piątek, 15 marca 2024

Z mojego archiwum: Tragedia w Paulinowie

Z mojego archiwum: Tragedia w Paulinowie

Dzwonią do mnie koledzy Janusz z Warszawy i Waldek z Wrocławia, Heniek z Białegostoku i pytają, co sadzę o burzy, jaka się rozpętała w Polsce i na świecie za sprawą nowej ustawy o rzekomo polskich obozach koncentracyjnych opracowanej przez niejakiego wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego. Najkrócej odpowiadam: Jaki minister - taka ustawa. Skutki jej uchwalenia odczuwamy i odczuwać będziemy długo. W jednym jesteśmy zgodni: nie do końca rozumiemy reakcję polityków i sterowanych przez nich mediów na oczywiste zapisy tej ustawy. Pisze się w niej, że karać będziemy za rozpowszechnianie kłamstw o udziale Polaków w mordowaniu Żydów przez Niemców. Każdy z nas mógłby podać jednostkowe przykłady nagannego stosunku Polaków do Żydów. Heniek pamięta tragiczne losy fryzjera Abramka ze Sterdyni, szukającego schronienia w Białobrzegach. Janusz pamięta tragiczny los Żydów szukających schronienia w Dziegietni; szczęśliwym, że udało się im z pomocą innych Polaków uciec z sokołowskiego getta. Ale też znane są losy Żydów z Korczewa, ocalonych przez św. pamięci Kazimierza Miłobędzkiego - Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata, Kiedy jeszcze pan Kazio żył, pokazywał mi listy dziękczynne mieszkanki Nowego Jorku, której w czasie okupacji wyrobił polskie papiery i wysłał na roboty do Niemiec. Tam bezpieczniej było przeżyć Żydówce niż w okupowanej przez Niemców Polsce. Niewiarygodne, ale prawdziwe. Równie prawdziwe, jak prawdziwa jest tragedia kilku polskich rodzin z Paulinowa, wydanych Niemcom przez dwójkę Żydów, za pomoc i schronienie, jaką otrzymali od tych rodzin kilka dni wcześniej: wydarzenia, które pamięta Waldek. Kto nie doświadczył życia w okupowanej przez Niemców Polsce, ten nie powinien bezrefleksyjnie oceniać zachowania ludzi zagrożonych represjami władz. Historii nie da się pisać ustawami, a jej świadków zastraszać. Tu potrzebna jest edukacja i upowszechnianie prawdy. Prawdy o dobrych postawach, wynikających z chrześcijańskich zasad i prawdy o postawach złych, które kształtowała chciwość i zazdrość prowadząca do zdrady i zbrodni. W każdym narodzie można znaleźć jednych i drugich. „Rzecz w proporcjach mocium panie”, jak mawiał Onufry Zagłoba. I o zachowanie tych proporcji trzeba walczyć. Walczyć stale i z każdym, ale walczyć argumentami opartymi na prawdzie, a nie ideologicznej propagandzie. Dlatego potrzebny nam dziś PROGRAM wielkiej edukacji społecznej. Sam chciałbym wiedzieć i przekazać swojemu wnuczkowi, ilu Rosjan, Ukraińców, Litwinów czy Francuzów ma tytuł Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. W szkole nie zrobi przecież tego minister Zalewska, która sama nie wie, co wydarzyło się w Jedwabnem i w Kielcach. Dorosłym też nie zaszkodzi, jeśli będą więcej wiedzieć i więcej rozumieć. W 1985 roku Minister Kultury i Sztuki, prof. Aleksander Krawczuk, wysłał mnie do Francji, abym zapoznał się z organizacją i finansowaniem domów kultury i teatrów amatorskich. Gościnni gospodarze zaproponowali zwiedzanie paryskiego Centrum Kultury im J. Pompidou. Supernowoczesny gmach z zewnętrznymi przeszklonymi windami w starej rybackiej dzielnicy Paryża robił wrażenie. W jednej z sal multimedialne muzeum z wielkim telebimem, na którym z dostępnej listy można sobie wyświetlić filmy dokumentalne z całego świata, w tym i z Polski. Wybrałem polską kulturę ludową. Na ekranie wycinankarki z Myszyńca, a z głośników przyśpiewki kurpiowskie z Kadzidła. Fajnie jest, pomyślałem sobie widząc żywą reakcję mojej tłumaczki i grupki dzieci podziwiającej kunszt ludowych artystek wycinających kolorowe koguciki nożycami do strzyżenia owiec. No to jeszcze sięgnijmy po historię. Wcisnąłem guzik z napisem Powstanie Warszawskie. Chciałem pokazać Francuzom, jak walczyła Warszawa, gdy oni szykowali kolejne transporty swoich żydowskich obywateli do Treblinki. Na ekranie sceny z powstania z getta warszawskiego ze sławną karuzelą i harmonistą grającym skoczne oberki. Za murami giną ostatni obrońcy honoru Żydów, a po aryjskiej stronie kręci się karuzela i gra muzyka. Zwróciłem uwagę tłumaczce, że to nie to powstanie, że chcę zobaczyć Powstanie Warszawskie z 1 sierpnia 1944 roku. Odpowiedziała po konsultacji z kierownikiem sali, że w Warszawie było tylko jedno powstanie przeciwko Niemcom, w getcie 19 kwietnia 1943 roku. Miliony ludzi zwiedzało Centrum Kultury i Sztuki im. J. Pompidou w Paryżu i tysiącom z nich taką ciemnotę przez lata wciskali Francuzi. Czy ktoś interweniował w tej sprawie np. polska ambasada? Nie wiem, ale wiem, że powinna. Czy do takiej interwencji potrzebne były ustawy? Nie sądzę. Na pewno potrzebna była aktywność i kompetencje polskich dyplomatów. Potrzebne dawniej i potrzebne dziś. Kto interesuje się historią wie, że z dyplomacją od wieków mamy poważne problemy, przez co ponosimy nie tylko wizerunkowe straty. Ograli nas w Jałcie i Teheranie, oszukali w należnych reparacjach wojennych. Teraz wykorzystują każdy błąd, by zrobić z nas antysemitów. Dlaczego więc sami dajemy argumenty tym, którzy z różnych powodów nie lubią Polaków? Boleję nad tym, że jest ich coraz więcej; przede wszystkim dzięki nam samym i naszym liderom. Nasz elegancki Premier swoją jedną wypowiedzią w Monachium dolał oliwy do ognia i jakby tego było za mało, uhonorował pomnik brygady świętokrzyskiej, jedynej formacji zbrojnej w okupowanej Polsce współpracującej z Niemcami, m.in. w mordowaniu Żydów. Natychmiast pojawiły się obraźliwe i nie do końca obiektywne wypowiedzi polityków i żurnalistów przeciwko Polsce i polskim władzom. A przecież nasz premier powiedział prawdę. Potwierdzeniem, że wśród społeczności żydowskiej też byli szubrawcy, jest historia jaka wydarzyła się w 24 lutego 1943 w Paulinowie koło Sterdyni. Przed laty pisał o niej dr Edward Kopówka - dyrektor Muzeum Walki i Męczeństwa w Treblince. „Pacyfikację” mieszkańców folwarku Paulinów poprzedziło rozpoznanie. Niemcy posłużyli się tu prowokacją, a rozpoznania dokonał szpieg podający się za francuskiego Żyda - uciekiniera z transportu do Treblinki. W pobliskim lesie i zabudowaniach folwarcznych ukrywali się inni Żydzi, uciekinierzy z getta sterdyńskiego. Kierowany przez Niemców prowokator nawiązał kontakt z Szymelem ze Sterdyni, który był szkolnym kolegą Czesława Kotowskiego z Paulinowa. W taki sposób uwiarygodniona przez to para prowokatorów chodziła od domu do domu, prosząc o żywność i informacje. Wiedzieli, że nikt im nie odmówi pomocy. Świadek tej tragedii, pani Janina Piwko-Stalewska, widziała egzekucję swojego ojca i matki „Niemiec wyprowadził z domu ojca i strzelił w oczy, tato jeszcze się rzucał, oprawca poprawił następną kulą. Wpadłam do domu. Mamusiu kochana, tatusia zabili - krzyczałam. Niemiec odepchnął mnie. Mamę wziął za kark i wyprowadził do sieni. Usłyszałam strzał. I z tego wszystkiego padłam na kolana przed obrazem Matki Najświętszej i prosiłam Ją o ocalenie. Niemiec wszedł, popatrzył na mnie i wyszedł. Tak przeżyłam. Moi rodzice wychowali do dorosłości ośmioro dzieci: pięciu synów i trzy córki. Wszyscy byli nauczeni w domu, że nikogo nie można opuszczać w potrzebie. Przyszedł Żyd, dali mu chleba. Za dobre serce zginęli rodzice. „W sześćdziesiątą rocznicę śmierci mieszkańców Paulinowa, z inicjatywy Andrzeja Sarny i Jana Rominkiewicza z Towarzystwa Miłośników Ziemi Sterdyńskiej, ustawiono w Paulinowie skromną ludową kapliczkę z Jezusem Frasobliwym autorstwa twórców ludowych Józefa i Franciszka Pytlów. „Zginęli za miłość okazywaną bliźnim. Chcemy zachować ich w pamięci ofiarowując im tę kapliczkę. Od tej chwili stanie się ona symbolem cierpienia i miłości symbolem naszej z nim solidarności” - mówił Jan Rominkiewicz, nauczyciel sterdyńskiej szkoły i Zasłużony Działacz Kultury. Na wyblakłej blaszanej tabliczce można jeszcze odczytać nazwiska i wiek pomordowanych mieszkańców wsi. Za artykułem Edwarda Kopówki przywołajmy je tutaj: „Wczesnym rankiem 24 lutego 1943 roku do folwarku Paulinów przyjechało z Ostrowi Mazowieckiej, w 60 samochodach, około 2 tysięcy niemieckich żołnierzy i policjantów. Agenci żydowscy prowadzeni przez gestapo wskazywali tych, którzy pomagali ich pobratymcom. Na początku zastrzelono stajennego Franciszka Kierylaka lat 50, potem Józefa Kotowskiego lat 56, jego 54-letnią żonę Ewę Kotowską, syna Stanisława Kotowskiego lat 25. Aresztowano sześć osób; Jana Siwińskiego lat 50, Franciszka Augustyniaka lat 25 (zięcia Siwińskiego), Mariana Nowickiego lat 36 i Ludwika Uziębło lat 45 (pochodzili z kolonii Ratyniec Stary), Zygmunta Drgasa lat 25 (przesiedleńca z poznańskiego mieszkającego u Uziębły), Stanisława Piwko lat 31 i Aleksandra Wiktorzaka lat 50. Wszystkich aresztowanych odprowadzono do lasu i rozstrzelano. Po wojnie rodziny ekshumowały ciała i przeniosły je na cmentarz w Sterdyni”.

Wacław Kruszewski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kolejne spotkanie odbyło się w Bibliotece Miejskiej z prof. Janem Izdebskim –wybitnym polskim biochemikiem pracującym do niedawna w ...