czwartek, 30 listopada 2023

Razem uzupełnijmy książkę "Patroni naszych ulic"

Niedawno ukazał się w "Życiu Sokołowa" tekst o moim projekcie książki poświęconej sokołowskim ulicom i jednocześnie historii naszego miasta składającej się losów naszych mieszkańców i ich wspomnień. Redaktor Bożena Gontarz-Górzna tak opisała to w swoim artykule:


Wacław Kruszewski skończył opisywanie ulic Sokołowa Podlaskiego i wraz z STSK zamierza wydać książkę "Patroni naszych ulic". Zbiera fundusze na ten cel, a sokołowian zachęca do uzupełnienia opisów o swoje wspomnienia.

O projekcie „Patroni naszych ulic”

Wacław Kruszewski już dekadę temu publikował w prasie cykl pod tytułem „Patroni sokołowskich ulic”. W każdym odcinku pisał o samej postaci patrona, ale przede wszystkim zamieszczał informacje, refleksje i anegdoty dotyczące związków tej osoby z Sokołowem lub sokołowianami. Dla przykładu - gdy pisał o Władysławie Andersie, wspominał o losach sokołowskich żołnierzy Andersa, którzy walczyli z nim m.in. o Monte Cassino. Z tych odcinków powstała książka. A znając pióro pana Wacława, z góry można założyć, że będzie to wartościowa, a zarazem pasjonująca lektura.

"Z Krysią Matysiak zbieramy teraz pieniądze na jej druk. Przesłałem pani opis jednej ulicy z propozycją apelu do czytelników by zechcieli uzupełnić mój opis o swoje wspomnienia. Artur Ziontek, który robi skład komputerowy książki, uwzględni poprawki przed jej ostatecznym składem i będziemy mieli pożyteczną, edukacyjną książkę o naszym mieście" – podkreśla pan Wacław

O ulicy majora Franciszka Świtalskiego

Tak o tym trakcie napisał pan Wacław:

„Na osiedlu Miłosna, od ulic Praweckiego do Powstańców Śląskich, biegnie ulica komendanta sokołowskiego konspiracyjnego obwodu Armii Krajowej „Sęp” „Proso”, majora Franciszka „Sochy” Świtalskiego. Niewyjaśniona do dziś tragiczna śmierć Sochy 25 maja 1944 r., w przededniu wyzwolenia naszego powiatu, obrosła legendami. Wielu żołnierzy nie wierzy w rzekomo nieszczęśliwy wypadek zawodowego oficera przy czyszczeniu broni na kwaterze w Czekanowie. Bo trudno uwierzyć, że major nie wiedział jak obchodzić się z osobistą bronią.

Rozmawiałem przed laty z „Miśką” Marią Finkówną, łączniczką majora, córką kierownika szkoły Kazimierza Finka u którego kwaterował komendant. Jej też trudno było uwierzyć.

Ostatnią drogę od dworu Dernałowiczów w Repkach do gospodarstwa p. Błońskiego w Kamiance odtworzyliśmy z Jasiem Adamczykiem, szukając odpowiedzi na pytanie, jak zginął major Franciszek Świtalski. Kiedy poczciwą „warszawą” zajechaliśmy na podwórze Błońskiego, w progu powitała nas niezbyt przyjaźnie jego matka. Z miotłą ruszyła na „małego Jasia”, a do syna gniewnie rzuciła” „znowu ten antychryst przyszedł wyciągnąć cię z domu. Nigdzie nie pójdziesz! Robota w polu czeka. Ja już nie mam sił wszystkiego doglądać, a wam się znowu wojaczki zachciewa. Z tego tylko nieszczęście będzie”. Na co p. Błoński: „Niech mamusia nie gada, tylko zrobi jajecznicę, przecież goście do nas zawitali. Tak się nie godzi gości przyjmować”. Wzruszające słowa starszego już mężczyzny do swojej sędziwej matki zapadły mi głęboko w pamięci i bardzo żałuję, że chyba nigdy w młodości i wieku dojrzałym nie zwracałem się do swojej matki z takim uczuciem i takimi słowami. Nikt mnie tego nie nauczył. A kiedy już poznałem z literatury piękne ziemiańskie obyczaje - matki zabrakło”.

WACŁAW KRUSZEWSKI

Kontakt do autora

Gdyby ktoś z Państwa chciał się podzielić swoimi wspomnieniami dotyczącymi publikacji przygotowywanej przez pana Wacława o patronach sokołowskich ulic, może to zrobić kontaktując się mailowo: waclawkruszewski37@gmail.com

Autor: Bożena Gontarz-Górzna / Życie Sokołowa


piątek, 24 listopada 2023

Tak było! Koleje losu, koleje historii



Tak było! Koleje losu, koleje historii

Kiedy słyszę o ciągłym bałaganie w Polskich Kolejach Państwowych, kiedy czytam o groźbach strajków i bezpardonowej walce o zachowanie peerelowskich przywilejów, moja sympatia do kolejarzy i dziecięco-młodzieżowy podziw dla ich pracy i wspaniałych parowozów zaczyna odchodzić w dal, tak jak wspomnienia z podróżowania koleją z Sokołowa do Siedlec, do Warszawy i z Warszawy przez Małkinię do Sokołowa. Pierwsze podróże zaliczyłem jeszcze wtedy, kiedy dworzec kolejowy był ruiną wysadzoną przez uciekających Niemców i zapisaną na ich konto. Bilety kupowałem w drewnianym budynku, w którym jedno z mieszkań kolejarskich przeznaczono na kasę i poczekalnię. Woziłem do Rembertowa surowe, obficie zasolone skórki cielęce do nielegalnej garbarni. To była frajda i niezły zarobek: dwadzieścia złotych i koszty podróży. Później już jako maturzysta woziłem wałówki siostrze i jej koleżankom - studentkom zakwaterowanym w Nowej Dziekance na Krakowskim Przedmieściu. Radość była wielka. Kaszanka i kiełbasy z Sokołowa miały tam swoją zasłużoną sławę, a mnie bardzo smakował kisiel - podstawowe danie przyszłych dziennikarek i aktorek, którym mnie zawsze tam częstowano. Raz w podróży miałem pecha: jakiś koleś wywołał mnie z przedziału, by pokazać w drugim przedziale słuchawkowe radio. Gdy wróciłem na swoje miejsce moja walizka z wędlinami zniknęła i koledzy z sąsiedztwa także. Odnalazłem konduktora i ze łzami w oczach opowiedziane mu całe zdarzenie. Obiecał odnaleźć moją walizkę i słowa dotrzymał. Kaszanka dotarła do Warszawy, chociaż już nie cała, bo wypadało poczęstować  konduktora.



Sokołowski dworzec kolejowy. Zdjęcie z archiwum Biblioteki Miejskiej im. Gałczyńskiego.


Dostałem kiedyś od pani Milikowej z Seroczyna, żony przedwojennego posła piękny album zatytułowany „Dziesięciolecie Polski Odrodzonej”. Były w nim zdjęcia i opisy osiągnięć Polski po pierwszej wojnie światowej. W pamięci utkwiły mi zdjęcia wspaniałych lokomotyw bijących rekordy prędkości, produkowanych w Polsce i z powodzeniem eksportowanych do wielu krajów Europy. Nasłuchałem się opowieści o punktualności kolei, z których wynikało, że można było kiedyś regulować zegarki według ruchu pociągów. Naczytałem się także artykułów i książek o bohaterskiej postawie kolejarzy w czasie wojny i okupacji. Przywołam tu tylko postać jednego kolejarza, którego miałem zaszczyt poznać podczas spotkania żołnierzy AK, jakie w 1975 roku zorganizował w szkolnej Izbie Pamięci w Kosowie Lackim, kierownik szkoły pan Zdzisław Nowak. Wojskowa Wytwórnia Filmowa „Czołówka” nakręciła film o kolejarzu Franciszku Ząbeckim i ten film wyświetliłem uczestnikom spotkania. Były tam fragmenty zeznań składanych w procesie komendanta obozu zagłady w Treblince Franza Stangla.



Kadr z filmu o Franciszku Ząbeckim

Ponadto ppor. Ząbecki ps. „Dawny” napisał ciekawą książkę o konspiracyjnej działalności kolejarzy z 8 Brygady Kolejowej AK obejmującej odcinek kolejowy od Siedlec do Małkini. Jest w niej opis życia naszych rodaków w czasach hitlerowskiej okupacji, są fragmenty opisów akcji sabotażowych organizowanych przez kolejarzy przeciwko okupacyjnym władzom powiatu. Były to działania bardzo niebezpieczne, bo Niemcy szczególnie starannie nadzorowali kolej. W książce znalazł się również opis wyniesienia z podminowanej stacji kolejowej w Treblince dokumentów przewozowych, zabezpieczenia ich i przekazania przedstawicielowi Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich. Dokumenty te były niepodważalnym dowodem zbrodni hitlerowców na narodzie żydowskim. Prawnikom pozwoliły na uzyskanie sprawiedliwych wyroków w sądach RFN, a historykom na ustalenie, z jakich państw Europy i z jakich miast w Polsce przychodziły transporty do Treblinki. Dzisiaj po sokołowskiej kolei pozostały wspomnienia i część nierozebranych torów do Treblinki. W dawnym sokołowskim dworcu funkcjonuje teraz biblioteka i tylko pamiątkowa tablica przypomina, że był tu dworzec kolejowy, z którego na Sybir wywieziono w 1945 roku blisko 3000 młodych mężczyzn z powiatu sokołowskiego. Gdyby wśród współczesnych kolejarzy byli ludzie tacy jak Ząbecki może pomyśleliby jak uratować od zapomnienia historię kolejarskiej walki z okupantem w okolicach Treblinki i zamiast rozbierać historyczne tory uruchomiliby szynobus dowożący turystów do Mauzoleum Walki i Męczeństwa w Treblince. Te niespełnione marzenia dedykuję następcom ppor. Ząbeckiego by tak jak On zostawili trwały ślad na torach swojego kolejarskiego żywota.

Wacław Kruszewski

sobota, 18 listopada 2023

Towarzysze, ministrowie i księża

Towarzysze, ministrowie i księża – jak funkcjonowała kultura w PRL

PRL–owskie hasło: „bierny, mierny, ale wierny” nabrało teraz w polityce kadrowej nowego blasku. Boleję, jak moi następcy, nad mizerią budżetową ośrodków kultury, współczuję artystom-plastykom, którym nie organizuje się plenerów i wystaw, nie zleca projektów i nie kupuje ich dzieł.



W czasie ciekawej imprezy zorganizowanej przez Sokołowski Ośrodek Kultury pod hasłem „Tu pozostać muszę” zadano mi pytanie o finansowanie wydatków na kulturę w czasach mojej aktywności zawodowej. Panią Marię Koc - ówczesną dyrektor Sokołowskiego Ośrodka Kultury interesowało, skąd mieliśmy tak dużo pieniędzy, że wystarczało na budowę wielu obiektów służących kulturze i sztuce.  W pytaniu wyczuwało się tęsknotę za przywróceniem mecenatu państwa nad twórczością i upowszechnianiem kultury. Chociaż jestem na zasłużonej emeryturze po 42 latach pracy i przeszedłem swą ścieżkę zawodową od stanowiska kierownika młodzieżowego klubu „Amigo” w Sokołowie przez twórcę i dyrektora unikalnej w skali kraju, w pełni zintegrowanej wojewódzkiej instytucji kultury pod nazwą Centrum Kultury i Sztuki woj. siedleckiego po urząd dyrektora Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Siedlcach, to nadal żyję sprawami kultury, której poświęciłem całe dorosłe życie. Byłem bowiem nomenklaturowym dyrektorem, zdobywającym wiedzę i doświadczenie na kierunkowych uniwersyteckich studiach oraz w placówkach, instytucjach kultury i w administracji. O tak prowadzonych kadrach i ich awansach można teraz sobie tylko pomarzyć.

Kultura uświęca środki

Do historii przeszły Ogólnopolski Festiwal Piosenki Harcerskiej w Siedlcach i Sejmik Wiejskich Zespołów Teatralnych w Stoczku Łukowskim, międzynarodowe warsztaty muzyczne „Jeunesse Musicale” czy konkursy orkiestr dętych Ochotniczych Straży Pożarnych. Przestał działać Siedlecki Teatr Kameralny, który potrafił zarabiać na swoje utrzymanie, grając sztuki dla dzieci w szkołach i ośrodkach kultury całego rozległego województwa. Pozostała po nim legenda i praca magisterska Justyny Chełchowskiej, napisana w Katedrze Historii Najnowszej pod kierunkiem prof. dr hab. Piotra Matusaka. Pani Maria Koc, ówczesna dyrektor Ośrodka Kultury, ciekawa i na budowę Gminnych Ośrodków Kultury, Szkół Muzycznych i Kin oraz na różne masowe imprezy, konkursy, wystawy i festiwale.

A zasada była prosta. Finansowanie kultury powierzono Narodowemu Funduszowi Rozwoju Kultury, który gromadził pieniądze różnych mecenasów i przede wszystkim dotację budżetową powstałą z 1,9 procentowego odpisu od funduszu płac gospodarki uspołecznionej. Co roku, w październiku w Ministerstwie Kultury i Sztuki odbywały się konsultacje budżetowe, na których 49 ówczesnych dyrektorów Wydziałów Kultury walczyło o jak największe dotacje dla swoich województw. Mnie udało się namówić na wyjazd do Warszawy wojewodę siedleckiego płk Janusza Kowalskiego. Uprosiłem go nawet, by na tę okoliczność ubrał się w lotniczy mundur ze wszystkimi odznaczeniami, w którym wyglądał niezwykle godnie. Jak wiadomo, mundurowi robią dobre wrażenie na paniach będących w przewadze wśród dyrektorów departamentów uczestniczących w podziale dotacji. Jeśli w składzie delegacji siedleckiej znaleźli się jeszcze przewodnicząca Sejmowej Komisji Kultury pani poseł Bożenna Kuc i przewodniczący komisji kultury Wojewódzkiej Rady Narodowej w Siedlcach Jerzy Mandał, to efekt mógł być tylko jeden. Wszystkie postulaty województwa zostały przyjęte. Podsumowując konsultacje Wiceminister Kultury i Sztuki pan Wacław Janas zorientował się jednak, że dostaliśmy dotację większą niż bogate w zabytki i instytucje kultury województwo krakowskie. Skreślił kilka milionów, ale i tak byliśmy zadowoleni.

Uzyskana z Centralnego Funduszu Rozwoju Kultury dotacja, zapewniała realizację wszystkich zadań uchwalonych w Wojewódzkim Programie Rozwoju Kultury na sesji WRN w Sokołowie. Teraz przyszło się zmierzyć z problemami natury materiałowej i wykonawczej, bowiem ponad 60 procent budżetu przeznaczaliśmy na remonty zabytków i budowę niezbędnej bazy lokalowej dla placówek i instytucji kultury, a nie na modne wówczas i dzisiaj różne akademie, wiece i inne imprezy bardziej potrzebne władzom jak społeczeństwu.

Kto pamięta te czasy, wie ile problemów nastręczało na przykład zdobycie - tak właśnie zdobycie, a nie zakup czerwonej cegły, miedzianej blachy czy dębowej tarcicy. Zdobywało się więc te materiały konieczne do na przykład remontu pałacu Dernałowiczów w Mińsku, przeznaczonego na siedzibę Miejskiego Ośrodka Kultury, Ratusza w Siedlcach czy Domu Kupców Gdańskich w Węgrowie, gdzie znalazła godne warunki do pracy Miejska Biblioteka Publiczna. Jeszcze gorzej było z pozyskaniem wykonawcy robót. Na usługi budowlane prywatnych wykonawców trzeba było uzyskać limity. A przepisy tak ograniczały pole manewru, że naprawę rynny na dachu zabytkowego obiektu trzeba było zlecać państwowym firmom budowlanym, a dla nich to nie było opłacalne.

Dyrektorzy walczą

O skąpe limity sektora nieuspołecznionego bili się w Wydziale Finansowym WRN wszyscy niemal dyrektorzy urzędu wojewódzkiego. Uprzywilejowane były resorty rolnictwa, zdrowia i oświaty. Czasami, aby pozbyć się natręta, dyr. Zbigniew Wiedeński dał limit wystarczający na dokończenie robót na zabytkowym dworku w Chlewiskach lub Suchożebrach. To była kropla w morzu potrzeb. Jak wiadomo, w kulturze i sztuce nie było nowych inwestycji w terenie. Trzeba także przypomnieć w tym miejscu, że Siedlce zanim stały się stolicą województwa siedleckiego, nie miały lokali dla swoich wojewódzkich instytucji kultury: Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej, Muzeum Biura Badań i Dokumentacji Zabytków, a przede wszystkim Centrum Kultury i Sztuki woj. siedleckiego, które pozostało na parę lat w Sokołowie. Po prawdzie inne resorty też miały siedziby w byłych miastach powiatowych. W tej sytuacji opracowaliśmy program pozyskania bazy dla kultury w systemie nieinwestycyjnym, przez remonty i adaptacje wytypowanych obiektów, głównie zabytkowych. Nasz pomysł poparł prof. Wiktor Zinn, minister Wacław Janas zapewnił środki na jego realizację. Był taki rok, w którym prowadziliśmy 30 remontów obiektów kultury: w Mińsku Mazowieckim remont okazałego pałacu i adaptacja budynku spółdzielni mieszkaniowej na Państwową Szkołę Muzyczną i budowa nowego kina, w Siedlcach remont ratusza i hali targowej oraz adaptacja świetlicy MPRB na kino i salę widowiskową oraz siedzibę Centrum Kultury i Sztuki woj. siedleckiego, w Węgrowie budowa Domu Kultury z kinem i salą na 400 miejsc, remont zabytkowego domu kupców gdańskich i domu Lipki, w Łukowie remont muzeum regionalnego i adaptacja łaźni miejskiej na Młodzieżowy Dom Kultury. W gminach rozległego woj. siedleckiego budowano najczęściej czynami społecznymi Gminne Ośrodki Kultury, i tak w ośrodki kultury wzbogacił się Kosów Lacki, Sterdyń i Repki w pow. sokołowskim; Łochów, Miedzna, Stoczek w pow. węgrowskim, Wiśniew, Zbuczyn, Mordy, Chodów w pow. siedleckim; Żelechów, Parysów, Sobienie-Jeziory w pow. garwolińskim; Dobre i Kałuszyn w pow. Mińsk Mazowiecki. Powodem satysfakcji mojej i moich współpracowników były remonty zabytkowych dworków w Woli Okrzejskiej (muzeum Henryka Sienkiewicza), w Maciejowicach (muzeum Tadeusza Kościuszki) w Chlewiskach (Dom Pracy Twórczej) i w Suchożebrach (Ośrodek Kultury Ziemiańskiej).

Sucha dębina

Nie udało się dokończyć remontu zabytkowego pałacu w Patrykozach, który miał być siedzibą uniwersytetu ludowego kształcącego kadry dla wiejskich klubów kultury. Było ich w województwie siedleckim 465, po połowie prowadzonych przez Gminne Spółdzielnie SCH i Przedsiębiorstwo „RUCH”. Nie dane nam było również dokończenie remontu pałacu Ossolińskich i Krasińskich w Sterdyni, w którym mieli doskonalić swój muzyczny warsztat uczestnicy Międzynarodowych Konkursów Pianistycznych im. Fryderyka Chopina. Oba te pałace w niezbyt jasnych okolicznościach przeszły w ręce nowych właścicieli. Kultura musiała przegrać z biznesem. Przeglądam teraz różne dokumenty i publikacje z tego okresu i zastanawiam się, jak to było możliwe, że udało się nam tyle zrobić, pokonać tyle biurokratycznych, bezsensownych przepisów, zdobyć nieosiągalne materiały i wykonawstwo, a przy tym wszystkim nie podpaść różnym komisjom, czyhającym na byle potknięcie. Oto dwa przykłady:

Na remont okazałej klatki schodowej w pałacu w Mińsku Mazowieckim potrzebna była pilnie sucha dębina. Tarcica dębowa była uznana jako towar luksusowy i podlegała reglamentacji. Zdobycie tego materiału przez państwową firmę graniczyło z cudem. Niewielkie ilości można było zdobyć u prywatnych rzemieślników – wykonawców trumien. Tu jednak potrzebny był limit dla sektora nieuspołecznionego, a dodatkowo trzeba zapłacić równowartość zakupionego towaru Skarbowi Państwa, za luksusowy materiał. Nadzorujący kulturę Wicewojewoda Siedlecki, dr Jan Marek Zelent wystarał się o dodatkowy przydział tarcicy dębowej w Ministerstwie Rolnictwa i Leśnictwa, gdzie pracował wcześniej. Limitem tym podzielono się z tartakiem, a następnie uzyskaną mokrą tarcicę wymieniono na sezonowaną. W tym ciągu nieformalnych, albo jak chcecie wielce ryzykownych poczynań, każdy był zadowolony. Leśnicy, bo dostali nagrody i tartak i trumniarze i wreszcie wykonawca, który dostał upragniony materiał, dzięki któremu mógł zdążyć z remontem pałacu na Dzień Działacza Kultury 19 maja 1988 roku. Otwarcia obiektu dokonał prof. Aleksander Krawczuk, ówczesny minister Kultury i Sztuki.

Jak wiadomo, co cenniejsze dwory i pałace kryte były blachą miedzianą. Oczywiście lecz i niestety był to materiał luksusowy i reglamentowany. Szczęśliwie się jednak złożyło, że takiej blachy potrzebował ks. proboszcz z Garwolina na wymianę pokrycia dachu kościoła. Żeby dostać przydział na jej zakup, musiał uzyskać opinię Wojewódzkiego Konserwatora Zabytów. A pan Zygfryd Czapski był zdyscyplinowanym i lojalnym pracownikiem i zanim przyłożył na podaniu, zapytał co o tym sądzę. Wspólnie więc uprosiliśmy księdza proboszcza, by zechciał zwiększyć swoje potrzeby o dziesięć ton blachy potrzebnej nam na dworki w Chlewiskach i w Suchożebrach. Ksiądz uznał, że ratowanie zabytków to zbożny cel i chętnie się do niego przyłączy. Z parafialną kasą pojechał do Centrali Materiałów Nieżelaznych w Gliwicach, skąd przywiózł asygnaty na zakup blachy i dla siebie i dla nas. Ale nie wszystko szło tak gładko. Pewnego razu zostałem wezwany na komisję budżetową WRN z zarzutem, niegospodarności i trwonienia państwowych pieniędzy. Dowodem na to było ułożenie marmurowej posadzki w holu i na schodach zabytkowego siedleckiego ratusza. Tłumaczyłem komisji, że o wyborze takiej właśnie posadzki zdecydowali projektanci z Pracowni Konserwacji Zabytów „Zamek” w Warszawie. Dokumentacja ta została zatwierdzona przez odpowiednie organy administracji państwowej. Pozwolenie na remont także zostało zgodnie z procedurami wydane. Wykonawca remontu, Pracownia Konserwacji Zabytków oddz. Lublin zdobyła wymagane marmurowe płyty odpowiednich formatów i kolorów, zgodnych z projektem wnętrz sal muzealnych.

Ponadto pieniądze na remont pochodzą z Funduszu Rozwoju Kultury, a nie z budżetu, a ratusz jest przeznaczony na siedzibę Muzeum Okręgowego, w więc instytucję kultury, która powinna mieć przecież trwałą i estetyczną posadzkę. Żadne moje argumenty nie trafiały do przekonania przewodniczącego komisji. Przed głosowaniem nad wcześniej przygotowanym i uzgodnionym w „białym domu” wnioskiem potwierdzającym absurdalne zarzuty niegospodarności, przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej pan Stanisław Lewocik zadał mi jednak następujące pytanie: „ile kosztuje metr kwadratowy takiej marmurowej posadzki?”. Bez zaglądania do dokumentów, w które zaopatrzył mnie konserwator, odpowiedziałem zgodnie z prawdą „240 000 zł robocizna i materiał”. To ja tu nie widzę problemu skoro metr kwadratowy obory dla krów, kosztuje 300 000 zł. Pozwolono mi więc opuścić posiedzenie komisji, która natychmiast zajęła się badaniem niegospodarności w innych Wydziałach Urzędu Wojewódzkiego. Dociekliwy czytelnik tego tekstu zapewne zauważył, że Kopyrskiemu chodziło o metr kwadratowy posadzki, a Lewocikowi pasowała do celnej riposty ta sama jednostka, lecz odnosząca się zapewne do ceny kubaturowej obory dla krów. Nikt jednak z członków komisji nie chciał tej znaczącej różnicy metodologicznej kwestionować. Dziś tłumaczę to sobie jako ujawnianie różnic pomiędzy przedstawicielami hegemonistycznej partii rządzącej a jej sojusznikiem. Kierownikiem komisji budżetowej był Jan Kopyrski i reprezentował on w Wojewódzkiej Radzie Narodowej PZPR, ale Przewodniczącym rady był Stanisław Lewocik…. z ZSL-u.

 

 


piątek, 17 listopada 2023

Patroni naszych ulic - część 4 - ul. Ludwika Górskiego

Patroni naszych ulic - część 4 - ul. Ludwika Górskiego



Ceranów na XVIII-wiecznej mapie, zanim objął go w posiadanie Ludwik Górski

Szanowali go chłopi, Rosjanie i papież

Z nazwiskiem Górski spotkałem się w sokołowskim szpitalu. Rolnik z Ceranowa opowiadał o mi o tym, jak po wojnie cała wieś ujęła się za „dziedzicem”, aresztowanym przez UB za rzekomą współpracę z okupantem. Ta opowieść dotycząca Józefa Górskiego warta jest upowszechnienia przez historyków; tym bardziej, że zakończyła się sukcesem. Wprawdzie Górskim majątek rozparcelowano, ale dzięki postawie i wstawiennictwu ceranowskich rolników nikogo z rodziny nie wywieziono na „białe niedźwiedzie”.

Światowy umysł

Spadkobiercy Ludwika Górskiego w Ceranowie chronili mieszkańców wsi przed wywózkami do Niemiec dając im zaświadczenia, że są zatrudnieni w ich gospodarstwie. Już w 1853 roku Ludwik Górski twierdził, że „nie może naród funkcjonować, jeżeli nie respektuje takich wartości jak kultura i religia. Człowiek źle wychowany w rodzinie, bez ugruntowanego systemu wartości, nie będzie w stanie budować dobrze funkcjonującego społeczeństwa. Nie wystarczy zmienić instytucje, politykę, rządy, żeby było dobrze - trzeba zacząć od właściwego wychowania”. Słowa te nic nie straciły ze swej trafności i są nam szczególnie dzisiaj potrzebne. Jakże przydałby się naszej klasie politycznej choćby jeden taki polityk, jakim był Ludwik Górski - dziedzic Ceranowa i Sterdyni. W swoim długim życiu (1818-1908) doskonale łączył teorię z praktyką. Był uczonym - prekursorem socjologii wsi, a jednocześnie rolnikiem ekonomistą - dobrze znającym politykę rolną w Prusach, w Niemczech, Szkocji i Anglii. Pierwszy w Europie analizował, z socjologicznego punktu widzenia, problematykę polskiej wsi i porównywał ją z problemami wsi w Prusach czy w Wielkopolsce. Pierwszy w Polsce pisał o sytuacji kobiet wiejskich, cierpiących z powodu alkoholizmu mężów i synów. Badał związki pijaństwa z przestępczością na podstawie akt sądowych. I tu jest nie tylko ekonomistą i socjologiem, ale również pedagogiem społecznym.

Przyjaciele ze Sterdyni

W swoim wzorowo prowadzonym gospodarstwie w Sterdyni zorganizował szpital i łaźnię. Zniósł pańszczyznę uznając, że z ekonomicznego punktu widzenia to po prostu mało wydajna praca - wykonywana z reguły niedbale, a często niechętnie, jak praca „na państwowym” w ustroju socjalistycznym. Mało jest dzisiaj takich odważnych, którzy wbrew interesom swoim i swojego środowiska, dbają o właściwy stosunek przełożonego do podwładnego, o poszanowanie godności osobistej, dotrzymywanie obietnic czy zobowiązań. I tutaj Górski jest pionierem i wzorem dla współczesnych. O jego stosunku do włościan niech świadczy zdarzenie z 1902 roku, które miało miejsce w katedrze Św. Jana w Warszawie, podczas obchodów 60-lecia jego pracy obywatelskiej organizowanych m.in. przez Henryka Sienkiewicza. Na uroczystości pojawili się chłopi ze Sterdyni z albumem zdjęć jako upominkiem dla czcigodnego jubilata. Stanęli na końcu, jak to było w zwyczaju, za dostojnikami i przedstawicielami ówczesnych elit. Gdy Ludwik Górski ich zauważył natychmiast oświadczył zdumionym dygnitarzom: „To są moi przyjaciele ze Sterdyni, dlatego powinni zająć miejsca w pierwszym rzędzie”. Tak też się stało. Czy teraz byłoby możliwe takie uhonorowanie prostego rolnika? No może raz w roku, na dożynkach…

Człowiek-instytucja

Gdy patrzymy na działalność Ludwika Górskiego, zdumiewa jego niezwykła aktywność. Był współzałożycielem Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego, ratującego majątki ziemiańskie przed bankructwem i wykupem przez Rosjan. Ratował na własny koszt, grożącą zawaleniem, Kolumnę Zygmunta w Warszawie. Hojnie wspomagał seminaria duchowne i zakony, tworzył liczne fundacje i budował kościoły w Warszawie np. kościół pw. Wszystkich Świętych przy placu Grzybowskim, kościół Najświętszego Zbawiciela przy Placu Zbawiciela, kościół Św. Floriana na Pradze czy Św. Aleksandra na placu Trzech Krzyży. Listę jego zasług powiększają fundacje kościołów w Ceranowie i Zembrowie oraz kaplic w Seroczynie i w Studzieńcu koło Skierniewic. Warto przypomnieć, że cegłę na budowę kościoła w Zembrowie transportowano, podając ją sobie z rąk do rąk, w dwukilometrowym szeregu kobiet, mężczyzn i dzieci - od cegielni w Paulinowie do miejsca budowy w Zembrowie. Należy pamiętać, że w czasach rusyfikacji sprawa budowy jakiegokolwiek domu polskiego, ochronki, kapliczki, a co dopiero kościoła, stanowiła wielki problem. Ludwik Górski nie szczędził wysiłku, dyplomacji a najczęściej osobistych funduszy, aby uzyskać zgodę carskich urzędników na budowę świątyń. Jeździł do Watykanu prosić papieża o cofnięcie decyzji o odprawianiu po łacinie mszy podczas wystawienia Najświętszego Sakramentu. Z wyrokami Synodu Piotrkowskiego, który za wiedzą Stolicy Apostolskiej pozwalał na pewne narodowe odrębności w kościele, pojechał wiosną 1899 roku do Rzymu i, rzecz niesłychana, z pomocą kardynała Ledóchowskiego udało się przywrócić liturgii polski język i polskie obrzędy. Rzym cofnął decyzję i odtąd w polskim kościele modlimy się po polsku.

Wacław Kruszewski

Dla zainteresowanych:

Więcej o życiu i zasługach Ludwika Górskiego można dowiedzieć się z broszury wydanej przez Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu z okazji IV Zjazdu Rodziny Górskich h. Boża Wola z której i ja korzystałem.

 


piątek, 10 listopada 2023

Moja klasa XI b

Moja klasa XI b z niezapomnianym prof . "Listkiem" Wiśniewolskim. Mnie nie ma na tym zdjęciu, bo  to ja jestem fotografem.    


środa, 1 listopada 2023

Zgoda buduje

Zgoda buduje

Pani Maria Koc, dziś posłanka PIS a wcześniej dyrektor Sokołowskiego Ośrodka Kultury zaprosiła mnie na cieszącą się uznaniem Sokołowian imprezę z cyklu, któremu nadano tytuł „Tu pozostać muszę”. Zgodziłem się pod tym wszak warunkiem, że zaprosi na nią również moich przełożonych, z którymi miałem zaszczyt pracować w czasach jak mówią „słusznie minionych”, i że pozwolą mi wygłosić referat, w którym opowiem o 42 latach moich bojów o kulturę; najpierw w Sokołowie, później w województwie siedleckim a w końcu w całym kraju, kiedy byłem członkiem Narodowej Rady Kultury i Instytutu Kultury Polskiej Akademii Nauk. Ale pani dyrektor, dbając o komfort naszych słuchaczy powiedziała, że z 6-godzinnym referatem to mogę sobie jechać na Kubę, bo w Sokołowie głoszenie referatów jest passe. Chociaż ona sama rozumie moją tęsknotę do dawnych czasów, stanowczo odradza sięganie po formę referatu. Osiągnęliśmy jednak kompromis i zaproponowaliśmy rozmowę w formie pytań i odpowiedzi o blaskach i cieniach sokołowskiej kultury w czasach PRL-u. I w tym miejscu chcę zwrócić uwagę czytelników na cenną i ważną społecznie inicjatywę Sokołowskiego Ośrodka Kultury, polegającą na próbie obiektywnej oceny poprzedniego szefa i pracowników tej instytucji. I tak być powinno wśród kulturalnych ludzi, a jak jest gdzie indziej, opowiadał mi zmarły przedwcześnie Zygmunt Błachnio, wieloletni prezes Spółdzielni Mleczarskiej w Sokołowie, którego nie zaproszono na jubileusz jego spółdzielni. O mnie kultura nie zapomina i zaprasza na kolejne rocznice i imprezy, dając tym samym przykład innym instytucjom, z których każda ma swoją długą historię, budowaną z mozołem i poświęceniem przez poprzedników. Tak więc, kultura sokołowska znowu, jak kiedyś, daje przykład całej Polsce jak zasypywać rowy podziałów, począwszy od zakładów pracy po różnorodne środowiska zawodowe i społeczne. Najwyższy czas przysłowiu „Zgoda buduje” przywrócić właściwe znaczenie i zastosować je w praktyce. A ja również nie zapominam o swoich pracownikach, z którymi co roku spotykamy się w Reymontówce i wspominamy lata naszej aktywności zawodowej a niestety wspominamy to wszystko w coraz mniejszym gronie naszych przyjaciół, którzy z kultury i życia odeszli na zawsze. Tradycja tych spotkań narodziła się w październiku 2003 roku, kiedy żegnaliśmy Łucję Groblewicz; Zasłużonego Działacza Kultury, organizatora i długoletniego dyrektora Mińsko-Mazowieckiego Ośrodka Kultury. Nad jej mogiłą i jakby z Jej duchowej inspiracji postanowiliśmy także, że co roku spotykać się będziemy w Reymontówce, by odnowić rozluźnione z biegiem czasu kontakty i przypomnieć sobie i innym ten ogrom pracy, jaką wykonaliśmy dla cywilizacyjnego i kulturowego rozwoju mazowieckich i podlaskich miast i wsi. Jak dotąd powodem spotkań naszego środowiska były głównie pożegnania naszych koleżanek i kolegów: w Sokołowie Jadzi Rosłan, Jadzi Witkowskiej, Heńka Rosochackiego; poprzednich dyrektorów Sokołowskiego Ośrodka Kultury, a także Wincentego Trębickiego i Heńka Wierzchowskiego z Centrum Kultury i Sztuki Woj. Siedleckiego; w Siedlcach dyrektorów Wojewódzkiej Biblioteki Ireny Langowskiej i dr Tadeusza Kamińskiego; Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków Zygfryda Czapskiego; dyrektora Centrum Kultury i Sztuki Woj. Siedleckiego Andrzeja Meżeryckiego oraz dyrektorów Państwowej Szkoły Muzycznej Konstantego Domagałę i Stanisława Zalecha. W imieniu wszystkich animatorów kultury woj. siedleckiego serdecznie podziękowałem moim szefom za codzienną troskę o materialne warunki rozwoju kultury i za wspieranie moich, nie zawsze „prawomyślnych” pomysłów. Dziękowałem też swojej wspaniałej, ale i bardzo wymagającej szefowej pani Zofii Grzebisz-Nowickiej, Wojewodzinie Siedleckiej, u której zawsze mogłem liczyć na pomoc i ochronę. Dziękowałem także Januszowi Nowickiemu, który patronował naszym eksperymentom w sokołowskiej kulturze jako dyrektor departamentu Domów Kultury i Bibliotek Ministerstwa Kultury i Sztuki, później zaś z pozycji dyrektora Zarządu Szkół Artystycznych, czuwał nad powstaniem w Mińsku Mazowieckim Szkoły Muzycznej II stopnia zaś w Siedlcach czuwał nad nową inwestycją dla już istniejącej szkoły. Dziękowałem również nieżyjącemu już niestety, panu Ministrowi Wacławowi Janasowi, który doceniając nasze zaangażowanie w ratowanie zabytków, hojnie dotował województwo siedleckie. Bo trzeba Wam wiedzieć drodzy Czytelnicy, że był taki rok, w którym miałem więcej pieniędzy na remonty zabytków niż woj. krakowskie. Wspominałem pana Wicewojewodę nadzorującego kulturę, dr Marka Zelenta, dla którego nie było spraw niemożliwych do załatwienia w gąszczu biurokratycznych przepisów, limitów, asygnat i rozdzielników oraz mojego przyjaciela Henia Brzezińskiego, który mocno trzymał parasol ochronny nade mną i moimi działaniami, nie zawsze zgodnymi z linią partii, co wiele razy narażało nasze decyzje na obiekcje ze strony niektórych dogmatycznych aparatczyków z siedleckiego „białego domu”.

Wszyscy przyjęli zaproszenie dyrektor SOK-u i przyjechali do Sokołowa dając dobry przykład reszcie kraju, jak z szacunkiem odnosić się do wysiłków i zasług ludzi, którzy niezależnie od czasów w jakich przyszło im żyć pracowali dla dobra wspólnej Ojczyzny.

Wacław Kruszewski

Kolejne spotkanie odbyło się w Bibliotece Miejskiej z prof. Janem Izdebskim –wybitnym polskim biochemikiem pracującym do niedawna w ...