Od wielu lat, w przestrzeni
publicznej zapanowała swoista moda (wręcz przymus cenzury), aby okres PRL-u
pokazywać wyłącznie w jednostronny sposób. Nie licząc się z faktami, nie licząc
się z prawdą historyczną, czas ten pokazuje się wyłącznie w ciemnych barwach
opuszczając zasłonę milczenia na osiągnięcia wielu utalentowanych i
zaangażowanych osób. Mamy zapamiętać i uwierzyć w to, że po roku 1945 nie
zdarzyło się nic dobrego; a ludzie, których lata nauki, studiów i aktywności
zawodowej przypadły na okres 1945 - 1989 nie starali się żyć uczciwie, pracować
z poświęceniem i nie osiągnęli żadnych pozytywnych efektów. Jednak jak każda
mistyfikacja, tak i ta musi się spotkać ze zdecydowaną reakcją. Tamte czasy
(rzecz jasna słusznie minione) zostały niestety zastąpione przez czasy, które
też (jak mam nadzieję) równie słusznie miną. Albowiem jak mawiał ks. Twardowski
- klasyk w dziedzinie prawdy; w tej kwestii; są prawdy, półprawdy i g….o.
prawdy. Wobec tego, i ja, który pracowałem i działałem w tym okresie powiem tak:
moim zdaniem takie publikacje i opinie sytuują się bliżej tego drugiego końca.
Poniżej zamieszczam więc jedną z wielu opowieści, w których przypominam fakty a
nie mity:
Pałac w
Patrykozach, stan ruiny w 1979 r. Zdjęcie z archiwum Wacława Kruszewskiego.
W kwietniu 1960 roku powróciłem do Sokołowa po
odbyciu, jak się kiedyś mówiło - zaszczytnej służby wojskowej. Za sprawą
artykułu zamieszczonego w tygodniku „Nowa Wieś”, w którym broniłem godności
chłopaków krytykowanych publicznie za chuligaństwo przez zawiedzione panienki,
zyskałem uznanie partyjnych i administracyjnych władz miasta, wyczulonych na
każdą krytyczną opinię w prasie. Zostałem zaproszony do I sekretarza KP PZPR.
Zaproponowano mi pracę w sporcie lub kulturze; a ja wybrałem kulturę. Złożyłem swoje
dokumenty w dziale kadrach kierowanym przez Henryka Grzymałę i po miesiącu pan
Stanisław Zambroń - Przewodniczący Prezydium Powiatowej Rady Narodowej, wręczył
mi angaż na stanowisko kierownika Wydziału Kultury i Sztuki. I tak zaczęła się
moja przygoda z kulturą, znaczona i porażkami i sukcesami. Jak pokazują ostatnie
lata - tych sukcesów było jednak więcej. Coraz częściej bowiem spotykam się ze
słowami uznania, za pozostawienie po sobie trwałych śladów pamięci w postaci
uratowanych przed zniszczeniem zabytkowych pałaców i dworów ziemiańskich,
zbudowanych i zorganizowanych domów kultury, bibliotek, muzeów, kin i szkół
muzycznych. Pan Zbigniew Wielogórski - starosta siedlecki, dziękował mi
publicznie za uratowanie dworku Aurelii Reymontowej w Chlewiskach i
zorganizowanie tam Domu Pracy Twórczej. Jednak największą radość przyniosła mi
możliwość zwiedzenia po zakończeniu remontu, zabytkowego pałacu generała Teodora
Szydłowskiego. Pałac w Patrykozach to obiekt nie mający sobie równych wśród
neogotyckich pałaców w Polsce. Kunszt mistrzów z Pracowni Konserwacji Zabytków,
troska o każdy detal bogatego wystroju pałacu, a przede wszystkim postawa
właściciela, nieszczędzącego pracy i pieniędzy, by przywrócić rezydencji Szydłowskiego
dawny urok i piękno. Pan Maurycy Zając żyje sprawami pałacu, gromadzi wiedzę i
dokumenty dotyczące jego historii. Wiedząc, że i ja mam swój skromny udział w
ratowaniu tego cennego zabytku, zaprosił mnie do odwiedzin. W zamian obiecałem,
że prześlę mu zdjęcia z okresu odbudowy pałacu w latach 1979 - 1983 wykonane
przez Michała Kurca, instruktora fotografii Centrum Kultury i Sztuki woj.
siedleckiego oraz notatkę o pracach, jakie wykonaliśmy, by pałac nie podzielił
losu całej klasy ziemiańskiej, skazanej na zniszczenie przez
robotniczo-chłopskie władze. Dzielę się więc teraz tą wiedzą z czytelnikami, by
zachęcić ich do odwiedzin w Patrykozach i podziwiania pięknej architektury i
wnętrz rezydencji generała Szydłowskiego.
Ekipa remontowo-budowlana
Ratowanie przed ostatecznym zniszczeniem pałacu w
Patrykozach, rozpoczęliśmy organizując tzw. czyny społeczne, przy odgruzowaniu
oranżerii. Ala Simanowicz, do dziś pamięta burchle na dłoniach od machania
łopatą w jedynej dostępnej i bezpiecznej dla ludzi części ruiny pałacu,
pozbawionego dachu i stropów. Dziełu dewastacji, opierały się jeszcze
zewnętrzne mury okradane stopniowo acz systematycznie z okien i warstwy
wykładziny korkowej, stosowanej teraz do palenia w kuchniach i ściółkowania w
oborach. Ściany wewnętrzne były podziurawione jak w powojennym filmie pt. Skarb
(1948). Tu też kuto wszędzie, gdzie odzywało się echo w poszukiwaniu mitycznych
skarbów generała lub broni z alianckiego zrzutu we Włodkach, przejętego przez
oddział „Dzika” ppor. Mariana Solnickiego i złożonego gdzieś w piwnicach
pałacu. Jednak przyczyna intrygujących odgłosów przy „badaniu” młotkiem ścian wewnętrznych
przez licznych szabrowników była znacznie bardziej prozaiczna - rozprowadzono w
nich kanały ogrzewające pokoje, stąd intrygujące echo przy każdym uderzeniu. Na
parterze pan Więsak, kolejny z właścicieli trzymał krowy i by ludzie nie
przeszkadzali mu w tym „gospodarowaniu”, popodcinał pale mostku, likwidując
przejście obok pałacu. Teraz, mógł swobodnie wycinać co większe modrzewie z
zabytkowej alei w parku, sypiąc przedtem sól w korzenie, by przyspieszyć ich
uschnięcie. Takim sposobem piękny park w stylu angielskim przegrał walkę o
przetrwanie z burakami. W tamtym czasie nie było siły na rolnika i buraki.
Buraki były ważniejsze. A nasza ekipa animatorów kultury z Powiatowego Ośrodka
Kultury w Sokołowie, po kilku dniach społecznej pracy, zrobiła sobie majówkę
pod pałacem, na którą zaprosiliśmy wiceprzewodniczącego PPRN w Sokołowie pana
Lucjana Maraska, licząc na jego pomoc i wsparcie. Dyrektorka GOK - u w
Bielanach Alina Pietrzak upichciła swoją słynną babkę ziemniaczaną, ktoś inny przywiózł
ogórki, ktoś ruski szampan, a ja przywiozłem plany odbudowy pałacu i
deklarację, że za dwa lata będzie tu Uniwersytet Ludowy, kształcący kadry dla
wiejskich klubów kultury. Lucjan Marasek znający mizerię budżetową rady
powiatowej, możliwości wykonawcze i materiałowe, a także opinie decydentów o
ratowaniu zabytków, sprowadził mnie twardo na ziemię słowami: „cenię twój upór, ale ostrzegam: jeśli ci się
uda będzie medal, ale jeśli nie, to cię wsadzą za wyrzucanie państwowych
pieniędzy w błoto. I nie spodziewaj się, że dostaniesz jakikolwiek przydział na
deficytowe materiały budowlane albo limity na zlecenie robót firmie prywatnej.
Nikt się nie podpisze pod taką decyzją. Na zebraniu wiejskim padały już głosy,
by pałac zrównać z ziemią, bo stanowi zagrożenie dla bawiących się tam dzieci,
a cegłę wykorzystać na budowę remizy w Patrykozach”. Jednak mimo tego kubła
zimnej wody na głowę, nie dałem za wygraną. Szansa powrotu do planu ratowania pałacu
pojawiła się wkrótce, bowiem w 1976 roku wraz z reformą administracji, powołano
mnie na stanowisko dyrektora Wydziału Kultury i Sztuki nowego województwa
siedleckiego. Po okresie „porywania się z motyką na słońce”, miałem wreszcie
prawne i finansowe możliwości poważnego zajęcia się pałacem w Patrykozach.
Najpierw stanęły na drodze do pokonania problemy własnościowe, gdyż naczelnik
gminy Bielany uwłaszczyła na 1/3 pałacu rolnika, który latami go dewastował (z
tym uporał się dopiero obecny właściciel). Następnie pojawił się problem z
wykonawstwem. Mieliśmy już kompletną dokumentację historyczną i techniczno -
budowlaną oraz zapewnione finansowanie z Wojewódzkiego Funduszu Rozwoju
Kultury, ale Pracownie Konserwacji Zabytków nie chciały przyjąć naszego
zlecenia na remont tak małego obiektu, a do tego tak trudnego do realizacji, ze
względu na stopień zniszczenia, bogaty wystrój architektoniczny w bardzo
odległych od Warszawy i Lublina, Patrykozach. Nie pomogły ani szynki z Zakładów
Mięsnych w Sokołowie, ani interwencje wojewodów i sekretarzy, bo PKZ - ety
miały inne priorytetowe zadanie: odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie.
Ponadto obowiązywały przepisy, że remont zabytku może prowadzić tylko firma
mająca uprawnienia do robót w obiektach zabytkowych. Jednak fachowcy z PKZ - etów
doradzili mi, by konieczne dla zachowania pałacu prace zabezpieczające, wykonać
przy pomocy rzemieślników. Rada dobra, ale żeby z niej skorzystać, trzeba
uzyskać z Wydziału Finansowego limit na zlecenie robót zakładom gospodarki
nieuspołecznionej. O takie właśnie limity bili się dyrektorzy Wydziałów
Zdrowia, Kuratorium i Rolnictwa. Oni mieli pierwszeństwo, gdyż zdrowie, oświata
i rolnictwo było przez władze uznawane (skądinąd słusznie) za najważniejsze dla
rozwoju społeczno - gospodarczego nowoutworzonego województwa, mającego ambicję
zlikwidowania wiekowych opóźnień w cywilizacyjnym rozwoju Podlasia i Wschodniego
Mazowsza. Tak więc braliśmy tylko to, co zostawało dyrektorowi Zbigniewowi
Wiedeńskiemu, a zostawało mu jednak więcej, gdy zatrudniłem jego żonę na stanowisku
księgowej w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej jako bardzo dobrego i fachowego
pracownika.
Komisja
kultury WRN z doc. Leopoldem Grzegorkiem (trzeci z prawej), podczas wizytacji przebiegu
remontu pałacu w Patrykozach. W środku: Autor.
Dzięki tej decyzji, mogłem teraz realizować różne
pomysły, niemieszczące się w biurokratycznych przepisach, a często będące z
nimi w sprzeczności. Najważniejszym z nich, był plan utworzenia przy Wydziale
Kultury i Sztuki, Zakładu Remontowo - Budowlanego Obiektów Kultury, co
rozwiązałoby na dobre nasze problemy wykonawcze. Na początku nikt nie chciał o
tym słyszeć, aby organ administracji państwowej prowadził firmę budowlaną. Ale
był to czas reform zapoczątkowany przez premiera Mieczysława Rakowskiego ujęty
w haśle: „Co nie jest zabronione - jest dozwolone”. Dostałem więc mocny
argument i natychmiastową pomoc ze strony wojewody siedleckiej pani Zofii
Grzebisz - Nowickiej. Żeby nie podpaść różnym komisjom i kontrolerom,
przewodniczący komisji Kultury WRN w Siedlcach, docent Leopold Grzegorek
przeforsował odpowiednią uchwałę, zobowiązującą mnie do zorganizowania w
oparciu o przepisy o gospodarstwach pomocniczych Zakładu Remontowo - Budowlanego
Obiektów Kultury na działce przy ulicy Chejły, przekazanej przez Prezydenta
Siedlec Pawła Turkowskiego. Okazało się, że w każdych warunkach można zrobić
coś pożytecznego, gdy jest chęć do działań i trochę odwagi. W ciągu sześciu
miesięcy, na nieuzbrojonej działce, zbudowaliśmy pawilon mieszczący garaże,
magazyny i pomieszczenia socjalne dla pracowników. Ktoś doradził także, żeby na
tak solidnych murach i stropie zamontować dodatkowo trzy domki mieszkalne,
reklamowane jako tanie domy dla nauczycieli (w konstrukcji z płyt trzcinowych
produkowanych w Mikołajkach). Niebawem również kultura mogła dać swoim
pracownikom skromne mieszkania. Chociaż ich standard odzwierciedlał
umiejętności muratorów i jakość materiałów, radość i tak była wielka. Pani
Wojewoda postarała się także o asygnaty na zakup maszyn i materiałów
budowlanych, co było nie lada problemem w planowej gospodarce socjalistycznej.
Ukoronowaniem jej starań był talon na zakup traktora URSUS C360 i dwóch
przyczep wywrotnych. Tak zorganizowani i wyposażeni, przystąpiliśmy do remontu
zabezpieczającego pałac w Patrykozach. Najpierw trzeba było wzmocnić fundamenty
ściany nośnej od południa, następnie wykonać żelbetowe stropy, które powiążą i
wzmocnią całą konstrukcję budynku, dalej konstrukcję dachu i jego przykrycie
blachą miedzianą. Wcześniej jeszcze trzeba było zapewnić dojazd, doprowadzić
energię elektryczną z własnym transformatorem, wywiercić studnię głębinową w
miejscu wskazanym przez różdżkarza. Do tego całe segregatory różnych uzgodnień,
zezwoleń, ekspertyz i badań po to, by nie doszło do wypadku i by niczym nie
podpaść inspekcji i nadzorowi. Na szczęście nic złego się nie stało, bo
pilnowali mojej skóry i Zygfryd Czapski - Wojewódzki Konserwator Zabytków, i Wojtek
Kamiński - inspektor nadzoru i Grażyna Krawczun - inspektor nadzoru branży
sanitarnej. A co najważniejsze dla powodzenia tak skomplikowanego przedsięwzięcia
- przede wszystkim miałem zrozumienie i pomoc u swojej szefowej, pani Zofii
Grzebisz - Nowickiej oraz parasol ochronny u kolegi z „białego domu” Henia Brzezińskiego.
Mogłem realizować swoje, nie zawsze zbieżne z przepisami pomysły, których
efekty są dziś widoczne, jak pałac w Patrykozach, Ratusz i Hala Targowa w
Siedlcach, Kino, Szkoła Muzyczna i Pałac Dernałowiczów w Mińsku Mazowieckim,
Muzeum Tadeusza Kościuszki w Maciejowicach, Dom Kultury i Biblioteka w
Węgrowie, Muzeum Regionalne w Łukowie, Muzeum i pomnik Henryka Sienkiewicza w
Woli Okrzejskiej. W tamtych czasach, w których wszystkiego brakowało oprócz pieniędzy,
bardzo łatwo można było „podpaść pod paragraf”, bo też paragrafów było co
niemiara. Chroniły one szczególnie własność państwową. Bardzo chętnie
korzystano z nich na styku gospodarki uspołecznionej i budżetu z „prywaciarzami”,
jak pogardliwie wyrażano się o rzemieślnikach, mimo, że co roku publicznie
zapalano dla nich tzw. zielone światło. Największych kłopotów przysparzały
braki materiałowe. Trudno było o legalny zakup desek, gwoździ, cementu,
czerwonej cegły, stalowych belek, nie wspominając o tak potrzebnych do robót w
obiektach zabytkowych, materiałów uznanych za luksusowe, jak blacha miedziana,
dębowa klepka, marmurowe płyty, nietypowe okna i drzwi. Bez pomocy i kontaktów
z prywatnymi przedsiębiorcami wszystko to byłoby niemożliwe. Ta współpraca
rodziła zaś podejrzenia licznych i nie zawsze kompetentnych organów
kontrolnych. Dla przykładu: na pokrycie dachu pałacu w Patrykozach, potrzebna
była blacha miedziana. Jej zakup przez państwową jednostkę graniczył z cudem. I
o taki „cud” postarał się ksiądz proboszcz z Garwolina. Przyjechał do
Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków po pieczątkę potwierdzającą, że kościół w
Garwolinie jest ujęty w rejestrze zabytków, co dawało szansę na zdobycie
asygnaty umożliwiającej zakup blachy miedzianej. Po taką asygnatę właśnie
wybierał się ksiądz proboszcz z dokumentami i parafialną kasą do Centrali
Materiałów Nieżelaznych w Gliwicach, zaś Zygfryd Czapski był lojalnym
urzędnikiem i poinformował mnie o celu wizyty proboszcza. Razem uprosiliśmy
księdza, by swój wniosek poprawił o (bagatela!) dziesięć ton blachy potrzebnej
nam na Patrykozy, Suchożebry i Chlewiska. Ksiądz proboszcz uznał po namowie, że
ratowanie zabytków to zadanie, które także jego „szefowi” się podoba i sprawę
załatwił. Całe szczęście, że również moi przełożeni ufali mi i doceniali efekty
pracy, jaką prowadziliśmy. Co roku w maju w dniu Działacza Kultury i we
wrześniu w miesiącu inauguracji nowego roku kulturalno - oświatowego,
przekazywaliśmy społeczeństwu kolejne wyremontowane zabytkowe pałace i dwory, a
w nich zaczynały żyć i funkcjonować muzea, biblioteki i domy kultury.
Grafika
autorstwa Andrzeja Markusza przedstawiająca pałac w Patrykozach wykonana w
ramach stypendium wojewody siedleckiego (1985r.)
Każdy uratowany przed zagładą obiekt zaczynał służyć
społeczeństwu. Każdy z nich pozwalał na pielęgnowanie polskiej kultury,
umożliwiał pracę naukową i rozwój sztuki, chronił nasze wspólne dziedzictwo
historyczne. Uroczystego otwarcia tych placówek dokonywali najwyżsi dostojnicy państwowi jak
Prezydent Rzeczpospolitej gen. Wojciech Jaruzelski: Gminne Centrum Kultury im.
Czynu Bojowego Klebergczyków w Woli Gułowskiej, Minister Kultury i Sztuki prof.
Aleksander Krawczuk: miński Dom Kultury w pałacu Doria-Dernałowiczów,
Przewodniczący Narodowej Rady Kultury prof. Bogdan Suchodolski: Muzeum im. Tadeusza
Kościuszki w dawnym zajeździe w Maciejowicach, poseł Maria Cichocka: Biblioteka
Miejska w zabytkowym Domu Kupców Gdańskich w Węgrowie. Dla mnie jednak wszystkie
te dwory i pałace, ustępują skalą trudności a więc i skalą sukcesu jakim jest
uratowanie neogotyckiego pałacu generała Teodora Szydłowskiego w Patrykozach -
prawdziwej perły Podlasia.
Wacław Kruszewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz