarza. Do tego całe segregatory różnych uzgodnień, zezwoleń, ekspertyz i badań po to, by nie doszło do wypadku i by niczym nie podpaść inspekcji i nadzorowi. Na szczęście nic złego się nie stało, bo pilnowali mojej skóry i Zygfryd Czapski - Wojewódzki Konserwator Zabytków, i Wojtek Kamiński - inspektor nadzoru i Grażyna Krawczun - inspektor nadzoru branży sanitarnej. A co najważniejsze dla powodzenia tak skomplikowanego przedsięwzięcia - przede wszystkim miałem zrozumienie i pomoc u swojej szefowej, pani Zofii Grzebisz - Nowickiej oraz parasol ochronny u kolegi z „białego domu” Henia Brzezińskiego. Mogłem realizować swoje, nie zawsze zbieżne z przepisami pomysły, których efekty są dziś widoczne, jak pałac w Patrykozach, Ratusz i Hala Targowa w Siedlcach, Kino, Szkoła Muzyczna i Pałac Dernałowiczów w Mińsku Mazowieckim, Muzeum Tadeusza Kościuszki w Maciejowicach, Dom Kultury i Biblioteka w Węgrowie, Muzeum Regionalne w Łukowie, Muzeum i pomnik Henryka Sienkiewicza w Woli Okrzejskiej. W tamtych czasach, w których wszystkiego brakowało oprócz pieniędzy, bardzo łatwo można było „podpaść pod paragraf”, bo też paragrafów było co niemiara. Chroniły one szczególnie własność państwową. Bardzo chętnie korzystano z nich na styku gospodarki uspołecznionej i budżetu z „prywaciarzami”, jak pogardliwie wyrażano się o rzemieślnikach, mimo, że co roku publicznie zapalano dla nich tzw. zielone światło. Największych kłopotów przysparzały braki materiałowe. Trudno było o legalny zakup desek, gwoździ, cementu, czerwonej cegły, stalowych belek, nie wspominając o tak potrzebnych do robót w obiektach zabytkowych, materiałów uznanych za luksusowe, jak blacha miedziana, dębowa klepka, marmurowe płyty, nietypowe okna i drzwi. Bez pomocy i kontaktów z prywatnymi przedsiębiorcami wszystko to byłoby niemożliwe. Ta współpraca rodziła zaś podejrzenia licznych i nie zawsze kompetentnych organów kontrolnych. Dla przykładu: na pokrycie dachu pałacu w Patrykozach, potrzebna była blacha miedziana. Jej zakup przez państwową jednostkę graniczył z cudem. I o taki „cud” postarał się ksiądz proboszcz z Garwolina. Przyjechał do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków po pieczątkę potwierdzającą, że kościół w Garwolinie jest ujęty w rejestrze zabytków, co dawało szansę na zdobycie asygnaty umożliwiającej zakup blachy miedzianej. Po taką asygnatę właśnie wybierał się ksiądz proboszcz z dokumentami i parafialną kasą do Centrali Materiałów Nieżelaznych w Gliwicach, zaś Zygfryd Czapski był lojalnym urzędnikiem i poinformował mnie o celu wizyty proboszcza. Razem uprosiliśmy księdza, by swój wniosek poprawił o (bagatela!) dziesięć ton blachy potrzebnej nam na Patrykozy, Suchożebry i Chlewiska. Ksiądz proboszcz uznał po namowie, że ratowanie zabytków to zadanie, które także jego „szefowi” się podoba i sprawę załatwił. Całe szczęście, że również moi przełożeni ufali mi i doceniali efekty pracy, jaką prowadziliśmy. Co roku w maju w dniu Działacza Kultury i we wrześniu w miesiącu inauguracji nowego roku kulturalno - oświatowego, przekazywaliśmy społeczeństwu kolejne wyremontowane zabytkowe pałace i dwory, a w nich zaczynały żyć i funkcjonować muzea, biblioteki i domy kultury.

Grafika autorstwa Andrzeja Markusza przedstawiająca pałac w Patrykozach wykonana w ramach stypendium wojewody siedleckiego (1985r.)

Każdy uratowany przed zagładą obiekt zaczynał służyć społeczeństwu. Każdy z nich pozwalał na pielęgnowanie polskiej kultury, umożliwiał pracę naukową i rozwój sztuki, chronił nasze wspólne dziedzictwo historyczne. Uroczystego otwarcia tych placówek dokonywali najwyżsi dostojnicy państwowi jak Prezydent Rzeczpospolitej gen. Wojciech Jaruzelski: Gminne Centrum Kultury im. Czynu Bojowego Klebergczyków w Woli Gułowskiej, Minister Kultury i Sztuki prof. Aleksander Krawczuk: miński Dom Kultury w pałacu Doria-Dernałowiczów, Przewodniczący Narodowej Rady Kultury prof. Bogdan Suchodolski: Muzeum im. Tadeusza Kościuszki w dawnym zajeździe w Maciejowicach, poseł Maria Cichocka: Biblioteka Miejska w zabytkowym Domu Kupców Gdańskich w Węgrowie. Dla mnie jednak wszystkie te dwory i pałace, ustępują skalą trudności a więc i skalą sukcesu jakim jest uratowanie neogotyckiego pałacu generała Teodora Szydłowskiego w Patrykozach - prawdziwej perły Podlasia.

 

Wacław Kruszewski





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kolejne spotkanie odbyło się w Bibliotece Miejskiej z prof. Janem Izdebskim –wybitnym polskim biochemikiem pracującym do niedawna w ...