Dostałem dzisiaj skład komputerowy
i wstęp Artura Ziontka do mojej nowej książki pt. „Patroni naszych ulic”.
Cieszę się, że jeszcze może ukazać się na 600-lecie Sokołowa Podlaskiego.
Artur Ziontek tak pisze:
Wacław Kruszewski to
postać, której w Sokołowie Podlaski, czy szerzej, na terenie dawnego
województwa siedleckiego przedstawiać nie trzeba. Jedynie gwoli ścisłości
przywołajmy fragment opisującej Go laudacji wygłoszonej z okazji przyznania
nagrody „Złotego Jacka”: Polak Roku 1986 „Rzeczpospolitej” oraz członek
Narodowej Rady Kultury i Instytutu Kultury Polskiej Akademii Nauk 1982-1987.
Człowiek z pasji, prawdziwy lider potrafiący skupić wokół siebie i swoich
pomysłów ludzi, którzy tak jak on są przekonani, że nie samym chlebem żyje człowiek,
że do życia potrzebna nam również kultura. Z uporem stara się zasypywać okopy dzielące
środowiska dawnych i obecnych pracowników i twórców kultury przekonując, że nie
ma się czego wstydzić, że każda instytucja, obiekt, ulica, zakład pracy,
pomnik, ma swoją historię mozolnie i w dobrej wierze przez poprzednie
pokolenia, żyjące i pracujące w czasach, których sobie nie wybierali. Wacław
Kruszewski jest Sokołowianinem z krwi i kości. Urodził się w Sokołowie w 1937
r., i tu ukończył Liceum Ogólnokształcące. W 1983 r. obronił pracę magisterską
na wydziale Pedagogiki i Psychologii UW na temat Centrum Kultury i Sztuki woj. siedleckiego, którego był pomysłodawcą i realizatorem. CKiS było wówczas
nowoczesną, w pełni zintegrowaną instytucją twórczości i upowszechniania
kultury szczebla wojewódzkiego. W jego skład wchodziły kina stałe i ruchome,
Siedlecki Teatr Kameralny, Biuro Wystaw Artystycznych, Pracownia Usług Plastycznych,
Biuro Informacji Kulturalnej z własnym zakładem poligraficznym a nawet Zakład
Remontowo-Budowlany Obiektów Kultury. Doskonale wyposażona instytucja z fachową
i zaangażowaną kadrą wypracowywała ponad 50% dochodów własnych. I to była miara
sukcesu przyjętego, nie bez oporu malkontentów, modelu organizacji kultury
najpierw w powiecie sokołowskim, a później w województwie siedleckim. Na koncie
Wacława Kruszewskiego należy zapisać dziesiątki uratowanych od zagłady
ziemiańskich dworów i pałaców, zbudowanych z udziałem czynów społecznych
Gminnych Ośrodków Kultury, zorganizowanych bibliotek, kin, szkół muzycznych i
muzeów. Przez 42 lata pracy z uporem i godnym uznania zaangażowaniem pracował
nad likwidowaniem wielowiekowych zaniedbań w cywilizacyjnym rozwoju ziem
Podlasia i wschodniego Mazowsza.
Od wygłoszenia tych
słów mija jedenaście lat, ale w żaden sposób nie tracą na aktualności. Warto by
jednak dodać jeszcze, że w czasach kiedy mowa o polskiej historii, zwłaszcza historia
podziemnego ruchu oporu z II wojny światowej, pozostawała tematem nader
drażliwym, Wacław Kruszewski z uporem organizował spotkania z żołnierzami Armii
Krajowej. Ale i przy tym nie obyło się bez problemów. Powyższy fragment może
nie do końca koresponduje z treścią niniejszej książki, ale doskonale oddaje
postać jej Autora i jego dzieła. Ówczesne CKiS wciąż pozostaje obecne w jego
opowieściach, jako z mozołem, ale i pasją budowana jednostka wyprzedzająca swym
rozmachem analogiczne instytucje w Polsce. Oczywiście za każdym zdaniem
brzmiącej entuzjastycznie laudacji kryją się dziesiątki wyjazdów, rozmów na
„najwyższym szczeblu”, wykorzystywania wrodzonego sprytu i okupionej zmęczeniem
determinacji. Dobitnie pokazywała to wcześniejsza książka Wacława Kruszewskiego
„Kalejdoskop wspomnień”, której wydawcą był nota bene, Miejsko-Gminny
Ośrodek Kultury w Kosowie Lackim, czyli jeden z tych przez Niego budowanych.
Książka, którą trzymają
Państwo w rękach ma nieco inny charakter. Mimo tytułu, nie jest wyczerpującym
zestawieniem sokołowskich arterii, nie skupia się na ich opisie historycznym
ani ich wytyczaniu, choć można by się tego spodziewać biorąc pod uwagę tomy opatrzone
podobną tytulaturą. Autor dał nam jednak dwadzieścia niewielkich opowieści wysnutych
ze swojej pamięci. Dwadzieścia charakterystycznych dla siebie urokliwych gawęd o
życiu splecionym z miastem. To on oprowadza nas poszczególnymi ulicami,
przywołuje anegdoty, ale przede wszystkim wspomina swoje dzieciństwo
przypadające na trudne lata powojenne oraz młodość i pracę zawodową z równie
niełatwych czasów PRL. Spod jego pióra wychodzą ożywione portrety ludzi i
miejsc. Słychać dawny gwar, dawny tembr rodzinnego miasta, jakże inny od
dzisiejszego stechnologizowanego zgiełku. Z racji tego, że wspomniane są tu
jedynie ulice mające nazwy odimienne, których patroni też odgrywają w narracji
niebagatelną rolę, zabrakło wśród nich ulic Siedleckiej i Repkowskiej.
Wspominam je tylko dla tego, że to właśnie na ich rogu stał dom, w którym przyszedł
na świat Autor. Było to 21 lutego 1937 roku i chciałem, żeby choć symbolicznie
ich nazwy tu padły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz