Historia Jednej fotografii
Od dzieciństwa w
naszym domu obok oleodruku Kossaka przedstawiającego „Cud nad Wisłą” z ks .Skorupką
wśród szarżujących na bagnety polskich
legionistów wisiało zdjęcie naszego dziadka ze strony matki Pawła Jakubiaka .Reprodukcja
popularnego obrazu uznanego batalisty była z nami do czasu wejścia do Sokołowa
wyzwolicieli czyli do 8 sierpnia 1944 roku. Nie wypadało wojennemu komendantowi
miasta który tymczasowo zajął największy
pokój po zlikwidowanym sklepie z wygodnym wyjściem na ulicę Siedlecką bądź Rzepkowską przypominać jakie baty dostali pod
Warszawą w 1920 roku w niespełnionym
marszu ku Europie.Za to Dziadek Paweł na tle gwiaździstej flagi potężnego
alianta miał teraz . honorowe miejsce obok portretu Stalina. Mnie jednak
bardziej interesował obraz przedstawiający bitwę niż zdjęcie dziadka i jego
kolegów ,którzy za chlebem wyjechali do
Ameryki w latach dwudziestych. Przez
kalkę odrysowywałem fragmenty tego obrazu by pochwalić się przed kolegami
rysunkami żołnierzy i ich broni. Nie rozumiałem powodów dla których obraz
wiszący przez całą okupację ,teraz musiał być schowany. Szukałem go wszędzie, a znałem niemal wszystkie przemyślne skrytki
w starym domu .W końcu obraz odnalazłem na strychu w wielkim wiklinowym koszu
pod stertą paczek papierosów przechowywanych tu po likwidacji sklepu kolonialno –spożywczego moich rodziców. W tym
koszu kiedyś niespodziewanie zobaczyłem
śpiącą pod pierzynami Żydówkę
–prawdopodobnie córkę dr Lewina który
mnie leczył z częstych przeziębień .Powiadomiłem
matkę. Nie uwierzyła .Po kilku chwilach
kiedy z pomocą babci i siostry schowano w innym miejscu ukrywającą się
sąsiadkę, matka zaprowadziła mnie na
strych by przekonać ,że nikogo tam nie ma,
że musiało mi się coś przewidzieć.
Kosz stał na swoim miejscu załadowany po brzegi poduszkami i pierzynami. Byłem małym
sześcioletnim chłopcem o bujnej wyobraźni
i jak na dziecko czasów okupacyjnych miałem już swoje doświadczenia z ciągłych
rewizji, publicznej egzekucji pod
tzw. wzgórkiem, przy ul. Repkowskiej, obserwowanej z okienka szczytowej
ściany naszego strychu, likwidacji getta którego ogrodzenie od ulicy Olszewskiego
znajdowało się 50 m od sieni domu od strony ulicy Siedlecka 1.Dlatego mimo
zakazu Niemców sień i wejście na strych było w nocy otwarte. Podobne praktyki
stosowali i inni mieszkańcy domów
,komórek i stodół zlokalizowanych przy ulicach sąsiadujących z ogrodzona
dzielnicą żydowską. Czym to groziło zapewne wie prof. Gross ,ale o tym nie
napisze ,bo Żydzi nie kupią takiej
książki. Geszeft można zrobić na ”Złotych Żniwach” Na przeciw rozległego drewnianego domu
usytułowanego na rogu ulicy Siedleckiej i Repkowskiej był budynek sokołowskiego
magistratu .Na parterze garaże straży pożarnej a na piętrze kino .Wejście do
kina było od ulicy Długiej. Niemcy
uciekający pod naporem Armii Czerwonej wysadzili budynek magistratu,ale
parter budynku ocalał. I tu ,w dawnej poczekalni kina „Ostland” ,w którym
jeszcze niedawno oglądaliśmy niemieckie kroniki wojenne teraz pokotem
spali radzieccy żołnierze. W dzień i w nocy regulowali ruchem transportów
wojskowych ciągnących na Warszawę, w chwilach wolnych od służby palili ogniska
,grali na harmoszce i śpiewali, „Katiuszę” Częstowali konserwami a my
zajadając „ swinuju tuszonką „ z czarnym
żołnierskim chlebem nosiliśmy im z
pobliskiej studni wodę .Czasami dali do obejrzenia pepeszę lub bagnet.
Ulubieńcem wyzwolicieli stałem się kiedy przyniosłem do ich kwatery kilka
paczek Popularnych i Junaków.-papierosów
z odkrytej skrytki na strychu. Popularne były paczkowane w dużych pudełkach po
100 szt. i można nimi obdzielić cały oddział
reguliowszczików .Były jednak trudniejsze do wyniesienia pod
czujnym okiem babci Emilowej. Gniew
babci ,gdy odkryła moje niecne postępowanie, złagodziły puszki konserw jakie dostałem od żołnierzy. Kocioł kapusty z
zawartością wojskowej konserwy sprawił ,że i tym razem mi się udało uniknąć
rózgi, którą babcia Emilowa władała po mistrzowsku.Za to moim postępowaniem
doprowadziłem do korzystnej z Rosjanami
wymiany towarowej ,gdy okazało
się że papierosy mają dla wojaków większą wartość jak amerykańskie konserwy dostarczane
radzieckim sojusznikom by skutecznie bili
Niemców. Kilka rodzin zamieszkałych w rozległym domu na rogu Siedleckiej
i Repkowskiej miało dzięki tej wymianie handlowej dobre pożywienie. W mieście panował niebywały entuzjazm. Do rodzin Laszuków i Gumaniuków powrócili od Andersa ich ojcowie
Trwała mozolna praca przy odgruzowaniu i naprawie domów ,mostów i ulic ..Z dalekiego Elbląga przywieziono prądnicę i uruchomiono
Elektrownie przy ulicy Kosowskiej naprzeciw starego drewnianego kościółka pw.
Sw. Rocha. Mogliśmy czytać już nie przy
świecach i karbidówkach ale przy jasnych elektrycznych żarówkach. Wielki popyt nastał na materiały budowlane ,cegłę .stalowe belki. Pan Głazek płacił
za jedną oczyszczoną z tynku cegłę 50 groszy W
tamtym czasie był to dobry interes. Z kolegami z mojej drużyny wzięliśmy
się za robotę Wkrótce uzbieraliśmy 97zł.Piłka o której marzyliśmy kosztowała w
księgarni pani Sudarowej - 95 z l .Była
to skurzana futbolówka z jajowatą dętką
której długi wentyl l trzeba było zasznurować tak by jej nie zniekształcić Zakup uczciliśmy oranżadą
w sklepiku pani Nowakowej przy ulicy Długiej. Odtąd moja drużyna z Repkowskiej
i Siedleckiej nie miała sobie równych wśród piłkarzy grających szmaciankami na sąsiednich ulicach i podwórkach. Mając
taką piłkę trzeba było zadbać o
odpowiednie piłkarskie nazwiska. Stefan Kupisz był Cieślikiem, Janek Patejczuk
to obrońca Jan Duda, ja długo nosiłem
nazwisko pomocnika Legii- Parpana
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz