wtorek, 25 marca 2025

 Czy Tak Było ?  

Mało kto wie i pamięta, że najbogatszy w dziejach Sokołowianin Adolf Lortsch był przed laty właścicielem stolicy Czeczeni miasta Grożny i pól naftowych w tym dalekim kraju. Niezwykłe losy rządcy majątków Grodzisk i Kupientyn barwnie opisała Helena Mniszek w powieści „Panicz”  gdzie Adolf Lorstch to powieściowy Ryszard Denhoff, który powrócił ze szkół do Polski w 1905 roku .by po śmierci ojca przejąć majątek Grodzisk.W powieści nazwany Wodzewo.Tutaj poznał Helenę Mniszek z nieodległego majątku Sabnie.W powieści Wodzewo.Całą historię tej znajomości mamy opisaną w „Paniczu” Kończy ją listem z Ukrainy gdzie Denhoff marzy o powrocie i zapewnia,ze pokutując tam ciężką pracą i twardym obowiązkiem dąży do odzyskania zagonu wodzewskiego który wcześniej przehulał i przegrał w karty.Dla pań ,miłośniczek powieści Mniszkównej pragnę dodać ,że w” Paniczu” Irena to Helena Mniszek, Ziuta to jej siostra Józefa Moniuszko. Mąż pani Ziuty,powieściowy Rymsza-to Lucjan Moniuszko wieloletni  sokołowski sędzia.Jego grób tak jak grób pisarki , jej ojca i brata znajdują się na cmentarzu w Zembrowie na przeciw kościoła.Wiejski cichy cmentarzyk na miejsce spoczynku wybrał wcześniej ojciec Heleny –Michał Mniszek Tchurznicki. On to zanim podjął ryzyko wydania za własne pieniądze pierwszej powieści 19 -letniej panienki z sabniowskiego dworu wysłał córkę po opinie do Bolesława Prusa.Ocena wielkiego pisarza była decydująca dla dalszej pracy .Kolejno powstawały i znajdowały nabywców powieści „Tredowata” „Ordynat Michorowski”,”Zaszumiały pióra”’Panicz”,” Książęta boru”.”Prymicja”,”Gehenna”,”Czciciele szatana”,Verte”,”Pustelnik i Persefona”,”Prawa ludzi”,”Sfinks”,Królowa Gizela”,”Dziedzictwo”,”Z ziemi łez i krwi”, „Kwiat magnolii”,”Powojenni”,”Magnesy serc”oraz „Słońce”Ostatnia książka –zrekonstruowana według rekopisu przez wnuczkę Marię Darkiewicz i wydana po raz pierwszy w 1993 roku.                          Prasa literacka potraktowała twórczość Helen Mniszek życzliwie i zupełnie serio.Recezje jej powiesci drukowały poważne pisma;”Kraj”,”Biesiada Literacka”,,”Bluszcz”,’Przegląqd Powszechny”.Przypomnijmy tu fragment recenzji dla tych ,którzy nie mają najlepszego zdania o walorach literackich dzieł naszej rodaczki.

„  Zanim jeszcze znalazłem czas na przeczytanie dwóch okazałych voluminów, zaznajomiły się z nimi dwie młode kobiety-„ pisze Wiktor Gomulicki.Każda zwracając mi powieść miała powieki zaczerwienione.U jednej był to skutek bezsenności; ta „Trędowata”to szalenie zajmująca powieść,żem całą noc na czytaniu spędziła” U drugiej czerwoność pochodziła od łez nad książką wylanych.Wiktor Gomulicki chwali autorkę,która „ kreśli piękne obrazy przyrody,umie zręcznie prowadzić dialog a w scenach dramatycznych zdobywa się na siłę”Znajduje też w „Trędowatej”próbę satyry społecznej i moralizowania na temat obowiązku arystokracji. Zaś Antoni Lange nazywa Mniszkównę spadkobierczynią sławy Rodziewiczówny.Warto wiedzieć,ze do 1939 roku powieść:Trędowata” miała16 wydań i dwie ekranizacje,z1926 roku z Jadwigą Smosarską i w 1936 roku z Elżbietą Barszczewską w roli Stefci Rudeckiej.Po wojnie ,w filmie Jerzego Hoffmana, Stefcie grała Elżbieta Starostecka.W prasie dwudziestolecia jest tylko jeden wywiad z popularną pisarką/w „Tygodniku Polskim” / i jedno zdjęcie/w „Kurierze Warszawskim/dworku w Sabniach z podpisem’ ; „tam gdzie tworzyła autorka „Trędowatej

Niewątpliwie ta powieść przyćmiła  następne,których było aż 20..Wróćmy więc do „Panicza” wydanego w 1912 roku a więc po wyjeżdzie,a raczej ucieczce przed wierzycielami Adolfa Lortscha z Grodziska i Kupientyna. Początkowo schronił się u swojej siostry Jadwigi Zambrzyckiej a następnie wyjechał do Kijowa ,gdzie podjął pracę w znanej fabryce maszyn rolniczych  Fowlera. Mieszkał w w pensjonacie Świderskiego, gdzie poznał niezwykle majętną Marię Pietrowną Buik-wdowę po baronie Budbergu komendancie rosyjskiej żandarmerii w Warszawie. Maria Pietrowna,wzruszona losami powieściowego Denhoffa za sprawą właściciela pensjonatu poznała autentycznego bohatera  z

powieści „Panicz”- Adolfa Lortscha i przyjęła jego oświadczyny .Była starsza od Adolfa ale jak mawiał jego bratanek,”złote kajdanki nie ciążą” Tymi złotymi kajdankami były pola naftowe w Czeczenii dzierżawione Amerykanom za 100 000 dolarów rocznie i miasto Grozny.

  Po ślubie” państwo już nie młodzi” wyjechali do Kisłowodzka gdzie Adolf został prezesem Towarzystwa Kałkazkiego. Wszystkie pieniądze z dzierżawy inwestował w budowę tego miasta –kurortu .Jestem ciekaw czy zachował się jakiś materialny ślad tych inwestycji. Uciekając przed bolszewikami w 1917 roku państwo Lortschowie znaleźli się w Nicei ,gdzie Adolf Lortsch pełnił funkcję konsula honorowego Rzeczpospolitej Polskiej. Po śmierci żony w 19934 roku powrócił do Polski i zamieszkał w Hotelu Wiedeńskim swojej siostry Warszawie.  3 maja 1940 roku został aresztowany i oskarżony o współpracę agenturalną z Anglikami. 21 czerwca1940 roku wraz z Maciejem Ratajem,Mieczysławem Niedziałkowskim i Januszem Kusocińskim i wieloma innymi polskimi patriotami został rozstrzelany w Palmirach „Panicz” –Adolf Lortsch.

                 

poniedziałek, 24 marca 2025

  Tak było

Od pani Leokadii Tykockiej ,kierującej siedlecką redakcją Trybuny Mazowieckiej dostałem prestiżowe dla mnie zadanie. Miałem wyszukać i opisać do świątecznego numeru gazety jakiegoś weterana pamiętającego wigilię  Bożego Narodzenia z  czasów wojny i okupacji .Ochoczo wziąłem się za realizację zadania, które mieściło się w moich zainteresowaniach. Z  wielu rozmów z żyjącymi jeszcze Żołnierzami AK i moim zwierzchnikiem Lucjanem Maraskiem- V-ce przewodniczącym prezydium powiatowej rady narodowej w Sokołowie uzyskałem adres i namiary na pana Jankowskiego- leśniczego w Holenderni. gm Sterdyń. Lucjan znał leśnika oraz jego wojenne i okupacyjne dzieje więc ułatwił mi kontakt z człowiekiem ,który o swoich przeżyciach nie z każdym chciał rozmawiać .Przyjął mnie gościnnie, ale już po pierwszym pytaniu zderzyłem się ze skromną wiedzą o naszej historii .Moją ze szkół i Jankowskiego z jego z życia  .  Na pytanie czy pamięta pan wieczerzę  wigilijną z czasów okupacji   odpowiedział pytaniem ; pamiętam ,ale o którą okupację pan pyta ? Urodziłem się w polskiej rodzinie na Litwie i odwołując się do poematu Adama Mickiewicza  „ Litwo Ojczyzno moja przeżyłem 4 okupacje .Encyklopedycznie wymienił wszystkie z datami ,od buntu Gen. Żeligowskiego po niemiecką okupację Wilna o wyzwolenie  którego walczył w szeregach AK   ,by następnie uciekać do Polski przed kolejnym okupantem  wyłapującym sojuszników operacji „Ostra Brama”  Udało się z kilkoma kolegami -leśnikami uciec z transportu na Sybir i ruszyli przez puszczę Rudnicką i Białowieską do  Polski .Żywiąc się pędrakami i roślinami wygłodzeni i zmęczeni długą drogą dotarli w Wigilię Bożego Narodzenia 1944 roku na stację kolejową w Białymstoku. A tu żołnierze radzieccy wprost z wagonów rozdają ludziom chleb. Osłabiony głodem i odurzony zapachem czarnego wojskowego chleba  podszedłem i ja do wagonu wyzwolicieli i wyciągnąłem rękę po upragniony chleb czego do dziś nie mogę sobie darować zakończył powieść leśniczy Jankowski z poleceniem bym napisał jak mówił. Tak zrobiłem i zadowolony pognałem do Siedlec oddając tekst i zdjęcia do redakcji. Zdjęcia zrobiłem przy okazji zaproszony przez leśniczego do przejażdżki dwukółką po lesie w którym trwały prace. W świątecznym magazynie Trybuny Mazowieckiej ilustrowały artykuł o zwalczaniu szkodników leśnych.

                                        Wacław Kruszewski

czwartek, 20 marca 2025

 

halinazaw

śr., 19 mar, 21:51 (11 godzin temu)
do mnie
Dzień Dobry!
Pięknie napisał Pan relację z Dnia Sybiraka w Grodzisku w 2011 r., poświęcenia tablicy pamiątkowej poświęconej Parafianom wywiezionym do łagrów Sybiru za to, że byli Polakami, a także uroczystości przekazania przez Sybiraków, w tym przez mojego Tatę, obrazu Matki Bożej Sybirackiej swej rodzinnej Parafii, jego uroczystego poświęcenia i zawieszenia w nawie głównej po prawej stronie ołtarza głównego na ścianie bocznej.
Mam tylko jedno małe sprostowanie (już tylko ku pamięci). Otóż obraz Matki Bożej Sybirackiej namalował na zlecenie mego Taty Pan Marek Kunkel z Sulejówka, a nie Marek Kołodziejski, jak Pan napisał.
Natomiast Pan Marek Kołodziejski wykonał tablicę z nazwiskami Parafian wywiezionych na Sybir - umieszczoną w przedsionku kościoła w Grodzisku, która była odsłonięta i poświęcona we wspomnianym Dniu Sybiraka. W zwieńczeniu w/w tablicy w dolnej jej części Pan Marek Kołodziejski odcisnął łuskę kuli wydobytą z Figury Jezusa przy obecnej Konkatedrze w Sokołowie Podl., przy której to Figurze (ocalałej z bombardowania przez ruskich w 1944r.) na ruinach ówczesnego kościoła pw św. Michała służby UB rozstrzeliwały Polaków wcześniej maltretowanych w piwnicach UB przy ul. Kilińskiego.

p.s. Gdzie był wydrukowany Pana tekst, w której gazecie?

Pozdrawiam serdecznie
Halina Zawadzka

Dni

wtorek, 11 marca 2025

 


 Ulica Józefa Piłsudskiego !

Od ronda ulicy Wolności na południe aż do ulicy Bartoszowej biegnie ulica nazwana imieniem jednego z największych Polaków-marszałka Józefa Piłsudskiego.Twórcy i komendantowi legionów zawdzięczamy odzyskanie wolności po 125 latach niewoli.Wiedzą o tym wszyscy, nie będę więc opisywał Jego bogatego życia i walki o niepodległość Polski w 1918 roku i o jej zachowanie w 1920.Na szczęście mamy dostęp do bogatych zasobów piśmienniczych traktujących o bohaterze naszej pryncypialnej ulicy. Dlaczego pryncypialnej?Ano dla tego,że tą ulicą miał być skierowany ruch drogowy korkujący centrum miasta i to jeszcze,ze przy tej pięknej ulicy zlokalizowane są ważne dla mieszkańców instytucje  takie jak Zakład Ubezpieczeń Społecznych,Szpital Powiatowy im. Zbigniewa Koprowskiego,który go budował,a później nim kierował,a także instytucje handlowe duże i małe:"Gama" "TOpaz",Sklep z zawsze dobrymi wyrobami mięsnymi z Jabłonny Lackiej,na koniec zaś ważne miejsce do którego wcześniej czy później trafimy-cmentarz przy ulicy Bartoszowej.

  O lokalizację szpitala w Sokołowie zwycięską batalię przeprowadził dyr. Koprowski z władzami Węgrowa, które zabiegały o lokalizację tej inwestycji u siebie. Szpital budowano podobnie jak dom kultury jakieś 12-14 lat, na tyle długo by w sąsiedztwie powstało osiedle domków jednorodzinnych o wdzięcznej nazwie "złodziejowo"  Takie wówczas były realia. Wracajmy jednak do bohatera naszej ulicy znanego nie tylko w Polsce, ale jak się przekonałem także wśród białoruskich kołchoźników.

W 1979 roku prowadziłem badania nad organizacją ,finansowaniem i działalnością wiejskich domów kultury w Związku Radzieckim. Minister  Kultury Aleksandra Furcewa zgodziła się bym pojechał na Białoruś i Ukrainę republiki bliższe mi kulturowo. Wybór padł na dom kultury kołchozu"Czerwony Pażdziernik" znany z dobrej działalności i hojnie finansowany przez bogaty kołchoz.

   Po zwiedzeniu placówki i rozmowach z pracownikami zostałem zaproszony przez gościnnych gospodarzy na przyjęcie przygotowane na scenie sali widowiskowej. Jak to było w zwyczaju toast gonił toast pewnym momencie do mego ucha nachylił się sąsiad-weteran,obwieszony medalami dwóch ostatnich wojen i uważnie patrząc na przewodniczącego kołchozu zapytał szeptem: pan, skażycie mienia marszał Piłsudski żyw jeszczo ili niet?Niet odpowiedziałem,pomierł w 1935 godu. Żałko westchnął sędziwy weteran. Oczeń żałko potwierdziłem i już szykowałem się do wygłoszenia kolejnego toastu. Gdy nagle kurtyna poszła w górę a ja stojąc kieliszkiem w ręku zobaczyłem wypełnioną do ostatniego miejsca widownie. Zdrętwiałem. Przed kompromitacją uratował mnie przewodniczący kołchozu radząc bym powiedział coś po polsku, bo pracownicy znają ten język i ciekawi są co też predsiedatiel bratniej Polszy ma im do powiedzenia. Opanowałem stres ,odstawiłem  stakańczyk i pogratulowałem wszystkim wielkiej troski o zachowanie tradycji w pieśniach tańcach i strojach białoruskich. Coś tam jeszcze plotłem o przyjaźni i braterstwie ale nie byłem ze swojego występu zadowolony chociaż dostałem duże brawa. Pytany później  przewodniczący o zwyczaje bankietowania przy otwartej kurtynie podkreślił z dumą że w jego kołchozie nawet przyjęcia organizowane za państwowe pieniądze otwarte są dla wszystkich. Tyle tylko, że władze jedzą i piją a pracownicy mogą na to patrzeć i bić brawo.Naszych,biesiadujących za państwowe 

niedziela, 2 marca 2025

 Historia Jednej fotografii

Od dzieciństwa w naszym domu obok oleodruku  Kossaka  przedstawiającego „Cud nad Wisłą” z ks .Skorupką  wśród szarżujących na bagnety polskich legionistów wisiało zdjęcie naszego dziadka ze strony matki Pawła Jakubiaka .Reprodukcja popularnego obrazu uznanego batalisty była z nami do czasu wejścia do Sokołowa wyzwolicieli czyli do 8 sierpnia 1944 roku. Nie wypadało wojennemu komendantowi miasta który tymczasowo  zajął największy pokój po zlikwidowanym sklepie z wygodnym wyjściem na ulicę Siedlecką bądź  Rzepkowską  przypominać jakie baty dostali pod Warszawą  w 1920 roku w niespełnionym marszu ku Europie.Za to Dziadek Paweł na tle gwiaździstej flagi potężnego alianta miał teraz . honorowe miejsce obok portretu Stalina. Mnie jednak bardziej interesował obraz przedstawiający bitwę niż zdjęcie dziadka i jego kolegów  ,którzy za chlebem wyjechali do Ameryki w latach dwudziestych.  Przez kalkę odrysowywałem fragmenty tego obrazu by pochwalić się przed kolegami rysunkami żołnierzy i ich broni. Nie rozumiałem powodów dla których obraz wiszący   przez całą okupację ,teraz  musiał być schowany.  Szukałem go wszędzie,  a znałem niemal wszystkie przemyślne skrytki w starym domu .W końcu obraz odnalazłem na strychu w wielkim wiklinowym koszu pod stertą paczek papierosów przechowywanych tu po likwidacji sklepu  kolonialno –spożywczego moich rodziców. W tym koszu kiedyś niespodziewanie zobaczyłem  śpiącą pod pierzynami  Żydówkę –prawdopodobnie  córkę dr Lewina który mnie leczył z częstych przeziębień  .Powiadomiłem matkę.   Nie uwierzyła .Po kilku chwilach kiedy z pomocą babci i siostry schowano w innym miejscu ukrywającą się sąsiadkę,  matka zaprowadziła mnie na strych by przekonać ,że nikogo tam nie ma,  że musiało mi się coś przewidzieć.  Kosz stał na swoim miejscu załadowany po brzegi poduszkami i pierzynami.    Byłem małym  sześcioletnim  chłopcem o bujnej wyobraźni i jak na dziecko czasów okupacyjnych miałem już swoje doświadczenia z ciągłych rewizji,  publicznej  egzekucji pod  tzw. wzgórkiem, przy ul. Repkowskiej, obserwowanej z okienka szczytowej ściany naszego strychu, likwidacji getta którego ogrodzenie od ulicy Olszewskiego znajdowało się 50 m od sieni domu od strony ulicy Siedlecka 1.Dlatego mimo zakazu Niemców sień i wejście na strych było w nocy otwarte. Podobne praktyki stosowali  i inni mieszkańcy domów ,komórek i stodół zlokalizowanych przy ulicach sąsiadujących z ogrodzona dzielnicą żydowską. Czym to groziło zapewne wie prof. Gross ,ale o tym nie napisze  ,bo Żydzi nie kupią takiej książki. Geszeft można zrobić na ”Złotych Żniwach”    Na przeciw rozległego drewnianego domu usytułowanego na rogu ulicy Siedleckiej i Repkowskiej był budynek sokołowskiego magistratu  .Na parterze garaże  straży pożarnej a na piętrze kino .Wejście do kina było od ulicy Długiej. Niemcy  uciekający pod naporem Armii Czerwonej wysadzili budynek magistratu,ale parter budynku ocalał. I tu ,w dawnej poczekalni kina „Ostland”  ,w którym   jeszcze niedawno oglądaliśmy niemieckie kroniki wojenne teraz pokotem spali radzieccy żołnierze. W dzień i w nocy regulowali ruchem transportów wojskowych ciągnących na Warszawę, w chwilach wolnych od służby palili ogniska ,grali na harmoszce i śpiewali, „Katiuszę” Częstowali konserwami  a  my zajadając „ swinuju  tuszonką „ z czarnym żołnierskim chlebem  nosiliśmy im z pobliskiej studni wodę .Czasami dali do obejrzenia pepeszę lub bagnet. Ulubieńcem wyzwolicieli stałem się kiedy przyniosłem do ich kwatery kilka paczek  Popularnych i Junaków.-papierosów z odkrytej skrytki na strychu. Popularne były paczkowane w dużych pudełkach po 100 szt. i można nimi obdzielić cały oddział  reguliowszczików   .Były jednak trudniejsze do wyniesienia pod czujnym okiem babci Emilowej.  Gniew babci ,gdy odkryła moje niecne postępowanie, złagodziły puszki konserw  jakie dostałem od żołnierzy. Kocioł kapusty z zawartością wojskowej konserwy sprawił ,że i tym razem mi się udało uniknąć rózgi, którą babcia Emilowa władała po mistrzowsku.Za to moim postępowaniem doprowadziłem do korzystnej z Rosjanami  wymiany  towarowej ,gdy okazało się że papierosy mają dla wojaków większą wartość  jak amerykańskie konserwy dostarczane radzieckim sojusznikom by skutecznie bili  Niemców. Kilka rodzin zamieszkałych w rozległym domu na rogu Siedleckiej i Repkowskiej miało dzięki tej wymianie handlowej  dobre pożywienie.  W mieście panował niebywały entuzjazm. Do  rodzin Laszuków   i Gumaniuków powrócili od Andersa ich ojcowie Trwała mozolna praca przy odgruzowaniu i naprawie domów  ,mostów i ulic ..Z  dalekiego Elbląga  przywieziono prądnicę i uruchomiono Elektrownie przy ulicy Kosowskiej naprzeciw starego drewnianego kościółka pw. Sw. Rocha.  Mogliśmy czytać już nie przy świecach i karbidówkach ale przy jasnych elektrycznych żarówkach.  Wielki popyt nastał na materiały budowlane  ,cegłę .stalowe belki. Pan Głazek płacił za  jedną oczyszczoną z tynku cegłę  50 groszy W  tamtym czasie był to dobry interes. Z kolegami z mojej drużyny wzięliśmy się za robotę Wkrótce uzbieraliśmy 97zł.Piłka o której marzyliśmy kosztowała w księgarni pani Sudarowej - 95 z l  .Była to skurzana futbolówka z jajowatą  dętką której długi wentyl l trzeba było zasznurować tak by jej nie zniekształcić  Zakup uczciliśmy  oranżadą  w sklepiku pani Nowakowej przy ulicy Długiej. Odtąd  moja drużyna z  Repkowskiej  i Siedleckiej nie miała sobie równych wśród  piłkarzy grających szmaciankami  na sąsiednich ulicach i podwórkach. Mając taką piłkę  trzeba było zadbać o odpowiednie piłkarskie nazwiska. Stefan Kupisz był Cieślikiem, Janek Patejczuk to  obrońca Jan Duda, ja długo nosiłem nazwisko pomocnika Legii- Parpana  

             

 

60 lat Sokołowskiego Ośrodka Kultury

 

 

Ponad pół wieku  Sokołowski Ośrodek Kultury  pracuje nad  twórczością i upowszechnianiem kultury wśród mieszkańców miasta  i powiatu. To piękny jubileusz, godny zapisania na kartach naszej najnowszej historii. Mam swój skromny udział w dorobku tej instytucji, skoro pani Maria Koc, moja następczyni na stanowisku dyrektora  a następnie poseł RP poprosiła mnie bym, opisał narodziny domu kultury w Sokołowie

Czynię to z przyjemnością i obawą. Z przyjemnością, bo miło powspominać młode lata, ale i z obawą, czy będę dobrze zrozumiany. Byłem przecież nomenklaturowym dyrektorem instytucji, realizującej zadania w zakresie twórczości i upowszechniania kultury socjalistycznej. A czasy, na które przypadła „pierwsza pięćdziesiątka” – mam nadzieję, że będą następne – nie są wolne od zniekształceń i braku obiektywizmu. By sprostać niełatwemu zadaniu, przejrzałem sterty osobistych dokumentów, wycinków prasowych. Przeczytałem prace magisterskie pisane przez studentów Uniwersytetu Warszawskiego i Akademii Podlaskiej w Siedlcach. Niestety, nigdzie nie znalazłem dokumentów które dałyby mnie i czytelnikom odpowiedź- jak to się stało, że w biednym, małym miasteczku, pozbawionym przemysłu          i związanej z nim klasy robotniczej, postanowiono zbudować okazały dom kultury. Jedną z dwóch inwestycji tego typu w całej Polsce. Druga identyczna pod względem architektury powstała w Mrągowie. Na początku lat pięćdziesiątych trwała jeszcze „zimna wojna”, pomiędzy krajami obozu socjalizmu i kapitalizmu i „gorąca” w Korei. Cały wysiłek narodu nakierowany był na wzmocnienie obronności kraju, rzekomo zagrożonego przez zachodnich imperialistów. W nadbużańskich lasach, kryli się jeszcze ostatni żołnierze Łupaszki, Huzara, Młota, Sokolika i Marynarza czekających na wybuch III wojny światowej. W ocenie warszawskich decydentów, powiat sokołowski miał opinię powiatu, gdzie władza ludowa nie miała poparcia wśród społeczeństwa. Nie pomagały reforma rolna i nacjonalizacja przemysłu. Do serc i rozumów Podlasiaków postanowiono trafić przez kulturę. Zadania organizowania i prowadzenia działalności kulturalnej na wsi powierzono Gminnym Spółdzielniom: „Samopomoc Chłopska”. W Kosowie Lackim wiejską świetlicą kierowała pani Wanda Lenczewska, w Sterdyni – pani Halina Stefaniak. Jak grzyby po deszczu powstawały remizo-świetlice ochotniczych straży pożarnych a przy nich amatorskie zespoły teatralne. Na szczeblu powiatu nie było instytucji, która mogłaby koordynować i nadzorować działalność kulturalną na wsi. Takie funkcje spełniał Referat Kultury Prezydium Powiatowej Rady Narodowej, ale ograniczały się one do wydawania zezwoleń ma publiczne imprezy, wypożyczanie kostiumów, zapewnienie repertuaru dla zespołów teatralnych. W zderzeniu z niebywałą aktywnością mieszkańców wsi, była to namiastka pomocy jakiej można było udzielać. Dlatego władze powiatowe wszystkich partii, chociaż z różną argumentacją, rozpoczęły starania o pozyskanie dla Sokołowa domu kultury. Józef Kuźma – lider Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, uzasadniał potrzebę budowy domu kultury, wyrównaniem krzywd jakie chłopstwo doznało za sanacji i okupacji, pozbawione dostępu do oświaty i kultury oraz konieczności zachowania bogatej tradycji kultury ludowej. Wacław Śliwiński I sekretarz KP PZPR, w domu kultury widział oręż do walki z ciemnotą i klerykalizmem mieszkańców powiatu, kultywującym ludowo-endeckie tradycje  ziemiańskie. Tylko Józef Borecki reprezentant Stronnictwa Demokratycznego, nie szukał argumentów ideologicznych, skupiając się na potrzebie obcowania z polską kulturą, którą zapamiętał z czasów dzieciństwa i młodości spędzonych w Buczaczu. W tym gronie p. Józef był najbardziej biegłym w mowie i piśmie. Na Ukrainie skończył tzw. małą maturę. Jemu przypadało więc opracowanie wniosków i ich obronę w czasie różnych narad i konsultacji. Był skuteczny na początku bojów o dom kultury, jak i później, gdy trzeba było bronić przed jego przekształceniem   w największy na Mazowszu – Dom Towarowy. Wnioski opracowane przez Józefa Boreckiego, trafiły do Dyrektora Departamentu Domów Kultury           i Bibliotek Ministerstwa Kultury i Sztuki. Był nim pan Grzegorz Radomski, jeden z pierwszych po wojnie, starostów sokołowskich. Pan Grzegorz wyniósł z Sokołowa miłe wspomnienia i jak opowiadał – życie. Zawdzięczał je zwyczajowi nie brania ze sobą obstawy ubeckiej, gdy jechał na wiejskie zebrania przekonywać chłopów do poparcia demokratycznej robotniczo-chłopskiej władzy. Tym gestem zyskiwał uznanie leśnych i mieszkańców wsi, którzy im pomagali. Decyzja o budowie okazałego domu kultury zapadła w 1953 roku. Wykonawcą było Powiatowe Przedsiębiorstwo Budowlane w Sokołowie a inwestorem Wydział Kultury i Sztuki Wojewódzkiej Rady Narodowej w Warszawie. Koparki i spychacze weszły na plac budowy wiosną 1955 roku rujnując pielęgnowane ogródki pracowników Powiatowej Rady Narodowej. Pierwszym kierownikiem budowy był p. Jan Janista a ostatnim p Eugeniusz Lewkowicz. Już na początku pojawiły się kłopoty finansowe, materiałowe i wykonawcze. Ślimacząca się budowa domu kultury, nagle pozbawiona została finansowania ze środków Funduszu Odbudowy Stolicy i Kraju. W zbiórce społecznych pieniędzy na ten fundusz, powiat sokołowski osiągał bardzo dobre wyniki, chcąc zapewnić sobie stałe finansowanie rozpoczętej inwestycji. Z jakim zaangażowaniem zbierano pieniądze, niech świadczy taka urzędnicza historyjka, która zapamiętałem    z roku 1964. Do Wydziału Kultury i Sztuki, przyszedł pan Bartel ze wsi Grzymki gm. Ceranów, po decyzję o przydzieleniu dotacji na budowany przez mieszkańców wsi Dom Ludowy. Po jego wyjściu zauważyłem worek oparty o piec kaflowy. Wybiegłem z pokoju, ale interesanta już nie było. Zajrzałem do worka a w nim jakieś mięso. Natychmiast udałem się do mojego szefa p. Józefa Boreckiego Wiceprzewodniczącego Prezydium Powiatowej Rady Narodowej i zameldowałem o znalezisku i wizycie w Wydziale inicjatora budowy domu ludowego. Pan Józef, jak zawsze, spokojnie i bez emocji wydał mi polecenie. Miałem zobaczyć jakie to mięso, ustalić jego cenę na wolnym rynku, u pani Zofii Jazurkowej kierowniczki Wydziału Handlu, następnie u dozorcy p. Jana Małychy zważyć zawartość, podzielić na trzy części, obliczyć i zebrać należność od trzech beneficjentów i najdalej następnego dnia przedstawić przewodniczącemu dowód wpłaty na konto Funduszu Odbudowy Stolicy i Kraju.  I jeszcze jedno- powiadomi pan komitet budowy, że na otwarcie domu ludowego przyjadę osobiście pod warunkiem, że na poczęstunek przyrządzą ryby z Bugu, a nie zakazaną cielęcinę. A ponieważ zapowiadają się goście z województwa, niech nie serwują swoich wyrobów alkoholowych w których, nie wiem dlaczego, warszawiacy nie gustują .  Tylko pani Jazurkowa odmówiła udziału w tej transakcji uznając, że konsumpcja zakazanej przez władze cielęciny, jest wysoce naganna i grozi nieokreślonymi bliżej konsekwencjami. Obowiązuje bowiem zakaz uboju cieląt, zatem obrót cielęciną jest karalny. Pani Zofia radziła, by zgłosić to zdarzenie na MO, bo może się to źle dla mnie skończyć. Pełen obaw, wykonałem jednak polecenie mojego zwierzchnika i sokołowski Fundusz Odbudowy Stolicy i Kraju wzbogacił się o 85 zł. uzyskanych od przewodniczącego, dozorcy i kierownika.

Po wstrzymaniu finansowania budowy ze środków Społecznego Funduszu Odbudowy Stolicy i Kraju, władze powiatowe pilnie szukały pieniędzy na dokończenie rozgrzebanej inwestycji. Na jednej z narad p. Józef Nasiłowski-dyrektor MHD oznajmił, że w MHD są pieniądze i jeśli dostanie dom kultury, za rok zrobi z niego największy w województwie warszawskim Wielki Dom Towarowy, dający prestiż miastu i zatrudnienie jego mieszkańcom. Władze powiatu przyjęły propozycje dyrektora Nasiłowskiego z zadowoleniem, bo pozbywają się kłopotów a jednocześnie zyskują uznanie ministra Hilarego Minca, likwidującego w Polsce relikty prywatnego handlu.

Przez p. Boreckiego poprosiłem o danie mi tygodnia na znalezienie dotacji umożliwiającej kontynuowanie robót i pozostawienie obiektu kulturze. Poprosiłem jednocześnie o przeniesienie mnie z kierownika Wydziału Kultury i Sztuki PPRN, na kierownika domu kultury w budowie mając nadzieję, że takim zabiegiem uratuję dom kultury. I zaczęło się. W strukturze Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Sokołowie nie było wśród jednostek i zakładów budżetowych – domu kultury, nie było więc budżetu, etatu i funduszu osobowego umożliwiającego zatrudnienie kierownika. Takie decyzje w ustalonych i planowanych terminach podejmowano          w Warszawie. Dotąd Sokołów nie występował z wnioskami o etaty i dotacje na dom kultury, bo nie miał odpowiednich lokali na organizację takiej instytucji. Koło się zamknęło. Zagrożony utratą pracy, którą polubiłem i zaufaniem swojego szefa, którego przekonałem do wstrzymania oddania budynku handlowcom, zacząłem działać. Przez Andrzeja Sałajczyka – kadrowca w Wojewódzkim Zarządzie Kin dotarłem do dyrektora WZK – Henryka Sobolaka i przekonałem go o potrzebie otwarcia w Sokołowie nowoczesnego kina panoramicznego. Kino „Zdobycz” przy ulicy Lipowej nie nadaje się do tego ze względów technicznych, a ponadto trzeba płacić wysoki czynsz za wynajem pomieszczeń od OSP. Moja propozycja jest taka- przekażemy Wojewódzkiemu Zarządowi Kin okazały budynek domu kultury, w którym Wojewódzki Zarząd Kin za niewielkie pieniądze uruchomi wspaniałe, liczące 420 miejsc – kino panoramiczne. Dyrektorowi Sobolakowi propozycja podobała się i prosił tylko o pomoc, w przekonaniu do tego planu Naczelniczki Wydziału Kultury i Sztuki Wojewódzkiej Rady Narodowej        w Warszawie pani Aleksandry Forbert-Koftowej. Cieszyłem się uznaniem pani naczelniczki, za skuteczny nadzór i zawsze wiarygodne meldunki        z budowy upamiętnienia byłego obozu pracy i zagłady w Treblince. Miałem też przywilej bezpośrednich kontaktów z jej zastępcą, Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków – Wacławem Kochanowskim, którego staraniom zawdzięczamy odnalezienie na plebanii w Kosowie obrazu El Greco – Ekstaza św. Franciszka. Gdzie i z kim się dało, drążyłem temat dokończenia budowy, jeśli nie całego domu kultury, to przynajmniej jego sali widowiskowej, sceny i kabiny projekcyjnej. Udało się! 10 października 1964 roku polską premierą filmu Ewy i Czesława Petelskich pt. Naganiacz z udziałem aktorów, reżyserów i grających w filmie mieszkańców miasta i powiatu otwarto w Sokołowie bajeczne, nowoczesne kino panoramiczne z pierwszym w mieście kolorowym neonem „Kino Sokół”. W kinie, wygodne tapicerowane fotele usytuowane amfiteatralnie, doskonała jakość dźwięku         i obrazu. Na suficie 2400 szt. kolorowych płynnie wygaszanych reflektorków. W tamtych siermiężnych czasach sala kinowo-teatralna Powiatowego Domu Kultury robiła niesamowite wrażenie na widzach.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

  Obiad Jasia z Premierem     Nie tak dawno, bo jakieś niespełna parę lat temu, cała władza miasta i powiatu sokołowskiego została ,,posta...