niedziela, 2 marca 2025

 Historia Jednej fotografii

Od dzieciństwa w naszym domu obok oleodruku  Kossaka  przedstawiającego „Cud nad Wisłą” z ks .Skorupką  wśród szarżujących na bagnety polskich legionistów wisiało zdjęcie naszego dziadka ze strony matki Pawła Jakubiaka .Reprodukcja popularnego obrazu uznanego batalisty była z nami do czasu wejścia do Sokołowa wyzwolicieli czyli do 8 sierpnia 1944 roku. Nie wypadało wojennemu komendantowi miasta który tymczasowo  zajął największy pokój po zlikwidowanym sklepie z wygodnym wyjściem na ulicę Siedlecką bądź  Rzepkowską  przypominać jakie baty dostali pod Warszawą  w 1920 roku w niespełnionym marszu ku Europie.Za to Dziadek Paweł na tle gwiaździstej flagi potężnego alianta miał teraz . honorowe miejsce obok portretu Stalina. Mnie jednak bardziej interesował obraz przedstawiający bitwę niż zdjęcie dziadka i jego kolegów  ,którzy za chlebem wyjechali do Ameryki w latach dwudziestych.  Przez kalkę odrysowywałem fragmenty tego obrazu by pochwalić się przed kolegami rysunkami żołnierzy i ich broni. Nie rozumiałem powodów dla których obraz wiszący   przez całą okupację ,teraz  musiał być schowany.  Szukałem go wszędzie,  a znałem niemal wszystkie przemyślne skrytki w starym domu .W końcu obraz odnalazłem na strychu w wielkim wiklinowym koszu pod stertą paczek papierosów przechowywanych tu po likwidacji sklepu  kolonialno –spożywczego moich rodziców. W tym koszu kiedyś niespodziewanie zobaczyłem  śpiącą pod pierzynami  Żydówkę –prawdopodobnie  córkę dr Lewina który mnie leczył z częstych przeziębień  .Powiadomiłem matkę.   Nie uwierzyła .Po kilku chwilach kiedy z pomocą babci i siostry schowano w innym miejscu ukrywającą się sąsiadkę,  matka zaprowadziła mnie na strych by przekonać ,że nikogo tam nie ma,  że musiało mi się coś przewidzieć.  Kosz stał na swoim miejscu załadowany po brzegi poduszkami i pierzynami.    Byłem małym  sześcioletnim  chłopcem o bujnej wyobraźni i jak na dziecko czasów okupacyjnych miałem już swoje doświadczenia z ciągłych rewizji,  publicznej  egzekucji pod  tzw. wzgórkiem, przy ul. Repkowskiej, obserwowanej z okienka szczytowej ściany naszego strychu, likwidacji getta którego ogrodzenie od ulicy Olszewskiego znajdowało się 50 m od sieni domu od strony ulicy Siedlecka 1.Dlatego mimo zakazu Niemców sień i wejście na strych było w nocy otwarte. Podobne praktyki stosowali  i inni mieszkańcy domów ,komórek i stodół zlokalizowanych przy ulicach sąsiadujących z ogrodzona dzielnicą żydowską. Czym to groziło zapewne wie prof. Gross ,ale o tym nie napisze  ,bo Żydzi nie kupią takiej książki. Geszeft można zrobić na ”Złotych Żniwach”    Na przeciw rozległego drewnianego domu usytułowanego na rogu ulicy Siedleckiej i Repkowskiej był budynek sokołowskiego magistratu  .Na parterze garaże  straży pożarnej a na piętrze kino .Wejście do kina było od ulicy Długiej. Niemcy  uciekający pod naporem Armii Czerwonej wysadzili budynek magistratu,ale parter budynku ocalał. I tu ,w dawnej poczekalni kina „Ostland”  ,w którym   jeszcze niedawno oglądaliśmy niemieckie kroniki wojenne teraz pokotem spali radzieccy żołnierze. W dzień i w nocy regulowali ruchem transportów wojskowych ciągnących na Warszawę, w chwilach wolnych od służby palili ogniska ,grali na harmoszce i śpiewali, „Katiuszę” Częstowali konserwami  a  my zajadając „ swinuju  tuszonką „ z czarnym żołnierskim chlebem  nosiliśmy im z pobliskiej studni wodę .Czasami dali do obejrzenia pepeszę lub bagnet. Ulubieńcem wyzwolicieli stałem się kiedy przyniosłem do ich kwatery kilka paczek  Popularnych i Junaków.-papierosów z odkrytej skrytki na strychu. Popularne były paczkowane w dużych pudełkach po 100 szt. i można nimi obdzielić cały oddział  reguliowszczików   .Były jednak trudniejsze do wyniesienia pod czujnym okiem babci Emilowej.  Gniew babci ,gdy odkryła moje niecne postępowanie, złagodziły puszki konserw  jakie dostałem od żołnierzy. Kocioł kapusty z zawartością wojskowej konserwy sprawił ,że i tym razem mi się udało uniknąć rózgi, którą babcia Emilowa władała po mistrzowsku.Za to moim postępowaniem doprowadziłem do korzystnej z Rosjanami  wymiany  towarowej ,gdy okazało się że papierosy mają dla wojaków większą wartość  jak amerykańskie konserwy dostarczane radzieckim sojusznikom by skutecznie bili  Niemców. Kilka rodzin zamieszkałych w rozległym domu na rogu Siedleckiej i Repkowskiej miało dzięki tej wymianie handlowej  dobre pożywienie.  W mieście panował niebywały entuzjazm. Do  rodzin Laszuków   i Gumaniuków powrócili od Andersa ich ojcowie Trwała mozolna praca przy odgruzowaniu i naprawie domów  ,mostów i ulic ..Z  dalekiego Elbląga  przywieziono prądnicę i uruchomiono Elektrownie przy ulicy Kosowskiej naprzeciw starego drewnianego kościółka pw. Sw. Rocha.  Mogliśmy czytać już nie przy świecach i karbidówkach ale przy jasnych elektrycznych żarówkach.  Wielki popyt nastał na materiały budowlane  ,cegłę .stalowe belki. Pan Głazek płacił za  jedną oczyszczoną z tynku cegłę  50 groszy W  tamtym czasie był to dobry interes. Z kolegami z mojej drużyny wzięliśmy się za robotę Wkrótce uzbieraliśmy 97zł.Piłka o której marzyliśmy kosztowała w księgarni pani Sudarowej - 95 z l  .Była to skurzana futbolówka z jajowatą  dętką której długi wentyl l trzeba było zasznurować tak by jej nie zniekształcić  Zakup uczciliśmy  oranżadą  w sklepiku pani Nowakowej przy ulicy Długiej. Odtąd  moja drużyna z  Repkowskiej  i Siedleckiej nie miała sobie równych wśród  piłkarzy grających szmaciankami  na sąsiednich ulicach i podwórkach. Mając taką piłkę  trzeba było zadbać o odpowiednie piłkarskie nazwiska. Stefan Kupisz był Cieślikiem, Janek Patejczuk to  obrońca Jan Duda, ja długo nosiłem nazwisko pomocnika Legii- Parpana  

             

 

60 lat Sokołowskiego Ośrodka Kultury

 

 

Ponad pół wieku  Sokołowski Ośrodek Kultury  pracuje nad  twórczością i upowszechnianiem kultury wśród mieszkańców miasta  i powiatu. To piękny jubileusz, godny zapisania na kartach naszej najnowszej historii. Mam swój skromny udział w dorobku tej instytucji, skoro pani Maria Koc, moja następczyni na stanowisku dyrektora  a następnie poseł RP poprosiła mnie bym, opisał narodziny domu kultury w Sokołowie

Czynię to z przyjemnością i obawą. Z przyjemnością, bo miło powspominać młode lata, ale i z obawą, czy będę dobrze zrozumiany. Byłem przecież nomenklaturowym dyrektorem instytucji, realizującej zadania w zakresie twórczości i upowszechniania kultury socjalistycznej. A czasy, na które przypadła „pierwsza pięćdziesiątka” – mam nadzieję, że będą następne – nie są wolne od zniekształceń i braku obiektywizmu. By sprostać niełatwemu zadaniu, przejrzałem sterty osobistych dokumentów, wycinków prasowych. Przeczytałem prace magisterskie pisane przez studentów Uniwersytetu Warszawskiego i Akademii Podlaskiej w Siedlcach. Niestety, nigdzie nie znalazłem dokumentów które dałyby mnie i czytelnikom odpowiedź- jak to się stało, że w biednym, małym miasteczku, pozbawionym przemysłu          i związanej z nim klasy robotniczej, postanowiono zbudować okazały dom kultury. Jedną z dwóch inwestycji tego typu w całej Polsce. Druga identyczna pod względem architektury powstała w Mrągowie. Na początku lat pięćdziesiątych trwała jeszcze „zimna wojna”, pomiędzy krajami obozu socjalizmu i kapitalizmu i „gorąca” w Korei. Cały wysiłek narodu nakierowany był na wzmocnienie obronności kraju, rzekomo zagrożonego przez zachodnich imperialistów. W nadbużańskich lasach, kryli się jeszcze ostatni żołnierze Łupaszki, Huzara, Młota, Sokolika i Marynarza czekających na wybuch III wojny światowej. W ocenie warszawskich decydentów, powiat sokołowski miał opinię powiatu, gdzie władza ludowa nie miała poparcia wśród społeczeństwa. Nie pomagały reforma rolna i nacjonalizacja przemysłu. Do serc i rozumów Podlasiaków postanowiono trafić przez kulturę. Zadania organizowania i prowadzenia działalności kulturalnej na wsi powierzono Gminnym Spółdzielniom: „Samopomoc Chłopska”. W Kosowie Lackim wiejską świetlicą kierowała pani Wanda Lenczewska, w Sterdyni – pani Halina Stefaniak. Jak grzyby po deszczu powstawały remizo-świetlice ochotniczych straży pożarnych a przy nich amatorskie zespoły teatralne. Na szczeblu powiatu nie było instytucji, która mogłaby koordynować i nadzorować działalność kulturalną na wsi. Takie funkcje spełniał Referat Kultury Prezydium Powiatowej Rady Narodowej, ale ograniczały się one do wydawania zezwoleń ma publiczne imprezy, wypożyczanie kostiumów, zapewnienie repertuaru dla zespołów teatralnych. W zderzeniu z niebywałą aktywnością mieszkańców wsi, była to namiastka pomocy jakiej można było udzielać. Dlatego władze powiatowe wszystkich partii, chociaż z różną argumentacją, rozpoczęły starania o pozyskanie dla Sokołowa domu kultury. Józef Kuźma – lider Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, uzasadniał potrzebę budowy domu kultury, wyrównaniem krzywd jakie chłopstwo doznało za sanacji i okupacji, pozbawione dostępu do oświaty i kultury oraz konieczności zachowania bogatej tradycji kultury ludowej. Wacław Śliwiński I sekretarz KP PZPR, w domu kultury widział oręż do walki z ciemnotą i klerykalizmem mieszkańców powiatu, kultywującym ludowo-endeckie tradycje  ziemiańskie. Tylko Józef Borecki reprezentant Stronnictwa Demokratycznego, nie szukał argumentów ideologicznych, skupiając się na potrzebie obcowania z polską kulturą, którą zapamiętał z czasów dzieciństwa i młodości spędzonych w Buczaczu. W tym gronie p. Józef był najbardziej biegłym w mowie i piśmie. Na Ukrainie skończył tzw. małą maturę. Jemu przypadało więc opracowanie wniosków i ich obronę w czasie różnych narad i konsultacji. Był skuteczny na początku bojów o dom kultury, jak i później, gdy trzeba było bronić przed jego przekształceniem   w największy na Mazowszu – Dom Towarowy. Wnioski opracowane przez Józefa Boreckiego, trafiły do Dyrektora Departamentu Domów Kultury           i Bibliotek Ministerstwa Kultury i Sztuki. Był nim pan Grzegorz Radomski, jeden z pierwszych po wojnie, starostów sokołowskich. Pan Grzegorz wyniósł z Sokołowa miłe wspomnienia i jak opowiadał – życie. Zawdzięczał je zwyczajowi nie brania ze sobą obstawy ubeckiej, gdy jechał na wiejskie zebrania przekonywać chłopów do poparcia demokratycznej robotniczo-chłopskiej władzy. Tym gestem zyskiwał uznanie leśnych i mieszkańców wsi, którzy im pomagali. Decyzja o budowie okazałego domu kultury zapadła w 1953 roku. Wykonawcą było Powiatowe Przedsiębiorstwo Budowlane w Sokołowie a inwestorem Wydział Kultury i Sztuki Wojewódzkiej Rady Narodowej w Warszawie. Koparki i spychacze weszły na plac budowy wiosną 1955 roku rujnując pielęgnowane ogródki pracowników Powiatowej Rady Narodowej. Pierwszym kierownikiem budowy był p. Jan Janista a ostatnim p Eugeniusz Lewkowicz. Już na początku pojawiły się kłopoty finansowe, materiałowe i wykonawcze. Ślimacząca się budowa domu kultury, nagle pozbawiona została finansowania ze środków Funduszu Odbudowy Stolicy i Kraju. W zbiórce społecznych pieniędzy na ten fundusz, powiat sokołowski osiągał bardzo dobre wyniki, chcąc zapewnić sobie stałe finansowanie rozpoczętej inwestycji. Z jakim zaangażowaniem zbierano pieniądze, niech świadczy taka urzędnicza historyjka, która zapamiętałem    z roku 1964. Do Wydziału Kultury i Sztuki, przyszedł pan Bartel ze wsi Grzymki gm. Ceranów, po decyzję o przydzieleniu dotacji na budowany przez mieszkańców wsi Dom Ludowy. Po jego wyjściu zauważyłem worek oparty o piec kaflowy. Wybiegłem z pokoju, ale interesanta już nie było. Zajrzałem do worka a w nim jakieś mięso. Natychmiast udałem się do mojego szefa p. Józefa Boreckiego Wiceprzewodniczącego Prezydium Powiatowej Rady Narodowej i zameldowałem o znalezisku i wizycie w Wydziale inicjatora budowy domu ludowego. Pan Józef, jak zawsze, spokojnie i bez emocji wydał mi polecenie. Miałem zobaczyć jakie to mięso, ustalić jego cenę na wolnym rynku, u pani Zofii Jazurkowej kierowniczki Wydziału Handlu, następnie u dozorcy p. Jana Małychy zważyć zawartość, podzielić na trzy części, obliczyć i zebrać należność od trzech beneficjentów i najdalej następnego dnia przedstawić przewodniczącemu dowód wpłaty na konto Funduszu Odbudowy Stolicy i Kraju.  I jeszcze jedno- powiadomi pan komitet budowy, że na otwarcie domu ludowego przyjadę osobiście pod warunkiem, że na poczęstunek przyrządzą ryby z Bugu, a nie zakazaną cielęcinę. A ponieważ zapowiadają się goście z województwa, niech nie serwują swoich wyrobów alkoholowych w których, nie wiem dlaczego, warszawiacy nie gustują .  Tylko pani Jazurkowa odmówiła udziału w tej transakcji uznając, że konsumpcja zakazanej przez władze cielęciny, jest wysoce naganna i grozi nieokreślonymi bliżej konsekwencjami. Obowiązuje bowiem zakaz uboju cieląt, zatem obrót cielęciną jest karalny. Pani Zofia radziła, by zgłosić to zdarzenie na MO, bo może się to źle dla mnie skończyć. Pełen obaw, wykonałem jednak polecenie mojego zwierzchnika i sokołowski Fundusz Odbudowy Stolicy i Kraju wzbogacił się o 85 zł. uzyskanych od przewodniczącego, dozorcy i kierownika.

Po wstrzymaniu finansowania budowy ze środków Społecznego Funduszu Odbudowy Stolicy i Kraju, władze powiatowe pilnie szukały pieniędzy na dokończenie rozgrzebanej inwestycji. Na jednej z narad p. Józef Nasiłowski-dyrektor MHD oznajmił, że w MHD są pieniądze i jeśli dostanie dom kultury, za rok zrobi z niego największy w województwie warszawskim Wielki Dom Towarowy, dający prestiż miastu i zatrudnienie jego mieszkańcom. Władze powiatu przyjęły propozycje dyrektora Nasiłowskiego z zadowoleniem, bo pozbywają się kłopotów a jednocześnie zyskują uznanie ministra Hilarego Minca, likwidującego w Polsce relikty prywatnego handlu.

Przez p. Boreckiego poprosiłem o danie mi tygodnia na znalezienie dotacji umożliwiającej kontynuowanie robót i pozostawienie obiektu kulturze. Poprosiłem jednocześnie o przeniesienie mnie z kierownika Wydziału Kultury i Sztuki PPRN, na kierownika domu kultury w budowie mając nadzieję, że takim zabiegiem uratuję dom kultury. I zaczęło się. W strukturze Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Sokołowie nie było wśród jednostek i zakładów budżetowych – domu kultury, nie było więc budżetu, etatu i funduszu osobowego umożliwiającego zatrudnienie kierownika. Takie decyzje w ustalonych i planowanych terminach podejmowano          w Warszawie. Dotąd Sokołów nie występował z wnioskami o etaty i dotacje na dom kultury, bo nie miał odpowiednich lokali na organizację takiej instytucji. Koło się zamknęło. Zagrożony utratą pracy, którą polubiłem i zaufaniem swojego szefa, którego przekonałem do wstrzymania oddania budynku handlowcom, zacząłem działać. Przez Andrzeja Sałajczyka – kadrowca w Wojewódzkim Zarządzie Kin dotarłem do dyrektora WZK – Henryka Sobolaka i przekonałem go o potrzebie otwarcia w Sokołowie nowoczesnego kina panoramicznego. Kino „Zdobycz” przy ulicy Lipowej nie nadaje się do tego ze względów technicznych, a ponadto trzeba płacić wysoki czynsz za wynajem pomieszczeń od OSP. Moja propozycja jest taka- przekażemy Wojewódzkiemu Zarządowi Kin okazały budynek domu kultury, w którym Wojewódzki Zarząd Kin za niewielkie pieniądze uruchomi wspaniałe, liczące 420 miejsc – kino panoramiczne. Dyrektorowi Sobolakowi propozycja podobała się i prosił tylko o pomoc, w przekonaniu do tego planu Naczelniczki Wydziału Kultury i Sztuki Wojewódzkiej Rady Narodowej        w Warszawie pani Aleksandry Forbert-Koftowej. Cieszyłem się uznaniem pani naczelniczki, za skuteczny nadzór i zawsze wiarygodne meldunki        z budowy upamiętnienia byłego obozu pracy i zagłady w Treblince. Miałem też przywilej bezpośrednich kontaktów z jej zastępcą, Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków – Wacławem Kochanowskim, którego staraniom zawdzięczamy odnalezienie na plebanii w Kosowie obrazu El Greco – Ekstaza św. Franciszka. Gdzie i z kim się dało, drążyłem temat dokończenia budowy, jeśli nie całego domu kultury, to przynajmniej jego sali widowiskowej, sceny i kabiny projekcyjnej. Udało się! 10 października 1964 roku polską premierą filmu Ewy i Czesława Petelskich pt. Naganiacz z udziałem aktorów, reżyserów i grających w filmie mieszkańców miasta i powiatu otwarto w Sokołowie bajeczne, nowoczesne kino panoramiczne z pierwszym w mieście kolorowym neonem „Kino Sokół”. W kinie, wygodne tapicerowane fotele usytuowane amfiteatralnie, doskonała jakość dźwięku         i obrazu. Na suficie 2400 szt. kolorowych płynnie wygaszanych reflektorków. W tamtych siermiężnych czasach sala kinowo-teatralna Powiatowego Domu Kultury robiła niesamowite wrażenie na widzach.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mamy wojnę

 Historia Jednej fotografii Od dzieciństwa w naszym domu obok oleodruku  Kossaka  przedstawiającego „Cud nad Wisłą” z ks .Skorupką  wśród ...