J
ak ratowałem
pałac w Patrykozach.
Pałac w
Patrykozach, stan ruiny w 1979 r. Zdjęcie Michała Kurca z archiwum Wacława Kruszewskiego.
W kwietniu 1960 roku, powróciłem do Sokołowa po odbyciu
jak się kiedyś mówiło - zaszczytnej służby wojskowej. Za sprawą artykułu
zamieszczonego w tygodniku „Nowa Wieś”, w którym broniłem godności chłopaków
krytykowanych publicznie za chuligaństwo przez zawiedzione panienki, zyskałem
uznanie partyjnych i administracyjnych władz miasta, wyczulonych na każdą
krytyczną opinię w prasie. Zostałem zaproszony do I sekretarza KP PZPR.
Zaproponowano mi pracę w sporcie lub kulturze; a ja wybrałem kulturę. Złożyłem swoje
dokumenty w dziale kadrach kierowanym przez Henryka Grzymałę i po miesiącu pan
Stanisław Zambroń - Przewodniczący Prezydium Powiatowej Rady Narodowej, wręczył
mi angaż na stanowisko kierownika Wydziału Kultury i Sztuki. I tak zaczęła się
moja przygoda z kulturą, znaczona i porażkami i sukcesami. Jak pokazują ostatnie
lata - tych sukcesów było jednak więcej. Coraz częściej bowiem spotykam się ze
słowami uznania, za pozostawienie po sobie trwałych śladów pamięci w postaci
uratowanych przed zniszczeniem zabytkowych pałaców i dworów ziemiańskich,
zbudowanych i zorganizowanych domów kultury, bibliotek, muzeów, kin i szkół
muzycznych. Pan Zbigniew Wielogórski - starosta siedlecki, dziękował mi
publicznie za uratowanie dworku Aurelii Reymontowej w Chlewiskach i
zorganizowanie tam Domu Pracy Twórczej. Jednak największą radość przyniosła mi
możliwość zwiedzenia po zakończeniu remontu, zabytkowego pałacu gen. Teodora Szydłowskiego Szydłowskiego. Pałac w Patrykozach to obiekt nie mający sobie równych wśród
neogotyckich pałaców w Polsce. Kunszt mistrzów z Pracowni Konserwacji Zabytków,
troska o każdy detal bogatego wystroju pałacu, a przede wszystkim postawa
właściciela, nieszczędzącego pracy i pieniędzy, by przywrócić rezydencji Szydłowskiego
dawny urok i piękno. Pan Maurycy Zając żyje sprawami pałacu, gromadzi wiedzę i
dokumenty dotyczące jego historii. Wiedząc, że i ja mam swój skromny udział w
ratowaniu tego cennego zabytku, zaprosił mnie do odwiedzin. W zamian obiecałem,
że prześlę mu zdjęcia z okresu odbudowy pałacu w latach 1979-1983 wykonane
przez Michała Kurca, instruktora fotografii Centrum Kultury i Sztuki woj.
siedleckiego oraz notatkę o pracach, jakie wykonaliśmy, by pałac nie podzielił
losu całej klasy ziemiańskiej, skazanej na zniszczenie przez
robotniczo-chłopskie władze. Dzielę się więc teraz tą wiedzą z czytelnikami, by
zachęcić ich do odwiedzin Patrykoz i
podziwiania pięknej architektury i wnętrz rezydencji generała Szydłowskiego.
Ekipa
remontowo-budowlana
Ratowanie przed ostatecznym zniszczeniem pałacu w
Patrykozach, rozpoczęliśmy organizując tzw. czyny społeczne, przy odgruzowaniu
oranżerii. Ala Simanowicz, do dziś pamięta burchle na dłoniach od machania
łopatą w jedynej dostępnej i bezpiecznej dla ludzi części ruiny pałacu,
pozbawionego dachu i stropów. Dziełu dewastacji, opierały się jeszcze
zewnętrzne mury okradane stopniowo acz systematycznie z okien i warstwy
wykładziny korkowej, stosowanej teraz do palenia w kuchniach i ściółkowania w
oborach. Ściany wewnętrzne były podziurawione jak w powojennym filmie pt. Skarb
(1948). Tu też kuto wszędzie, gdzie odzywało się echo w poszukiwaniu mitycznych
skarbów generała lub broni z alianckiego zrzutu we Włodkach, przejętego przez
oddział „Dzika” ppor. Mariana Solnickiego i złożonego gdzieś w piwnicach
pałacu. Jednak przyczyna intrygujących odgłosów przy „badaniu” młotkiem ścian wewnętrznych
przez licznych szabrowników była znacznie bardziej prozaiczna -rozprowadzono w
nich kanały ogrzewające pokoje, stąd echo przy każdym uderzeniu. Na
parterze pan Więsak, kolejny z właścicieli trzymał krowy i by ludzie nie
przeszkadzali mu w tym „gospodarowaniu”, popodcinał pale mostku, likwidując
przejście obok pałacu. Teraz, mógł swobodnie wycinać co większe modrzewie z
zabytkowej alei w parku, sypiąc przedtem sól w korzenie, by przyspieszyć ich
uschnięcie. Takim sposobem piękny park w stylu angielskim przegrał walkę o
przetrwanie z burakami. W tamtym czasie nie było siły na rolnika i buraki.
Buraki były ważniejsze. Po kilku dniach pracy ekipa animatorów kultury z Powiatowego Ośrodka
Kultury w Sokołowie, zrobiła sobie majówkę
pod pałacem, na którą zaprosiliśmy wiceprzewodniczącego PPRN w Sokołowie pana
Lucjana Maraska, licząc na jego pomoc i wsparcie. Dyrektorka GOK-u w Bielanach
Alina Pietrzak upichciła swoją słynną babkę ziemniaczaną, ktoś inny przywiózł
ogórki, ktoś ruski szampan, a ja przywiozłem plany odbudowy pałacu i
deklarację, że za dwa lata będzie tu Uniwersytet Ludowy, kształcący kadry dla
wiejskich klubów kultury. Lucjan Marasek znający mizerię budżetową rady
powiatowej, możliwości wykonawcze i materiałowe, a także opinie decydentów o
ratowaniu zabytków, sprowadził mnie twardo na ziemię słowami: „cenię twój upór, ale ostrzegam: jeśli ci się
uda będzie medal, ale jeśli nie, to cię wsadzą za wyrzucanie państwowych
pieniędzy w błoto. I nie spodziewaj się, że dostaniesz jakikolwiek przydział na
deficytowe materiały budowlane albo limity na zlecenie robót firmie prywatnej.
Nikt się nie podpisze pod taką decyzją. Na zebraniu wiejskim padały już głosy,
by pałac zrównać z ziemią, bo stan owi zagrożenie dla bawiących się tam dzieci,
a cegłę wykorzystać na budowę remizy w Patrykozach” .Jednak mimo tego kubła
zimnej wody na głowę, nie dałem za wygraną. Szansa powrotu do planu ratowania pałacu
pojawiła się wkrótce, bowiem w 1976 roku wraz z reformą administracji, powołano
mnie na stanowisko dyrektora Wydziału Kultury i Sztuki nowego województwa
siedleckiego. Po okresie „porywania się z motyką na słońce”, miałem wreszcie
prawne i finansowe możliwości poważnego zajęcia się pałacem w Patrykozach.
Najpierw stanęły na drodze do pokonania problemy własnościowe, gdyż naczelnik
gminy Bielany uwłaszczyła na 1/3 pałacu rolnika, który latami go dewastował (z
tym uporał się dopiero obecny właściciel). Następnie pojawił się problem z
wykonawstwem. Mieliśmy już kompletną dokumentację historyczną i techniczno -
budowlaną oraz zapewnione finansowanie z Wojewódzkiego Funduszu Rozwoju
Kultury, ale Pracownie Konserwacji Zabytków nie chciały przyjąć naszego
zlecenia na remont tak małego obiektu, a do tego tak trudnego do realizacji, ze
względu na stopień zniszczenia, bogaty wystrój architektoniczny w bardzo
odległych od Warszawy i Lublina, Patrykozach. Nie pomogły ani szynki z Zakładów
Mięsnych w Sokołowie, ani interwencje wojewodów i sekretarzy, bo PKZ-ety miały inne
priorytetowe zadanie: odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie. Ponadto
obowiązywały przepisy, że remont zabytku może prowadzić tylko firma mająca
uprawnienia do robót w obiektach zabytkowych. Jednak fachowcy z PKZ-etów
doradzili mi, by konieczne dla zachowania pałacu prace zabezpieczające, wykonać
przy pomocy rzemieślników. Rada dobra, ale żeby z niej skorzystać, trzeba
uzyskać z Wydziału Finansowego limit na zlecenie robót zakładom gospodarki
nieuspołecznionej. O takie właśnie limity bili się dyrektorzy Wydziałów
Zdrowia, Kuratorium i Rolnictwa. Oni mieli pierwszeństwo, gdyż zdrowie, oświata
i rolnictwo było przez władze uznawane (skądinąd słusznie) za najważniejsze dla
rozwoju społeczno- gospodarczego nowoutworzonego województwa, mającego ambicję
zlikwidowania wiekowych opóźnień w cywilizacyjnym rozwoju Podlasia i Wschodniego
Mazowsza. Tak więc braliśmy tylko to, co zostawało dyrektorowi Zbigniewowi
Wiedeńskiemu, a zostawało mu jednak więcej, gdy zatrudniłem jego żonę na stanowisku
księgowej w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej jako bardzo dobrego i fachowego
pracownika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz