poniedziałek, 22 lipca 2024

Wspomnienia z czasów PRL: Europa! Europa?

Wspomnienia z czasów PRL: Europa! Europa?

Ostry dzwonek bezpośredniego telefonu od wojewody poderwał cały wydział. Telefon ten w
najlepszym razie zwiastował pilną naradę dyrektorów wydziałów ówczesnego Urzędu
Wojewódzkiego. Wojewoda siedlecki płk pilot Janusz Kowalski, nawykły do wojskowego
trybu życia, organizował odprawy, kiedy tylko miał ku temu powody, a miał je nader często.
Po pewnym czasie nabrałem jednak przekonania, że po prostu lubił się z nami spotykać, by
poopowiadać o swoich lotach, skomentować wizyty u I sekretarza i u ks. biskupa. Ten telefon
dotyczył jednak wizyty autentycznego księcia w Mauzoleum Treblince: „Na jutro, panie
Wacławie, przygotuje pan były obóz zagłady w Treblince na wysoki połysk, bo około 11.00
będzie go zwiedzał książę Bernard Holenderski, mąż Julianny, królowej Holandii”. „Zrobi
się”, rzekłem wiedząc, że Tadzio Kiryluk, nawykły do nagłych wizyt VIP-ów, jak zawsze
zadba o wszystko, by potwierdzić swoje kompetencje doskonałego opiekuna 16 hektarów
terenu muzeum, na którym ustawiono 17 tysięcy granitowych pomników. Całe szczęście, że
w ceremonii powitania księcia miał wziąć udział tylko wojewoda. Ominęło mnie dzięki temu
pisanie scenariusza, oprawa artystyczna itp., w czym gustowali luminarze z wydziału
propagandy. Wojewoda swoje obowiązki reprezentacyjne traktował z naturalną swobodą:
ciepło i życzliwie, bez wszechogarniającej elity władzy sztampy i napuszonej powagi.
W dniu wizyty, na godzinę przed zapowiedzianym przyjazdem dostojnego gościa,
sprawdziliśmy stan przygotowań, przygotowaliśmy suweniry z wydawnictw i albumów o
martyrologii Żydów. Pan Kiryluk sprawdził megafony, nastawił taśmę z historią Treblinki w
języku niemieckim który, jak się okazało, był językiem ojczystym dostojnego gościa. Książę
Bernard był bowiem księciem niemieckim, zanim w 1937 r. zaślubił ówczesną następczynię
tronu, późniejszą królową Holandii Juliannę I. Książę podróżował po Polsce w asyście
wysokich oficerów każdego rodzaju wojsk. Naszego pułkownika, który wśród cywilów
prezentował się nadzwyczajnie, świta ta przyćmiła, ale nie stracił fasonu. Powitał gościa
serdecznie, tym bardziej, że książę Bernard w czasie II wojny światowej walczył po stronie
aliantów.
Po części oficjalnej goście zaproponowali poczęstunek. W towarzyszącym orszakowi
samochodzie-chłodni mieli wszystko: od serwetek i kieliszków po przekąski, napoje i trunki.
Stewardzi w białych rękawiczkach roznosili wśród zebranych tace z rzadkimi w tamtych
czasach przysmakami. Podczas tej już bardziej swobodnej części spotkania, dostojny gość
zapragnął pójść tam, gdzie nawet król piechotą chodzi. I tu nastąpiła konsternacja. Toaleta
przy wiacie została przez nadgorliwców z Sanepidu tak zachlorowana, że gdyby książę z niej
skorzystał mógłby udusić się. Zrobiło się zamieszanie, ktoś zaproponował pobliskie krzaki,
ale spotkało się to z odmową mistrza ceremonii. W pobliskiej leśniczówce była, co prawda,
łazienka, ale robiło się w niej wielkie pranie i dla mieszkańców wizyta ważnego gościa
byłaby krępująca. Mistrz ceremonii był zrozpaczony, powtarzał cały czas: „A nie mówiłem,
żeby zabrać ze sobą toaletę na kółkach”. Nie było rady, pranie musiało więc ustąpić przed
potrzebami natury. W asyście swoich oficerów książę Bernard Holenderski ruszył dziarskim
krokiem do leśniczówki. Przeżyliśmy ten incydent wszyscy, a mnie utrwalił się tak mocno, że
kiedy tylko jestem w Treblince, zaglądam do jedynej tam toalety i muszę Państwu
powiedzieć, że nic się nie zmieniło. A miało być lepiej w każdej dziedzinie.

Wacław Kruszewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

  Helikopter... N a jednej z licznych udanych imprez Sokołowskiego Ośrodka Kultury, były starosta sokołowski pan Antoni Czarno...