niedziela, 29 września 2024
środa, 25 września 2024
wtorek, 24 września 2024
niedziela, 22 września 2024
sobota, 14 września 2024
czwartek, 12 września 2024
wtorek, 10 września 2024
poniedziałek, 9 września 2024
Spotkanie po latach z gen. Zdzisławem Rozbickim
Generał Zdzisław Rozbicki napisał: „Sokołów Podlaski to miasto mojego dzieciństwa i
młodości. Przyjechałem tu na zaproszenie pana Wacława Kruszewskiego, niestrudzonego
animatora kultury, wielce rozmiłowanego w przeszłości Podlasia. Spotkanie zaplanowano
jako wieczór autorski na 23 września 2011 roku, w nowocześnie i gustownie urządzonej
„Kafejce u Radka” mieszczącej się w Sokołowskim Ośrodku Kultury. W Sokołowie zaliczono
moją skromną osobę do grona tych rodaków, którzy coś osiągnęli w swoim życiu. Ja sam
także czuję się człowiekiem spełnionym w mojej Ojczyźnie. Byłem rad, że moi znajomi i
mieszkańcy miasta zauważyli także książki i publicystykę historyczno-polityczną, którą
uprawiam od ponad pięćdziesięciu lat.
Wyjechałem z Sokołowa, podobnie jak inni koledzy i znajomi, w 1951 roku. Będąc
żołnierzem zawodowym, w ciągu czterdziestu lat mojej służby zaliczyłem kilka garnizonów:
Leszno, Żary, Wrocław i Warszawę. Po wielu latach nieobecności w Sokołowie, przyjechałem
tu ponownie z moim bratankiem Dariuszem, zabiegającym o integrowanie i podtrzymywanie
więzi naszego dość licznego rodu. Mimo, że biologia nieubłaganie czyni swoje, na nasze
szczęście młodzi, z pokolenia naszych wnuków, też nie próżnują i mają liczne potomstwo.
Przyjechałem do Sokołowa parę godzin wcześniej przed rozpoczęciem spotkania w SOK, aby
odwiedzić rodzinę i zapalić znicze na grobach moich rodziców, czterech braci oraz innych
bliskich osób. Przewidzieliśmy też z Darkiem czas na wspólne zwiedzenie miasta. Chodząc
ponownie, po tylu latach jego ulicami, byłem pod dużym wrażeniem zaszłych tu zmian,
współczesnego wyglądu Sokołowa i jego rozbudowy. Byłem wprost zauroczony nowymi
ulicami miasta i zielenią.
Wiele się zmieniło, więc niektórych miejsc znanych mi z dziecinnych igraszek i zabaw, nie
poznawałem. Po dawnym przedwojennym pejzażu niewiele zostało. Na przykład nie ma już
polnej drogi, którą prowadzałem krowę na pastwisko należące do naszego gospodarstwa. Są
tam teraz liczne nowe, zadbane domy, szpital powiatowy i inne budynki. W latach mojej
młodości ulicami Lipową, Krzywą, Wolności, Kosowską i innymi, na co dzień paradowały
dostojnie krowy i jeździły konne furmanki. Tak było rano i wieczorem, a w dzień dzieci
mogły swobodnie biegać po ulicach. Teraz z tego obrazu tkwiącego w mojej pamięci nic się
nie ostało, ruch jest duży i wyasfaltowanymi ulicami jeżdżą liczne nowoczesne samochody.
Sokołów był miastem rolniczo-rzemieślniczym, więc przed laty miasto gęsto otaczały małe
gospodarstwa rolne, w tym to należące do moich rodziców. Gdy tu mieszkałem, tylko
nieliczne domy były murowane i dominowała zabudowa domków drewnianych, krytych
gontem lub papą. Te nasze domy i mieszkania pozbawione były urządzeń sanitarnych, były
biedne i obskurne. Zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu ulic Lipowej i Krzywej. Tam, pod
numerem 30, mieszkałem do 1951 roku w chacie, której okna dotykały niemal ziemi.
Mieszkał w niej i żył do 1936 roku mój dziadek Aleksander Anusiewicz, a potem moi rodzice
i ja. Przyglądałem się temu miejscu ze wzruszeniem i doprawdy trudno było mi rozpoznać
okolicę, w której się żyło i mieszkało w czasach mojej młodości. To moje zadumanie
zauważył Darek, pytając: „Co, wujek, przypominasz sobie, jak tu mieszkałeś? Nic tu nie
widzę z dawnych lat”, odpowiedziałem mu na to. Teraz, na tym miejscu powstało piękne,
nowoczesne budownictwo z wygodami jak we Wrocławiu.
Jadąc dalej, odwiedziłem centrum miasta i rynek, ale nie ten, który pamiętam z przeszłości.
Wszystko teraz tu nowe, a szczególnie zabudowa handlowa. Tylko pomnik powstańca z 1864
roku, ks. Brzóski, symbolizujący przeszłość miasta pozostał na swoim miejscu. Wszystkie
okalające rynek ulice zostały przez naturalny proces rozwoju cywilizacyjnego odmienione, i
właściwie teraz to już są zupełnie inne miejsca. Po dawnym planie miasta właściwie
pozostały tylko nazwy. Pojechaliśmy również na peryferie Sokołowa, poprosiłem wtedy
Darka, by nieco zwolnił, bo chciałem zobaczyć zapamiętane z przeszłości gospodarstwa
państwa Łukasiewiczów, Wójcików, Ławeckich, Germanowskich, domostwa Leoniaków,
dwóch braci Kamińskich i innych. Ale i one nie obroniły się przed rozwojem miasta. Teraz po
prostu nie ma tu już tych zabudowań.
Przyjeżdżając do Sokołowa po latach, zobaczyłem inne miasto; nie to, które zapamiętałem z
lat pięćdziesiątych. To tylko dobrze świadczy o sokołowiakach, którzy przyszli po nas, o
nowych pokoleniach ludzi światłych, wykształconych, którzy potrafili odczytać znaki
nadchodzącej, nowej dla siebie rzeczywistości i dobrze wykorzystali szansę, jaką im dano.
Pomyślałem, że nie tylko Warszawa, Wrocław, Łódź, Poznań i inne duże miasta zbliżają się
do Europy, lecz nowocześnieją niegdyś zaniedbane regiony mojego kraju, także te, które
zaliczano do tzw. ściany wschodniej. Cieszę się z tego postępu ogromnie i jestem dumny z
mojego rodzinnego miasta Sokołowa Podlaskiego.
A jego mieszkańcy, dawni i obecni? Tak, dużo byłoby do powiedzenia i na ten temat, ale
może teraz tylko słów kilka. Wielu mieszkańców Sokołowa Podlaskiego, dawnych i
obecnych, odniosło znaczące sukcesy życiowe. Może będę nieskromny, ale powiem, że ja też
się do nich zaliczam. Zarówno w PRL, jak i później, już w III RP, wielu mieszkańców
Sokołowa ukończyło studia, zdobyło tytuły naukowe, a teraz niejednokrotnie zajmują liczące
się stanowiska państwowe i społeczne. Mówiono również o nich podczas spotkania,
przywołując ich liczne grono. Są wśród nich takie autorytety, jak mój sąsiad z ulicy Krzywej
pan Izdebski; profesor i chemik znany w Warszawie i pan Stanisław Dąbrowski, I Prezes
Sądu Najwyższego i poseł na Sejm. We Wrocławiu, gdzie mieszkam od wielu lat, również
znalazła się spora liczba sokołowiaków: Maria Berecka; chemik i znana dobrze działaczka
społeczna, czy przedwcześnie zmarła prawnik Mirosława Chmielewska. Wśród mieszkańców
Wrocławia jest również rodzina płk. Aleksandra Anusiewicza, syna rolnika z ulicy Chopina,
rodzina Jadwigi Głogowskiej z ulicy Lipowej oraz jej wykształcone córki i wnuki. Mieszka
we Wrocławiu doprawdy liczne grono tych, których życiorysy miały swój początek w
Sokołowie Podlaskim. Sokołowiaków można spotkać także w wielu innych miastach Polski
oraz poza jej granicami; we Francji, Anglii, USA i wielu innych państwach całego świata.
Szczególnie dużo sokołowskiej młodzieży ukończyło warszawskie uczelnie i tam, w stolicy
pozostało. Wyjeżdżali, by się kształcić, bo mieli ambicje kimś być; tak właśnie: być.
A teraz wracam do mojego spotkania autorskiego z mieszkańcami Sokołowa. Gdy miłe panie
podają napoje gościom siedzącym przy stolikach, rozglądam się po sali. Przyglądam się
poszczególnym osobom, wyszukuję wzrokiem tych, z którymi chodziłem do szkoły, kopałem
piłkę na miejskim stadionie lub bawiłem się drewnianymi karabinami w wojsko, w ruinach
spalonych w czasie wojny domów. Pytam pana Wacława o niektóre nazwiska: „Niestety,
odeszli na drugi brzeg, odpowiada. Może teraz patrzą na nas z góry”. Oby to była prawda.
Pan Wacław mile mnie powitał, moje wzruszenie chyba było widoczne. Na sali byli
przedstawiciele wszystkich pokoleń, a najmłodszy chyba wśród nich to czternastolatek.
Większość to ludzie starsi, ale są i nauczyciel historii, oraz byli burmistrzowie miasta. Muszę
też powiedzieć, że miałem kłopoty z rozpoznaniem niektórych osób, jak na przykład Janusza
Czarnockiego, pana Mariana Pietrzaka czy innych. Kilka osób pomógł mi rozpoznać Janusz
Czarnocki, syn powszechnie znanego i wielce szanowanego mieszkańca Sokołowa. W pewnej
chwili pomyślałem sobie, że do dziś jestem w stanie wymienić nazwiska kilkudziesięciu, a
może i więcej mieszkańców poszczególnych ulic, ale trudniej z ich rozpoznaniem. Pytałem
również o mojego serdecznego kolegę i przyjaciela Janka Aniołka, który był moim zastępcą,
kiedy wybrano mnie na przewodniczącego samorządu szkolnego. Ostatni raz widziałem go
zimą 1985 roku na pogrzebie mojego brata Stanisława. Niestety okazało się, że on też już nie
żyje.
Poproszono mnie na początek, bym coś powiedział o sobie i o mojej drodze życiowej po
wyjeździe z Sokołowa. Z natury nie lubię mówić o sobie, wolę wątki autobiograficzne
wprowadzać do moich wspomnień pisanych o innych. Wzruszenie także dało znać o sobie. Ta
oprawa spotkania, pięknie wykonane zaproszenia na wieczór autorski przy świecach,
obszerna informacja pana Wacława Kruszewskiego zamieszczona w „Życiu Siedleckim” pt.
„O generale i książkach...” poruszyły moje emocje.
Potem, po krótkim wystąpieniu rozpoczęła się ożywiona rozmowa, miejscami
kontrowersyjna. Pojawiły się nie tylko pytania do mnie, lecz i całe wypowiedzi gości na sali,
a szczególnie panów: Waldemara Iwaniuka, Jacka Odziemczyka i Marka Olędzkiego. Pytano
i mówiono o różnych barwach naszej polskiej przeszłości, także tej sokołowskiej. Bo tu
również działało zbrojne podziemie niepodległościowe, ale i bandy rabunkowe dokonujące
napadów nie tylko na mienie państwowe, ale i na kupców. W czasie wojny rozegrał się
dramat getta i przeprowadzano egzekucje zakładników. Wyrażono opinie, że ta polska
przeszłość, w tym sokołowska, miała różne zabarwienie polityczne. Polak strzelał do Polaka,
były ofiary takie jak robotnicy z Chodakowa. Nie wiem, ilu zginęło tych, którzy walczyli z
nową władzą ustanowioną po wojnie, z szeregów żołnierzy z AK czy członków innych
formacji zbrojnych. Widziałem za to w 1947 roku na rynku sokołowskim pogrzeb
siedemnastu młodych ludzi z MO i UB. Wdziałem ich trumny. Ci młodzi chłopcy byli
komunistami? Nie, nie byli. Po prostu to nie był świadomy wybór, lecz wynik zawirowań
procesu historyczno-politycznego. Stanęli oni w obronie ówczesnej władzy zapowiadającej
chłopom ziemię, robotnikom fabryki i pracę w nich, a młodzieży powszechny dostęp do
szkół. Mówiono o tym, odnosząc się do treści moich wspomnień i publicystyki. Myślę, że
dobrze jest, gdy przypominamy o ofiarach wszystkich formacji zbrojnych, a nie tylko o
ofiarach podziemia niepodległościowego. Bo co jest warta wiedza historyczna poddana
obróbce dydaktycznej i politycznej? Niewiele, to tylko deformuje i fałszuje naszą historię.
Na spotkaniu pojawiło się też trochę wspomnień o ludziach, których już nie ma wśród nas, i
mówiono o sokołowiakach będących dziś nawet patronami ulic w mieście. Miło było słyszeć
słowa o nieżyjącym już, zasłużonym pedagogu; panu Stanisławie Lesiaku, który był moim
nauczycielem chemii. Pan Stanisław Lesiak był przede wszystkim wychowawcą młodzieży,
która w wyniku okupacji niemieckiej miała duże zaległości w nauce, nawet w zakresie szkoły
podstawowej. Kiedy w 1949 roku zwróciłem się do niego z prośbą o przyjęcie do Zasadniczej
Szkoły Metalowej, powiedział mi (a byli wtedy ze mną i inni koledzy, którzy nie ukończyli
siedmiu klas), że utworzy klasę wstępną, zaznaczając jednocześnie, iż będzie to rok bardzo
intensywnej nauki, byśmy mieli szansę uzyskać promocję do klasy pierwszej. Pan profesor
Stanisław Lesiak poświęcał wszystkim uczniom bardzo dużo osobistego czasu, zachęcając
nas do nauki. To właśnie on umożliwił nam start do dalszego kształcenia i sięgania nawet po
stopnie naukowe. I w tym miejscu trochę autoreklamy: napisałem już wspomnienia o panu
profesorze Lesiaku, które chcę wydrukować i przesłać do pana Wacława Kruszewskiego, aby
je wręczył przy okazji kolejnych spotkań sokołowiakom, a zwłaszcza byłym uczniom tego
wspaniałego wychowawcy kilku pokoleń, w tym pokolenia moich rówieśników. I tak, to
ważne dla mnie spotkanie po latach z moim miastem i jego mieszkańcami, zakończyło się w
miłej atmosferze zapowiedzią pana Wacława Kruszewskiego, że podobne wydarzenia będą
organizowane w każdym miesiącu. A może, Panie Wacławie Kruszewski, dałoby się kiedyś
skrzyknąć na kolejne spotkanie przedstawicieli wszystkich sokołowskich pokoleń, tych z
czasów PRL i tych, którzy osiągnęli sukces już w III RP?”
sobota, 7 września 2024
Helikopter...
Na jednej z licznych udanych imprez Sokołowskiego Ośrodka Kultury, były starosta sokołowski pan Antoni Czarnocki wspominał swoje pierwsze dni w naszym mieście. Zachował w pamięci dwa wydarzenia związane z kulturą – montaż stalowych konstrukcji dachu, z udziałem helikoptera w roli podniebnego dźwigu i lubianą przez sokołowiaków towarzyską imprezę „Schadzka u Wacka”. Zapewne pamięta też o innych wydarzeniach ale przypomniał te, które wypadało wygłosić na jubileuszu Sokołowskiego Ośrodka Kultury, na którym też byłem. O licznych imprezach teraz piszą i mówią bezustannie, potwierdzając stare przysłowie, gdzie chleba brakuje tam organizuje się igrzyska. Zajmę się więc wydarzeniem bez precedensu w historii naszego miasta, owym montażem konstrukcji dachu nad wypaloną salą kinową domu kultury. Pożar wywołali robotnicy spawający metalowe sztangi fartuchów maskujących scenę. Ciekły metal spadał na pluszowe kurtyny oraz ekran kina i tlił się, gdy bezmyślni wykonawcy roboty spokojnie spożywali śniadanko. Sjestę przerwał gryzący dym, który wypełnił pomieszczenia obok sceny. Wszczęli alarm. Przyjechała straż. Ale ogień już przeniósł się na drewniany strop sali kinowej i był nie do opanowania. Strażacy i liczni mieszkańcy miasta, ruszyli do pomieszczeń nie zagrożonych pożarem, by ratować z nich wyposażenie domu kultury i biblioteki. Z holu wyniesiono dwie wielkie palmy podarowane domowi kultury przez dr Edwarda PERŁOWSKIEGO, wielce zasłużonego
„Pożar wywołali robotnicy spawający metalowe sztangi...”, 6 kwietnia 1976 r.
lekarza i społecznika oraz kryształowe lustra z pałacu Malewiczów. Z kabiny chciano wyrwać dwa projektory filmowe zakotwiczone w betonowej posadce, ale zdążyłem powstrzymać tę operację. Ze studia nagrań uratowane urządzenia uzupełnił pan Wacław Cichocki przyprowadzając s pod ZOR – zapłakanego chłopaka dźwigającego „trofiejny” magnetofon. Wystraszony chłopczyna zaklinał się, że znalazł zdobycz na ulicy i miał go właśnie odnieść do domu kultury, gdy złapał go ten pan i postanowił, że pójdą razem. Jak bywa w takich zdarzeniach bałagan był nie do opanowania. Tłumy ludzi. Sterty książek, mebli, instrumentów muzycznych, wzmacniaczy, magnetofonów, głośników, aparatów projekcyjnych, wyposażenia ciemni fotograficznej i studia nagrań, radioklubu i pracowni plastycznej. Słowem całego ruchomego majątku Powiatowego Domu Kultury, skrzętnie gromadzonego przez lata. Natychmiast po pożarze, zarządzona przeze mnie inwentaryzacja wykazała, że z bogatego wyposażenia nic nie zginęło, że uszkodzono prze zalanie jedynie kilkaset książek. Wprawdzie z mieszkania, obok studia nagrań pani Lilien Frankowski, asystentki kierującego budową Zakładów Mięsnych p. Kępy, wyniesiono bezpowrotnie kilka zgrzewek piwa w puszkach i kilka koniaków ale poszkodowana nie zgłaszała pretensji uznając słusznie, że nie szkoda róż, gdy płoną lasy.
Nie muszę przekonywać, jakim uznaniem cieszył się dom kultury wśród mieszkańców Sokołowa w latach siedemdziesiątych. Wystarczy obejrzeć sobie jedną z niedawnych wystaw SOK. Toteż pożar domu kultury i spowodowana nim przerwa w pracy, wywołała w mieszkańcach i władzach miasta niebywałą chęć wspólnej pracy na rzecz przywróceniu warunków działalności tej instytucji. Michał Woźniak – Przewodniczący Prezydium Powiatowej Rady Narodowej i jednocześnie szef Rady Programowej Powiatowego Domu Kultury powołał niezwłocznie Społeczny Komitet Odbudowy Domu Kultury. Utworzono konto bankowe, na które jeszcze liczne w Sokołowie zakłady pracy i Rady Zakładowe Związków Zawodowych wpłacały pieniądze. Pod nadzorem prokuratora Ryszarda Wionczka i ekspertów straży pożarnej przystąpiono do odgruzowania sali widowiskowo – kinowej z resztek konstrukcji dachowe,j do której umocowanych było 2400 kolorowych reflektorków. To one przed każdą projekcją filmową dawały bajkowe refleksy światła na gipsowych płaszczyznach sufitu. Sala kinowo-teatralna wyposażona była w 420 giętych, tapicerowanych foteli. Jej ściany obłożone profilowanymi elementami gipsowymi dawały wspaniałą akustykę, chwaloną przez licznie występujących w Sokołowie artystów. Te warunki i sprawność pracowników domu kultury w organizowaniu widowni, sprawiały, że każdy liczący się w kraju zespól estradowy, każdy uznany i modny artysta chcieli grać i śpiewać dla mieszkańców naszego miasta. Niedawno pani Maria Koc – niegdyś dyrektor Sokołowskiego Ośrodka Kultury, a obecnie senator i wicemarszałek Senatu RP pisała w Internecie, zdziwiona jak to się stało, że po Katowicach i Warszawie trzeci koncert w Polsce kultowego węgierskiego zespołu Omega odbył się w Sokołowie. Posługując się tekstem Imć pana Zagłoby – Jam to uczynił.
Póki co wracam do montażu dachu i helikoptera. W ekspresowym tempie inżynierowie zaprojektowali 5 stalowych a więc ogniotrwałych wiązarów dachowych, których wykonanie zlecono siedleckiemu Mostostalowi. Tam naszym orędownikiem był Adam Klejc. Wcześniej krótko pracował w Sokołowie, bodaj w Spółdzielni Drzewnej i bywał na imprezach domu kultury. Dzięki niemu znalazł się odpowiedni deficytowy materiał i moce produkcyjne na wykonanie nietypowego zadania nie planowanego wcześniej. Młodym czytelnikom wyjaśniam, że cała gospodarka była w latach PRL-u planowa a to oznaczało, że jeśli czegoś nie było w planie, nie miało szans na realizacje. Jak sobie z tym poradził Adam Klejc, nie wiem. Wiem, że niebawem na stadionie przy ulicy Lipowej zwieziono 5 stalowych krokwi o rozpiętości ponad 12 metrów, wysokości około 3 metrów i wadze do 5 ton, skąd transportowy śmigłowiec miał je przenieść na dach domu kultury i umiejscowić precyzyjnie we wcześniej przygotowanych gniazdach. Zanim do tego doszło, trwały narady ze specjalistami, jakim sposobem, tak ciężkie konstrukcje założyć nad salą widowiskową, mieszczącą się w środku budynku. Z obliczeń długości wysięgnika i ciężaru wyszło, że taki dźwig może być tylko na budowie Petrochemii w Płocku. Najpierw jednak rozeznać, czy kierujący prestiżową inwestycją w kraju, zgodzi się wynająć taki dźwig i czy znajdziemy na to pieniądze.
Sokołowianin, pan Witek Domański, pracujący w kierownictwie budowy Petrochemii w Płocku rozwiał nasze nadzieje. Nie ma szans na wypożyczenie dźwigu z budowy, którą żywo interesuje się Premier Jaroszewicz, tym bardziej, że mają opóźnienia i gonią plan.
Szkoda waszego czasu i szynek z Zakładów Mięsnych, poszukajcie innego rozwiązania. Można np. pociąć krokwie na elementy i pospawać je ponownie, albo poszukać dźwigu u kolejarzy. W PKP są dźwigi zdolne podnieść nawet lokomotywę, ale żeby je sprowadzić, trzeba od dworca do parkingu domu kultury pobudować tory i to przez wał przeciwpowodziowy, który teraz jest ulicą Marii Curie Skłodowskiej. Kosztów takiej operacji miasto nie udźwignie, a ponadto ramię dźwigu jest za krótkie, by sięgnąć do środka sali – rozwiał wszelkie nadzieje inż. Franciszek Łomża, jeden z ekspertów budowlanych zaangażowanych w dzieło odbudowy domu kultury. Sytuacja stała się patowa. Dyskusjom i radom ekspertów nie było końca. Rozwiązania nie było. Zdecydował przypadek. Siedzieliśmy jak wiele razy w moim biurze ze Zdzisławem Laksem, Antonim Chłopkiem, Franciszkiem Łomżą i Jasiem Piekarskim przy kawie, kanapkach i nie tylko, szukając skutecznego rozwiązania problemu. Ktoś zauważył, że przyszedł czas na dziennik telewizyjny. Włączyłem telewizor, a w nim ukazał się śmigłowiec niosący ponad dachami Krakowa pomnik króla Władysława Jagiełły, by po chwili osadzić go na fundamencie przy placu Jana Matejki. – Mamy rozwiązanie – stwierdziłem z przekonaniem. Nie czekając na opinie pozostałych obserwatorów dziennika, poprosiłem Jadzię Witkowską, która zawsze była „pod ręką”, gdy działo się coś ważnego, o odszukanie telefonu do firmy, która dokonała tak spektakularnej operacji przy montażu pomnika Grunwaldzkiego w Krakowie. Rano miałem namiary na dyrektora Zakładu Usług Lotniczych w Nasielsku. Zadzwoniłem i przedstawiłem nasze problemy, akcentując bezradność różnych decydentów w ich rozwiązaniu. Dyrektor pozwolił mi się wyżalić i obiecał przyjazd do Sokołowa w celu zbadania sprawy. Byliśmy uratowani. Niebawem na stadionie wylądował potężny helikopter, z którego wyjechała „operacyjna” Nyska. Montaż 5 wiązarów z ich transportem ze stadionu na dach domu kultury trwał niepełną godzinę, a koszt był nieporównanie mniejszy od innych wyliczanych wariantów. Za usługę zapłaciliśmy pieniędzmi mieszkańców Sokołowa zebranymi na koncie społecznego komitetu odbudowy domu kultury. Warto o tym pamiętać, jak i o tym, że już w 3 miesiące po pożarze w kawiarni „Niespodzianka” odbyła się projekcja filmowa dla członków Dyskusyjnego Klubu Filmowego „Zbyszek”. Jak tak sobie wspominam i konfrontuję z obecną rzeczywistością, dostaję gęsiej skórki. Nie mogę pojąć, że teraz problemem jest organizacja kina letniego (kiedyś na projekcji filmu Krzyżacy na stadionie sprzedano 4670 biletów, ilu było gapowiczów – nikt nie policzył). Problemem jest organizacja Kupalnocki w Gródku, zorganizowanie wystawy przepięknych zdjęć Michała Kurca, wydanie książki na jubileusz 50-lecia Sokołowskiego Ośrodka Kultury, a nawet zwykłej dyskoteki. Czy to problem pieniędzy, czy ludzi? Kto wie, niech napisze.
W swoim długim i bogatym w różne wydarzenia życiu zawodowym nie spotkałem się jeszcze z taką historią Byłem urzędnikiem państwowym i samorządowym. Zgoda .Samorząd w czasach PRL –u nie miał podmiotowości, był raczej propagandową namiastką samorządności obywatelskiej legitymizującej władzę robotników i chłopów. Przy wszystkich jego brakach i ograniczeniach pamiętam,że obywatel swoje problemy mógł skutecznie rozwiązywać korzystając z procedury wniosków, skarg i zażaleń. Prawną podstawę dawał m. inn. Kodeks Postępowania Administracyjnego obligujacy urzędników do rozpatrzenia sprawy i udzielenia zainteresowanemu w określonym paragrafami terminie – odpowiedzi. Wiem jak było. Chciałem poznać jak jest teraz na styku urząd –obywatel Nie dlatego ,żeby porównywać bądż oceniać kompetencje i funkcjonowanie urzędów. Po prostu mam sprawę i chodzę z nią od roku do urzędników różnych instytucji w mieście,licząc ,że ją załatwią.Taki już jestem -niepoprawny optymista .Telefoniczne i osobiste rozmowy z miłymi urzędnikami pracującymi w komfortowych warunkach nie przełożyły się na osobisty komfort jaki dałoby mi załatwienie problemu .Ma on wymiar jednostkowy i społeczny zarazem. Dlatego postanowiłem go opisaćn.Przed półwieczem moi rodzice kupili od państwa Mrozowskich dawną fabrykę octu i musztardy przy ulicy Lipowej nad rzeczką Kościólek. Ogród i ta rzeczka a także architektura domu zdecydowały ,że Ojciec spełnił życzenie dzieci,którym ta posiadłość bardzo się spodobała chociaż za te pieniądze mógł kupić każdą kamienice na ulicu Długiej. Przed rokiem zadzwoniłem do pewnej urzędniczki , której nazwiska- po chrześcijańsku- nie podam by nie narażać jej na gniew szefa ,i prosiłem o interwencję gdy w czystej teraz rzece płynęły fekalia .Odpowiedż dostałem natychmiastową.”Ja panu takiej lokalizacji nie wybrałam „Nie długo po tym do oczka wodnego gdzie wśród trzcin i wodnych kwiatów pływają kolorowe ryby dopuściłem z rzeki trochę wody. W pól godziny wszystkie ryby padły. Poprosiłem o pomoc radnego z naszego rejonu p-. Romana Brochockiego. Sprawą się zainteresował i jak wiem szukał poparcia u innych radnych by z nimi przejść w górę rzeki i sprawdzić kto ją zatruwa. Misja nie powiodła się. Nie znalazł partnerów do podjęcia zadania. Do nowych wyborów jeszcze sporo czasu. Kto będzie pamiętał ? Urzędników i radnych wyręczyli sąsiedzi. Skrzyknęli się i brodząc rzeczką od ulicy Lipowej do mostu przy ul. Marii Curie Skłodowskiej znaleźli rurę o dużym przekroju wprowadzającą do Kościółka fekalie,mydliny,papier toaletowy podpaski i inne przedmioty domowego użytku. Wkurzeni na bezczynność i urzędników zatkali rurę i mieszkający nad Kościólkiem ludzie mogą oddychać czystym powietrzem .Jak długo ? Zobaczymy. Z pisma skierowanego d o Starosty Sokołowskiego wynika że już na zawsze,bo dyrektor sokołowskiego oddziału Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Warszawie stwierdził ,że”ciek wodny o nazwie Kościólek nie jest ujęty w ewidencj urzadzeń melioracji podstawowych,oraz niepodległa Rozporządzeniu Rady Ministrów z dnia 17 grudnia2002 roku. Podlega Rozporządzeniu Rady Ministrów czy nie podlega mieszkającym nad Kościłkiem to wisi,ale rodzi się pytanie Ilu jeszcze urzędników trzeba zatrudnić by proste ludzkie sprawy w ludzki sposób były załatwiane .Pocieszające jest to , że ludzie sami starają się rozwiązywać swoje problemy Jeśli jednak stanie się to powszechne to po co utrzymywać bezwolne instytucje i armie biurokratów. W przytoczonej tu sprawie dostałem pisma Burmistrza do Starosty. Starosty do Marszałka i tylko zabrakło w tej spychologii pisma Marszałka do Premiera. Pomyślcie o tym drogie koleżanki i koledzy „po fachu” zanim będzie za późno.
Wacław Kruszewski
czwartek, 5 września 2024
Nie dawno Tygodnik Siedlecki poprosił mnie bym opowiedział o mojej pracy w siedleckiej kulturze w latach 1976 – 1990. Opowiedziałem- bo było o czym. Czytam teraz ten wywiad i nie mogę się nadziwić, dlaczego odarto go z nazwisk ,które przytoczyłem w prawdziwym korzystnym kontekście. Te nazwiska to Mieczysław Rakowski- Premier reformator Zofia Grzebisz – Nowicka Wojewoda Siedlecka ,Wacław Janas –WICEMINISTER Kultury i Sztuki , Stanisław Lewocik –Przwodniczacy Wojewódzkiej Rady Narodowej Leopold Grzegorek - przewodniczący Komisji Kultury WRN , Zbigniew Wiedeński –dyrektor Wydziału Finansowego Urzędu Wojewódzkiego w Siedlcach . To dzięki ich zrozumieniu ,inspiracji i konkretnej pomocy mogłem przez 17 lat aktywnie działać w Siedlcach w likwidacji wieloletnich zaniedbań i opóźnień w cywilizacyjnym i kulturowym rozwoju miast i wsi Podlasia i Wschodniego Mazowsza .Reformy gospodarcze premiera Rakowskiego ujęte w haśle„ Co nie jest zabronione – Jest dozwolone „ pozwoliły na utworzenie Zakładu Remontowo – Budowlanego Obiektów Kultury przy Wydziale Kultury i Sztuki UW. Rozwiązany został problem wykonawstwa i budowy czynami społecznymi Gminnych Ośrodków Kultury i remontów zabytkowych dworów i pałaców na siedziby placówek kultury .Przywołuję te nazwiska by im podziękować i ocalić od zapomnienia ludzi i ich pracę w czasach PRL –u . Ostatnio opisuję zdjęcia z archiwum Sokołowskiego Ośrodka Kultury zawierającego 7 000 zdjęć ze wszystkiego co się ruszało w mieście i powiecie sokołowskim od 1964 do 1976 roku Od gospodarczych wizyt Edwarda Gierka w Sterdyni i Józefa Tejchmy w Powiatowym Ośrodku Kultury po dewizowy odłów zajęcy, otwarcie szpitala powiatowego ,różne akademie i imprezy,To archiwum jest dowodem,że tylko w chorych zaślepionych nienawiścią głowach może się rodzić przekonanie ,że PRL był czarną dziurą w naszej najnowszej histori Ale przede wszystkim chciałem dziś podziękować moim koleżankom i kolegom z Wydziału Kultury i Sztuki którzy ochraniali mnie i wspierali we wszystkich ryzykownych działaniach.Dziękuję Wiesi Wadasowej,kierującej moim biurem i przepraszam za to,że tyle razy musiała tłumaczyć Szefom moją nieobecność w biurze oraz szukać mnie w rozległym województwie bym zdążył na pilną naradę u wojewody.lub w komitecie.Dziękuję pracowitym i skrupulatnym ksiegowym Teresie Drzewieckiej i Jasi Grabowskiej pilnujących bym nie popełnił więcej błędów niż popełniałem Dziękuję Eli Kieliszkowej,łączącej urodę z przebojowowścią i talentem.Wszystkim moim współpracownikom dziękuję i dzielę się z nimi swoim sukcesem,wreszcie dostrzeżonym,bo wspólnie osiągnietym.Byliśmy,jesteśmy i będziemy jedną drużyną co potwierdzają spotkania animatorów kultury w Domu Pracy Twórczej „Reymontółwka „w Chlewiskach .Nie znam środowiska zawodowego ’które jak my ludzie kultury byliby tak zintegrowani .wzajemnie życzliwi i wspierający się. Gdyby tak było w innych grupach zawodowych,wśród nowych i starych pracowników różnych instytucji nasze życie byłoby o wiele przyjemniejsze. Nie umiem wymazacć z pamięci żalu jaki miał śp. Zygmunt Błachnio do swojego następcy Prezesa Spółdzielni Mleczarskiej w Sokołowie,który nie zaprosił go na jubileusz tej zasłużonej dla miasta i rolników instytucji. Szkoda.,bo może skorzystałby z wiedzy i doświadczenia swojego kolegi i nie doprowadził firmy do upadku.
Nie byłbym sobą gdybym nie wspomniał o powodach mojego odwołania. Czytam artykuły z gazet, protokoły różnych nasyłanych komisji analizuję je i dochodzę do wniosku ,że w mechanizmach niszczenia ludzi aktywnych nic się nie zmieniło..Wystarczy narazić się jakiemuś bonzie. O n uruchomi pismaków. Wyślę komisje z zadaniem znalezienia jakiś .uchybień i jesteś ugotowany. Nikt nie zada sobie trudu obiektywnej oceny twojej pracy,nikt Ci nie pomoże i nikt Cię nie wysłucha W moim przypadku, bolszewicy z „Solidarności pracowników kultury z „ bolszewikam” z ” białego domu” porozumieli się , Pierwsi chcieli mieć dostęp do dużych pieniędzy które pozyskiwałem dla kultury siedleckiej i dysponować tymi pieniędzmi ,bez stosownej wiedzy,pozostawiając mnie odpowiedzialność za nie swoje decyzje. Tym drugim wydawało się,że jak poświęcą popularnego i nagradzanego dyrektora oddalą od siebie wyroki rewolucji ustrojowej i zachowają swoje wpływy i przywileje. Myślę,że pora o tym rozrachunku z przeszłością pisać co też planuję skoro spotykają mnie tak miłe gesty jak’ Złoty Jacek”wręczony z a byłe zasługi dla Siedlec i województwa siedleckiego. Piszę teraz do lokalnych gazet felietony pod tytułem „TAK BYŁO” w których w lekkiej satyrycznej formie ukazuje absurdy pracy i życia w Polsce Ludowej. Czasami mi zamieszczają ale obwąchują z każdej strony by nie narazić się ukrytym wydawcom. Zapomnieli o przykazaniu Wielkiego Polaka że” prawda Was wyzwoli”Tak więc mam już pokaźny zbiorek takich felietoników i teraz odkładam z emerytury na ich wydanie. Marzy mi się też poważniejsza książka opisująca dziesięciolecie kultury siedleckiej z lat 1976-1986.Tu potrzebne jest jednak większe zaangażowanie byłych pracowników instytucji i placówek kultury byłego województwa siedleckiego..Będę o to prosił moje koleżanki i moich kolegów i wierzę, że mi nie odmówią. Tymi książkami podziękuję kapitule Złotego Jacka kierowanej przez profesora Piotra Matusaka za tę sympatyczną nagrodę .
Wacław Kruszewski
poniedziałek, 2 września 2024
Gloria Artis
| ![]() | ![]() ![]() ![]() | ||
|
Nie dawno Tygodnik Siedlecki poprosił mnie bym opowiedział o mojej pracy w siedleckiej kulturze w latach 1976 – 1990. Opowiedział...
(1).jpg)
-
Helikopter... Na jednej z licznych udanych imprez Sokołowskiego Ośrodka Kultury, były starosta sokołowski pan Antoni Czarnocki wspominał...
-
Spełniając życzenia licznych internautów wybrałem opisy kilku sokołowskich ulic i publikuję je na blogu. Będę wdzięczny za Wasze opinie i uw...
-
Ulica majora Świtalskiego Na osiedlu Miłosna, od ulicy Praweckiego do Powstańców Śląskich biegnie ulica komendanta nosząca imię sokoło...