sobota, 16 listopada 2024

 

 Wspmnienie o niezwykłej kobiecie

Sokołowska rodzina animatorów kultury doznała wNiedzielę    17 08 2014   kolejnej wielkiej straty.Po zmarłych dyrektorach Sokołowskiego Domu Kultury- Jadzi Witkowskiej, Jadzi Rosłanównej, Henryka Rosochackiego  odeszła  Lucyna Maksimiak – Zasłużony Działacz Kultury, wieloletni organizator życia społecznego i kulturalnego we wsi Hołowienki,znana w całym kraju jako Lucia z Hołowienek.Znali Ją i podziwiali i Aleksander Sewruk –dyrektor Teatru Ziemi Mazowieckiej,który mawiał swoim aktorom „ Jest już pani Lucyna ze swoimi strażakami ,to możemy zaczynać przedstawienie.”Te słowa to dowód przyjaźni pracowników teatru z mieszkańcami maleńkiej podlaskiej wsi.Bywali u siebie często ,jak na prawdziwych przyjaciół przystało.Pani Lucyna jako kierowniczka wiejskiego klubu kultury co miesiąc organizowała wycieczki do teatru na ulicy Szwedzkiej w Warszawie.Aktorzy teatru przyjeżdżali do klubu w Hołowienkach by spotkać się z wiernym widzami.Kontaktom tym sprzyjał Powiatowy Dom Kultury udostępniając swój autokar i nformację o spektaklach.Dzięki takim działaniom  pani Lucyny PDK  w Sokołowie wygrał krajowy konkurs pod nazwą” Wieś Bliżej Teatru”,Klub Rolnika w Hołowienkach zdobył tytuł najlepszego wiejskiego Klubu Kultury w Polsce a obok tych zaszczytów dwoje dzieci  z  Hołowienek dostały rowery ufundowane przez pracowników teatru.

Znał Ją i podziwiał Jerzy Kalina –autor Pomnika Niepodległości  w parku im. Adama Mickiewicza w Sokołowie i pomnika Jerzego Popiełuszki w Warszawie. Podziwiał panią Lucynę za odwagę w zaproszeniu go do wsi by dać szansę młodemu artyście do  twórczego eksperymentu Wprawdzie po akcie twórczym polegającym m.inn.na sypaniu sproszkowanej farby na drogę usłyszał kilka nieprzyjemnych słów za  zmarnowanie towaru którym można było pomalować chałupy w całej wsi ale nie żywił do niej urazy.Podobnie jak liczni dziennikarze najeżdżający Hołowienki by pisać o niezwykłej kobiecie a przepędzani  przez nią bo nie lubiła rozgłosu.Do historii przejdą słowa jakie w obecności Jadzi Witkowskiej pilotującej tow. Jerzego Kwiatka – kierownika Wydziału Kultury KC PZPR wygłosiła pani Lucyna witając niecodziennego gościa w klubie:To z pana taki kwiatek panie Kwiatek. Co pan robi w tej Warszawie że nie możemy dostać węgla dla klubu.Po paru dniach węgiel w klubie się znalazł.

Jeśli dziś z okazji jubileuszu 50 –lecia  domu kultury w Sokołowie wpominamy różne wydarzenia nasuwa mi się próba bilansu co dom kultury zawdzięcza p. Lucynie a co za jej pośrednictwem zawdzięczają mieszkańcy Hołowienek domowi kultury.Warto takiego bilansu dokonać by utrwalić w pamięci rodaków życie i pracę Lucyny Masimiak –wspólczesnej Siłaczki z podlaskiej wsi.                 . Pamiętam jak z klubu odchodzili do wojska chłopcy z Hołowienek zegnani przez rodziców,dziewczyny i zespół artystyczny .Scenariusz tej klubowej imprezy wymysliła pani Lucyna by utwalić przyszłym wojakom miłe wspomnienia z cywila. Z Jadzią Witkowską,pod nazwą „Do woja ,marsz do woja”sprawdziły w praktyce założenia scenariusza organizując udaną i pozyteczną społecznie imprezę Takich imprez było co nie miara .Wszystkie.o wysokich walorach wychowawczych i patriotycznych, Dzięki niej dom kultury w Sokołowie dostał nagrodę na Ogólnopolskiej Giełdzie Programowej  Domów i Klubów Kultury w Szczecinie..Dlatego wręczony mi  na scenie Wojewódzkiego Domu Kultury w Szczecinie okazały bukiet  róż szybko przekazałem pani  Lucynie wprowadzając w zakłopotanie jurorów i ją samą.To przecież jej pomysły zyskały uznanie. komisji. Nasza była tylko pomoc w ich realizacji. I tę zasadę staraliśmy się przestrzegać.bo wiadomo,że sukces ma wielu ojców tylko porazka jest sierotą Co z nad grobu św.pamięci Lucyny Maksimiak   dedykuje współczesnym                                                 Wacław Kruszewski

 

 

  • Historia Kina w Sokołowie.
    Byłem od zawsze kinomanem Dokładniej od lat dziecięcych przypadających u mnie na mroczne lata okupacji. Mieszkaliśmy wówczas w rozległym drewnianym domu na rogu ulic Repkowskiej i Siedleckiej. Naprzeciw był budynek Magistratu a w nim na pierwszym piętrze kino ”Ostland” nad garażami Ochotniczej Straży Pożarnej. Wejscie i kasa do tego niemieckiego kina były od ulicy Długiej .Kasa nie interesowała nas,bo skąd biedne dzieciaki mieliśmy brać marki lub fenigi na zakup biletów ,wejście owszem,ale nie to oficjalne od ulicy Długiej tylko tajne ,odkryte przez Michała Langowskiego,mojego kolegę i syna p. Wiktora-kapelmistrza orkiestry strażackiej. Michał mieszkał z rodzicami w służbowym mieszkaniu na zapleczu sceny sali kinowo-teatralnej z wejściem od ulicy Repkowskiej. Korzystając z tego sekretnego przejścia oglądaliśmy wszystkie niemal filmy i ulubione kroniki wojenne za darmo. Nie popieraliśmy bojkotu kina wyrażanego napisami „Tylko świnie siedzą w kinie” Grano bowiem dla zachęty polskie komedie filmowe z Adolfem Dymszą Nie rozumieliśmy akcji polskich patriotów zakazujących oglądania filmów w niemieckim kinie .Ratując frekwencję, wprowadzaliśmy znanym przejściem coraz więcej kolegów z pobliskich ulic .Wprawdzie kilka seansów przez ten bojkot nas ominęło. Za to później byliśmy świadkami popisów „jasnowidza”,W przerwie między kroniką propagującą niemieckie zwycięstwa w Rosji,kiedy już było wiadomo ,że dostają tam tęgie baty zapalono światła i na scenę wyszedł jasnowidz „Nemo”.Asystentka zasłoniła mu oczy czarną przepaską a on wskazując ręką wybranego wcześniej widza bezbłędnie odgadywał jego imię,zawód i ulicę przy której mieszkał. Widz wstawał i potwierdzał prawdziwość danych. Szmer uznania zastąpiła groza,kiedy powiedział ,ze widzi na sali młodego mężczyznę ,który ma w kieszeni  pistolet i może z niego kogoś zastrzelić. Powstało zamieszanie i ucieczka kilku młodych ludzi wprost w ręce gestapowców obstawiających wszystkie wyjścia oprócz naszego z którego jeden z konspiratorów skorzystał. Zapewne uratował sobie życie ale też ujawnił nasza drogę do edukacji filmowej .Tak ja zapamiętałem ten incydent,zapewne zaplanowany i zorganizowany przez gestapo w sokołowskim kinie,bo w tę zasadzkę wpadli synowie naszych sąsiadów .Może starsi mieszkańcy miasta pamiętaj więcej i zechcą się swoją wiedzą podzielić .. Zaraz po tym wydarzeniu nasze tajne przejście zostało zamknięte. Mieszkanie Langowskim odebrane a my aż do sierpnia 1944 roku mogliśmy tylko oglądać maszerujące przez Sokołów węgierskie i niemieckie dywizje atakowane przez radzieckie samoloty .i już nie na filmach ale w realu przeżywać nocne bombardowanie miasta jak te z 24 lipca1944 roku na stacjonującą w mieście dywizję Herman Goering. Zginęło i zostało rannych w ciągu jednej nocy ponad 1500 sokołowian Na cmentarzu przy ulicy Bartoszowej są rodzinne nagrobki z wyrytymi w kamieniu napisami „ zginęli tragicznie 24 lipca 1944 roku”
    W miesiąc po tych wydarzeniach- w sierpniu 1944 roku -mogliśmy już oglądać radzieckie filmy wyświetlane w plenerze na gruzach domostwa państwa Radżków przy ulicy Długiej. Za ekran służyła biała szczytowa ściana domu p. Salachów. Póżniej kino przeniosło się do dawnej żydowskiej bożnicy na małym rynku, zwolnionej przez radziecką wojskową drukarnię. Z pozostawionych tam czcionek z bukwami odlewaliśmy ołowianych żołnierzy i było to zajęcie całkowicie absorbujące chłopaków z Siedleckiej,Repkowskiej Rogowskiej, i Długiej, oczywiście ,po za szukaniem i znoszeniem do domów i komórek niewypałów, gaz masek,hełmów i broni. Do maleńkiej sali trudno się było dostać szczególnie gdy grano film pt „Świat się śmieje”Grano więc go wielokrotnie,po kilka seansów dziennie .Zabawna filmowa komedia,po koszmarze wojny i okupacji bardzo się mieszkańcom miasta podobała . Dziewczęta śpiewały finałową pieśń Luby Orłowej o miłości i sercu - najpiękniejszym słowie świata. Chłopaki tresowali kozy i świnie chcąc dorównać filmowym obrazom. Muszę przyznać,że radzieckim propagandzistom dobór repertuaru filmowego udał się znakomicie. Różniej było już tylko gorzej. Mam tu na myśli argumenty p. Edwarda Dyla – kierownika kina ruchomego tłumaczącego się z niewykonania planu widzów na filmach radzieckich w latach sześćdziesiątych. Ludzie nie chcą kołchozów i nie chcą oglądać kołchozowych filmów gdzie karzą matkę więzieniem za wzięcie ogórka dla swojej głodnej córeczki . Mimo premii za rozpowszechnienie filmów kinematografii obozu socjalistycznego trudno było przekonać widzów do oglądania tych propagandowych gniotów. Chociaż radzieckie filmy wojenne cieszyły się dużym powodzeniem . Stałym bywalcem na nich był np. p Józef Borecki- Wiceprzewodniczący Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Sokołowie i poseł na Sejm z ramienia Stronnictwa Demokratycznego. Było to już nowym kinie,” Sokół”oddanym do użytku w lutym 1964 roku z uroczysta premierą filmu Ewy i Czesława Petelskich pt. „Naganiacz „ kręcony na polach i obiektach zabytkowego dworu w Kurowicach. Po kinie „Zdobycz” mieszczącym się w budynku OSP przy ulicy lip[owej sokołowianie otrzymali bajeczne,panoramiczne kino z wygodnymi fotelami,nowoczesną aparaturą i pierwszym w Sokołowie neonem na frontonie budynku Powiatowego Ośrodka Kultury. Kiedy na jednym z produkcyjnych zebrań gdzie omawiano wyniki ekonomiczne kina włączonego w struktury Powiatowego Ośrodka Kultury p. Janek Godlewski zaproponował by nie grać filmu jeśli nie przyjdzie na niego minimum 10% widzów z 420 miejsc na Sali. Koszt zużycia energii elektrycznej i praca 10 osobowej załogi nie pokrywa wpływów za bilety – argumentował główny kinooperator. Niewątpliwie miał rację,,ale jak nie grać kiedy na film przyszedł poseł i nasz przełożony. Trudna sprawa i musiałem znaleźć rozwiązanie .by nie podpaść szefowi a zarazem zachować właściwą postawę wobec słusznych postulatów załogi mobilizowanej do ciągłej poprawy wyników ekonomicznych pracy kina. Podszedłem do pana Boreckiego i wyłożyłem nasze racje oferując zarazem ,ze jak będzie frekwencja na radziecki film wojenny poślę na ZOR –y kinowóz i Gienio Burchard przywiezie pana przewodniczącego do kina. Pan Józef odniósł się do mojej propozycji sceptycznie .Wiedziałem , że z mojej misji nic nie wyjdzie wiec poprosiłem tylko o powody tak wielkiego zainteresowania filmami radzieckimi ze strony przewodniczącego ,by przekazać te informacje załodze. To co usłyszałem pozostało w mojej pamięci na całe życie.”Jak panu zapewne wiadomo. panie Wacławie przychodzę do kina tylko na radzieckie filmy wojenne. Bo .w 1939 roku zdałem małą maturę i ojciec kupił mi w prezencie zegarek na rękę- m-ki Omega – przedmiot moich marzeń i powód zazdrości kolegów Niebawem do Buczacza wkroczyły wojska radzieckie i jeden z oficerów zabrał mi ten zegarek .Przychodzę na filmy z nadzieją że rozpoznam tego oficera a następnie odbiorę pamiątkę po ojcu.”Zbaraniałem. To przecież niemożliwe by jeden z niewielu wówczas inteligentnych i wykształconych pracowników powiatowej rady w Sokołowie nie odróżniał  filmów fabularnych od dokumentu. Nie wiem czemu zacząłem przekonywać,zapewne przekonanego, że ten film to fikcja . Graja w nim aktorzy a nie autentyczni żołnierze. Taaak? Z niedowierzaniem i kamienną twarzą odpowiedział pan Józef .To szkoda mojego czasu na te filmy . A przy okazji- czy dziś w kinie i telewizji musimy oglądać tyle „chłamu”produkcji USA Czy wnukowie i wnuczki nas nie zapytają dlaczego w amerykańskich filmach tylko się biją i mordują”A bohaterami są gangsterzy,szpiedzy i mafiozi. Swoja droga wyprawa teraz do kina to też duże wyzwanie finansowe .Liczy się przecież tylko kasa a nie filmowa edukacja czy rozrywka Dobrze ,że prawdziwych miłośników kina przygarnia Dyskusyjny Klub Filmowy „Zbyszek” od z górą 40 lat organizujących projekcje najwybitniejszych filmów z całego świata i łącząc te pokazy z e spotkaniami wybitnych polskich twórców oraz krytyków kina .Czego dowodem jest chociażby pobyt Krzysztofa Zanussiego w Powiatowym Ośrodku Kultury w 1967 roku. Kwiaty wybitnemu reżyserowi wręczyła opiekunka DKF Halinka Kędziora.
    Wacław Kruszewski

    2 komentarze


  •  

    Czytam wszystko co wpadnie mi w ręce. Żeby wyrobić sobie zdanie czytam lewicową i prawicową prasę. W tej drugiej interesuje mnie nowa polityka historyczna pisana przez naukowców z  IPN-u  i twórczo rozwijana przez polityków Ponieważ należę do pokolenia ,które uczestniczyło w wielu zdarzeniach z naszej najnowszej historii na jej najmniejszym  podwórku mam nieodpartą chęć polemizować z jedynie słusznymi tezami jakie kiedyś lansowała PRL-owska propaganda a dziś w jej ślady weszli nowi aktywiści. Obawiam się, że przy bierności ludzi którzy pamiętają i potrafią obiektywnie ocenić co się z nimi bądż obok nich wydarzyło w ostatnich latach niebawem mojego wnuczka  Kacperka będą uczyć w szkole, że moje miasto  - Sokołow Podlaski nie wyzwoliła Armia Czerwona 8 sierpnia 1944 roku tylko” żołnierze wyklęci” dowodzeni przez Młota ,Sokolika .Huzara i Marynarzą .Dlatego, spełniając swój obowiązek wobec wnuka  piszę ten artykuł w rocznicę wyzwolenia Sokołowa z hitlerowskiej okupacji mając w pamięci słowa Wielkiego Polaka o prawdzie która nas wyzwoli. Przywołuję w nim fakty historyczne  z Książki Jana Gozdawy-Gołębiewskiego „Obszar warszawski Armii  Krajowej „ i wspomnienia osobiste jakie zapamiętałem z dzieciństwa. Na początek kilka faktów historycznych.

    W nocy z 4 na 5 sierpnia 1944 roku żołnierz AK Stefan Kazik  z Frankopola przeprawił dwóch delegatów majora  J.Sasina dowódcy obwodu Armii Krajowej „Proso” Sokołów Podlaski. Delegatów podporucznika Piotra Wodzińskiego ps. Wicher i docenta Kazimierza Roszkowskiego ps. Judym przyjął w Tonkielach radziecki generał Władymirow.  Generał odrzucił postulat dalszej walki batalionu AK o wyzwolenie Sokołowa Podlaskiego u boku  Armii Czerwonej. Zażądał , by wszystkie polskie oddziały zebrały się w Bażanciarni w Repkach, osobno oficerowie i szeregowcy i tam czekali na przyjście jego żołnierzy.

    Druga grupa z sędzią Krysiakiem dotarła do Grochowa, gdzie nawiązała kontakt z oddziałem podporucznika Mariana Solnickiego ps. Dzik Pluton ppor. Solnickiego idąc przez Patrykozy oraz wsie Czajki i Ginia natknął się na wojska  węgierskie, które bez przeszkód przepuściły Polaków przez linię frontu. Tu spotkali się z oficerami radzieckimi. Podczas żołnierskiego przyjęcia radzieccy oficerowie radzili   by żołnierze AK nie przyłączali się do Armii Czerwonej ,bo zostaną rozbrojeni i wywiezieni w głąb Rosji . Podporucznik Dzik natychmiast przekazał te informacje sędziemu Franciszkowi  Krysiakowi który był    Delegatem Rządu na powiat sokołowski  .Pod koniec lipca 1944 roku w Sokołowie powstały konspiracyjne władze polskie z komendantem miasta profesorem Nikodemem Księżopolskim ps. Kiejstut, podporucznikiem rezerwy  Henrykiem Giergielewiczem ps. Łącki ,Edwardem Kupskim ps. Andrzej   Janiną Księżoplską ps. Nina, dr Antonim Perłowskim  ps. Korybut.   Komendant miasta miał do dyspozycji radiostacje ulokowaną w domu przy ulicy Kościuszki 12 za pomocą której otrzymywał dyspozycje z komendy podokręgu wschodniego i informacje z Londynu. Rozbudowana i dyspozycyjna sieć łączniczek zapewniała sprawne przekazywanie rozkazów i informacji do miejsca postoju majora J. Sasina.   Na naradzie oficerskiej 6 sierpnia 1944 roku w majątku Grodzisk  major Sasin z uwagi na jednoznaczne stanowisko władz radzieckich zmierzające do rozbrojenia i internowania żołnierzy AK  , wg wzorów zastosowanych w Wilnie, rozkazał rozwiązać wszystkie oddziały w obwodzie, broń ukryć a łaczność utrzymać na istniejącej sieci.

     Z chwilą wkroczenia do Sokołowa  Armii Czerwonej     major Sasin ze swoim sztabem ujawnił się przed władzami radzieckim i ślad po nich zaginął  .

     Tyle faktów historycznych. Teraz pora na wspomnienia z  dzieciństwa spędzonego w domach i na podwórkach ulic Siedleckiej Repkowskiej i Długiej.

             Od dzieciństwa w naszym domu obok oleodruku Kossaka przedstawiającego „Cud nad Wisłą” z ks. Skorupka wśród szarżujących na bagnety polskich legionistów wisiało zdjęcie naszego dziadka ze strony matki Pawła Jakubiaka. Reprodukcja popularnego obrazu uznanego batalisty była z nami do czasu wejścia do Sokołowa wyzwolicieli, czyli do 8 sierpnia 1944 roku. Nie wypadało wojennemu komendantowi miasta, który tymczasowo zajął największy pokój po zlikwidowanym sklepie z wygodnym wejściem na ulicę Siedlecka bądź  Repkowską  przypominać, jakie baty dostali pod Warszawa w 1920 roku w niespełnionym marszu ku Europie. Za to portret dziadka Pawła na tle gwiaździstej flagi potężnego alianta miał teraz honorowe miejsce obok portretu Stalina. Mnie jednak bardziej interesował obraz przedstawiający bitwę warszawską  niż zdjęcie dziadka jego kolegów, którzy za chlebem wyjechali do Ameryki w latach  dwudziestych. Przez kalkę odrysowałem fragment tego obrazu by pochwalić się przed kolegami rysunkami żołnierzy i ich broni. Nie rozumiałem powodów, dla których obraz wiszący przez cała okupacje, teraz musiał być schowany. Szukałem go wszędzie, a znałem niemal wszystkie przemyślane skrytki w starym domu. W końcu obraz odnalazłem na strychu w wielkim wiklinowym koszu pod stertą pierzyn i paczek papierosów przechowywanych tu po likwidacji sklepu kolonjalno- spożywczego moich rodziców. W tym koszu kiedyś niespodziewanie zobaczyłem śpiącą pod pierzyną Żydówkę – prawdopodobnie córkę dr Lewina, który mnie leczył z częstych przeziębień. Powiadomiłem matkę. Nie uwierzyła. Po kilku chwilach, kiedy z pomocą babci i siostry schowano w innym miejscu ukrywającą się sąsiadkę matka zaprowadziła mnie na strych by przekonać, że nikogo tam nie ma ,że musiało mi się przewidzieć. Kosz stał na swoim miejscu załadowany po brzegi poduszkami i pierzynami. Byłem małym sześcioletnim chłopcem o bujnej wyobraźni i jak na dziecko czasów okupacyjnych miałem swoje doświadczenie z ciągłych rewizji, publicznej egzekucji, pod tzw. wzgórkiem przy ul. Repkowskiej, obserwowanej z okienka szczytowej ściany naszego strychu  Likwidacji getta, którego ogrodzenie od ulicy Olszewskiego znajdowało się 50 m od sieni domu od strony ulicy Siedleckiej1. Dlatego mimo zakazu Niemców sień i wejście na strych było w nocy otwarte. Podobne praktyki stosowali i inni mieszkańcy domów, komórek i stodół zlokalizowanych przy ulicach sąsiadujących z ogrodzona dzielnica żydowską. Czym to groziło zapewne wie, prof., Gross, ale o tym nie pisze, bo Żydzi nie kupią  takiej książki. Geszeft można zrobić na „Złotych Żniwach”. Naprzeciw rozległego drewnianego domu usytuowanego na rogu ulicy Siedleckiej i Repkowskiej był budynek sokołowskiego magistratu. Na parterze garaże straży pożarnej a na piętrze kino. Wejście do kina było od ulicy Długiej. Niemcy uciekający pod naporem Armii Czerwonej wysadzili budynek magistratu, ale parter budynku ocalał. I tam w dawnej poczekalni i kasie kina „Ostland” gdzie jeszcze niedawno oglądaliśmy niemieckie kroniki wojenne teraz pokotem spali radzieccy żołnierze. W dzień i w nocy regulowali ruchem transportów wojskowych ciągnących na Warszawę w chwilach wolnych od służby palili ogniska, grali na harmoszce i śpiewali „Katiusze”. Częstowali konserwami a my zajadając się  „swinnuju tuszonku” z czarnym żołnierskim chlebem nosiliśmy im z pobliskiej studni wodę. Czasami dali do obejrzenia pepeszkę lub bagnet. a nawet pograć na harmonii  Ulubieńcem wyzwolicieli stałem się, kiedy przyniosłem do ich kwatery kilka paczek Popularnych i Junaków- papierosów z odkrytej skrytki na strychu. Popularne były paczkowane w dużych pudełkach po 100 szt. I można nimi obdzielić cały odział reguliowszczyków. Były jednak trudniejsze do wyniesienia pod czujnym okiem babci Emilowej. Gniew babci, gdy odkryła moje niecne postępowanie, złagodziły puszki konserw,które dostałem od żołnierzy. Kocioł kapusty z zawartością wojskowej konserwy sprawił, że i tym razem mi się udało uniknąć rózgi, którą babcia Emilowa władała po mistrzowsku. Za to moim postępowaniem doprowadziłem do wymiany towarowej, gdy okazało się, że papierosy mają dla wojaków większą wartość jak amerykańskie konserwy dostarczane radzieckim sojusznikom by skutecznie bili Niemców. Kilka rodzin zamieszkałych w rozległym domu na rogu Siedleckiej i Repkowskiej miało dzięki tej wymianie handlowej dobre pożywienie. W mieście panował niebywały entuzjazm. Do rodzin Laszuków i Gumaników ,Ładów powrócili od Andersa ich ojcowie i synowie. Trawała mozolna praca przy odgruzowaniu i naprawie domów, mostów i ulic.. Z dalekiego Elbląga przywieziono prądnice i uruchomiono Elektrownie przy ulicy Kosowskiej naprzeciw starego drewnianego kościołka pw. Św. Rocha . Wieki pobyt nastał na materiały budowlane, -cegłę, stalowe belki.Pan Stefan Głazek płacił za jadaną oczyszczoną z tynku cegłę 50 groszy. W tamtym czasie był to dobry interes. Z kolegami z mojej drużyny wzięliśmy się za robotę. Wkrótce uzbieraliśmy 97 złotych. Piłka, o której marzyliśmy kosztowała w księgarni pani Sudarowej -95 zł.. Była to skórzana futbolówka z jajowatą dętką  i długim wentylem. Po napompowaniu trzeba było ją zasznurować tak by  nie zniekształcić. Zakup uczciliśmy lemoniadą w sklepiku pani Nowakowej przy ulicy Długiej. Odtąd moja drużyna z Repkowskiej i Siedleckiej nie miała sobie równych wśród piłkarzy grających szmaciakami  na sąsiednich ulicach i podwórkach. Mając taką piłkę trzeba było zadbać o odpowiednie piłkarskie nazwisko. Stefan Kupisz był Cieślikiem, Janek Patejczuk to obrońca Jana Duda, ja długo nosiłem nazwisko pomocnika Legii- -Parpana. Tylko ,nie wiem czemu Romek Bałkowiec miał ksywkę Beka a Waldek Łada – Hilon.

                                      Wacław Kruszewski

     

     

    piątek, 15 listopada 2024

     Sześćdziesięciolecie domu kultury w Sokołowie  przynosi wspomnienia.Dobre i nie bardzo dobre.Warto je przywołać,chociażby dlatego by poznać naszą historię i ludzi,którzy w niej uczestniczyli a nawet mieli wpływ na jej tworzenie.Dziś pragnę opowiedzieć o p.por. Franciszku Ząbeckim – kolejarzu zakonspirowanym na posterunku kolejowym w Treblince.Jako zołnierz  z  8 kompanii kolejowej AK obejmującej odcinek Siedlce – Małkinia posługiwał się pseudonimami „Dawny” i „Józuba” Poznałem jego okupacyjne dzieje dzięki św. Pamięci Marianowi Jakubikowi- twórcy i wieloletniemu kierownikowi Muzeum Zbrojowni w Liwie a w czasach wojny też żołnierzowi  Armii  Krajowej ośrodka „Łasica „obejmującego gminy–Kosów lacki.Chruszczewka,Olszew.Marian  Jakubik pseudonim „Jaśmin” prowadził działalność wywiadowczą doglądając koni  na posterunku niemieckiej żandarmerii w Kosowie Lackim.Z jego inspiracji zaprosiłem  Ząbeckiego do Sokołowa na bardzo cenione przez bywalców domu kultury „Wieczory przy świecach” w kawiarni Niespodzianka.Pan Franciszek przyjechał ze  swoją, świeżo wydaną książką pt.” Wspomnienia Dawne i Nowe” oraz filmem dokumentalnym z procesu komendanta Treblinki Franca Stangla na którym skromny kolejarz  z  zagubionej wśród pól i lasów podlaskiej wsi raz jeszcze stanął oko w oko z jednym z największych zbrodniarzy hitlerowskich ,zwanych w Treblince „białą śmiercią’ Było to w Dusseldorfie w 1970 roku. Na nic zdały się prawnicze sztuczki  niemieckich adwokatów, Na nic obietnice dostatniego życia w Republice Federalnej Niemiec zeznania Ząbeckiego i dowody w postaci listów przewozowych niemieckich kolei,  które z zaminowanego posterunku kolejowego w Treblince Ząbecki  wyniósł  i przechował pogrążyły zbrodniarza.  Dostał najwyższy wówczas wymiar kary -dożywotnie więzienie..                                                                                                          Niebawem, przy okazji otwarcia Szkolnej Izby Pamięci w Kosowie o takie spotkanie i projekcję filmu o niezwykłym kolejarzu upomniał się kierownik szkoły pan Zdzisław Nowak.I zaczęły się kłopoty .O częstych spotkaniach mieszkańców Kosowa z akowcami dowiedziano się w komitecie  powiatowym. Nad kierownikiem szkoły ,organizatorem tych spotkań poczęły   gromadzić się czarne  chmury.  Na szczęście w komitecie pracowali już ludzie z nowego naboru. Sekretarzem Propagandy był Eugeniusz Łukasiuk-nauczyciel pełniący wcześniej stanowisko kierownika wydziału Oświaty i Kultury w Powiatowej Radzie Narodowej.  Sekretarz  polecił  mi zgłosić Szkolną Izbę Pamięci Narodowej w Kosowie do konkursu dla takich Izb organizowanego przez Kuratorium w województwie warszawskim .Dom  kultury miał udzielić wszelkiej pomocy w uporządkowaniu i wzbogaceniu zbiorów, opracować nowy wystrój plastyczny, zapewnić skuteczną i atrakcyjną  informację dla turystów zwiedzających Treblinkę Zadanie wykonaliśmy i Kosowska Izba  wygrała konkurs a kierownik szkoły dostał nagrodę  Kuratora Oświaty. W tej sytuacji powiatowi stróże „jedynie słusznej linii „musieli uznać swoja porażkę.

                                             

    czwartek, 14 listopada 2024

     


    Inspiracją do napisania tych wspomnień był wiersz pana Zygmunta Kusiaka Pociąg do Treblinki, zasłyszany w jego sklepiku na rogu ulic Marii Skłodowskiej-Curie i Krzysztofa Baczyńskiego. Wstąpiłem tam, by podziękować mu za inny wiersz napisany dla mnie.
    Kiedy rozmawialiśmy o problemach z wydaniem tomiku poezji „Z nadbużańskiej ziemi”, poprosiłem autora o kilka wybranych utworów, by poznać bliżej jego twórczość i wówczas usłyszałem ten utwór, który wywarł na mnie wielkie wrażenie. Jestem przekonany, że i moim Czytelnikom nie będzie on obojętny. W prostych, przejmujących słowach zawarł Kusiak całą perfidię hitlerowskiej polityki wobec narodu żydowskiego w czasach okupacji. „Jedziemy tam, gdzie lepiej będzie…” – tak tłumaczy swojemu synkowi matka, przechowująca zapewne adres i zdjęcie domu, gdzie miała zamieszkać z rodziną, wierząc niemieckiej propagandzie. Zanim przejdę do wspomnień, zacytuję tutaj ten poruszający wiersz.

    Pamięci pomordowanym Żydom, naszym starszym braciom w wierze:

    Zygmunt Kusiak
    Pociąg do Treblinki

    Śródleśną ciszę przerywa gwizd…
    Pociąg bydlęce wagony toczy…
    – Mame, no nie płacz! Powiedz mi,
    gdzie jedziemy?! Otrzyj oczy!

    – Mosze! Mój synku, powiem Ci:
    Jedziemy tam, gdzie lepiej będzie…
    Spójrz! Jak pięknie słońce w szparze lśni,
    jaka na dworze zieleń wszędzie!

    Twój tate będzie miał tam duży sklep,
    nie będzie chodził już z walizką.
    A w nim koszerne mięso, chleb…
    Teraz stać będzie nas na wszystko.

    Pociąg zakończył już swój bieg…
    Otwarto wrota przeznaczenia…
    Twarzyczka Mosze jak ten śnieg…
    Słychać rozkazy zniewolenia….

    – Mame! A co te Niemce od nas chcą!?
    Czemu tak na nas psy szczekają!?
    Dlaczego wszystkich „Schneller” zwą!?
    Czemu nas rozdzielają!?

    – Tate już poszedł sklep zobaczyć.
    A my… musimy zdjąć ubranie!
    Kapo Treblinki nam zaznaczył,
    że mamy umyć się przed spaniem!

    – Synku! Bóg Jahwe jest tu z nami.
    Na pewno wszystko dobrze będzie.
    Jest babcia, nie jesteśmy sami.
    O popatrz!… Tu naszych pełno wszędzie.

    Zamknięto wkrótce łaźni drzwi!
    Słychać w natryskach wody szum?!
    Lecz to nie woda, gaz w nich tkwi
    i spada na bezbronny tłum!…

    Dzień po dniu, na stację kolejową w obozie zagłady Żydów w Treblince przyjeżdżały pociągi z tysiącami ludzi. Ocenia się, że od pierwszego transportu Żydów z warszawskiego getta z 22 lipca 1942 roku do pamiętnego buntu więźniów i spalenia obozu 2 sierpnia 1943 roku, w Treblince zamordowano około 920 tysięcy Żydów z Austrii, Belgii, Bułgarii, Czechosłowacji, Francji, Grecji, Jugosławii, Niemiec, Polski i ZSRR. Wśród nich znajdował się także Janusz Korczak, jego współpracownicy i podopieczni. W trzynastu komorach gazowych uśmiercano dziennie około siedemnastu tysięcy osób: tyle, ilu mieszkańców jeszcze do niedawna liczył sobie Sokołów.
    Te szacunki przyjęli badacze zbrodni hitlerowskich na podstawie ukrytych i ujawnionych po wojnie kolejowych dokumentów przewozowych. Zostały one ocalone dla przyszłości z narażeniem życia przez por. Franciszka Ząbeckiego ps. „Dawny” zakonspirowanemu na stacji kolejowej Treblinka, żołnierzowi VIII kompanii kolejowej AK, działającej na odcinku od Siedlec do Małkini.
    Film o Ząbeckim nakręciła Wytwórnia Filmowa Wojska Polskiego „Czołówka” i pewnie leży on nadal w magazynach na Chełmskiej w Warszawie. Pamiętam kadry z tego filmu, przedstawiające proces przed sądami RFN przeciwko komendantowi Treblinki Franzowi Stanglowi i presję jaką wywierały jego „papugi” na świadku oskarżenia, kolejarzu z Treblinki Franciszku Ząbeckim, z obietnicami dostatniego życia na Zachodzie włącznie. Na nic jednak zdały się sztuczki niemieckich adwokatów, komendant obozu kierujący zagładą Żydów zwany „Białą Śmiercią” poniósł zasłużoną karę.
    Z filmem tym i jego bohaterem wiąże się jeszcze jedna ciekawa historia. Kierownik szkoły w Kosowie Lackim pan Zdzisław Nowak podpadł władzom partyjnym powiatu za gloryfikowanie działalności AK-owskiej, polegającą m.in. na organizowaniu spotkań z byłymi żołnierzami AK: Franciszkiem Ząbeckim i Marianem Jakubikiem ps. „Jaśmin”, zakonspirowanym na posterunku żandarmerii niemieckiej w Kosowie Lackim.
    Spotkania te odbywały się w szkolnej Izbie Pamięci. Im większym cieszyły się uznaniem mieszkańców miasteczka, tym większą frustrację powodowały w Komitecie Powiatowym PZPR. Kiedy sprawa zaczynała być dla losów kierownika groźna, razem z Gieniem Łukasiukiem, nowym sekretarzem ds. propagandy postanowiliśmy zgłosić Izbę Pamięci w Kosowie do nagrody w wojewódzkim konkursie szkolnych izb pamięci. W ślad za tym poszły prace nad nową aranżacją plastyczną izby, bogatszą dokumentacją uwzględniającą pobliską Treblinkę i starania o zwiększenie ilości eksponatów. Zabiegi te i kilka pozytywnych informacji zamieszczonych w „Trybunie Mazowieckiej” spowodowały, że Izba Pamięci w Kosowie wygrała konkurs. Kierownika szkoły słusznie nagrodzono a powiatowi stróże jedynie słusznej linii musieli uznać swoją porażkę

    --
    Z wyrazami szacunku

    Wacław Kruszewski
    tel: 516 134 365

    sobota, 9 listopada 2024

     

    Gdy podziwiała nas cała Polska… SOKOŁÓW PODLASKI

    Eksperymenty organizacyjne w Powiatowym Ośrodku Kultury w latach 70. przyniosły tak dobre efekty, że podpatrywać nasze rozwiązania przyjeżdżały nie tylko polskie, ale i zagraniczne delegacje. A pomyśleć, że impulsem do zmian był… incydent ze szczurem.

    Na początku lat 70., wraz ze zmianą ekip rządzących w Warszawie, zmieniały się władze terenowe. W miastach i wsiach, jak Polska długa i szeroka, dogmatyczne kierownictwo partyjne i administracyjne ustępowało miejsca nowym kadrom, które wspierały politykę lansowaną przez Edwarda Gierka i Piotra Jaroszewicza. Zanim nowe idee dotarły do Sokołowa, w domu kultury odbywały się liczne wiece i akademie. Jednego dnia Zenek Karpiński – plastyk domu kultury malował hasła poparcia dla towarzysza „Wiesława” (Władysława Gomułki), by za tydzień, kiedy frakcja reformatorska wzięła górę, zmienić graficzne elementy dekoracji sceny wyrażające poparcie dla towarzysza Edwarda Gierka.

    Większe rozterki musiał przeżywać nasz pierwszy sekretarz, wygłaszający referaty popierające raz jednego przywódcę, raz drugiego. I w czasie takiego przemówienia I sekretarza KP PZPR na scenę sali widowiskowej domu kultury wbiegł wypasiony szczur. Licznie zgromadzona widownia zaczęła się śmiać. Sekretarz starał się opanować sytuację tupiąc na szczura. Ten nic sobie z tego nie robił i przyglądał się raz widowni, raz stojącemu na mównicy prelegentowi. Właściwą reakcją popisał się Zbyszek Tomczuk, grający na klarnecie w orkiestrze OSP siedzącej obok sceny. Wydobył z instrumentu kilka wyższych tonów, na które szczur zareagował ucieczką i sekretarz mógł dokończyć przemówienie.

    Skąd wziął się dorodny szczur na scenie wyjaśnił mi pan Roman Banasiuk – dozorca i palacz domu kultury. Szczury przywędrowały z budowy domów przy ulicy Gałczyńskiego, gdy zaczęli wprowadzać się lokatorzy. Zwabiły je prowianty w magazynie ZHP w pomieszczeniach schronów. Prowianty te po akcji obozowej kwatermistrz hufca pani Danuta Rabkowa złożyła w udostępnionych pomieszczeniach. Weszły kanałami wentylacyjnymi i teraz chodzą po całym budynku, bywa ze potrafią podgryzać nogi widzom w kinie!

    Na drugi dzień zostałem wezwany do komitetu. Idąc do “białego domu” rozważałem linię obrony a nie znalazłszy argumentów, zastanawiałem się co będę robił dalej. Czy dostanę „wilczy bilet” zamykający drogę do pracy, chociażby referenta w GS? Na miękkich nogach przekroczyłem próg gabinetu, pocieszony przez życzliwą zawsze ludziom towarzyszkę Felę – sekretarkę sekretarza i nie czekając na zarzuty wypaliłem. – Tak dalej być nie może. To nie jest dom kultury. Jego pomieszczenia zajmują instytucje nie związane z kulturą. A te które należą do kultury – kino, biblioteka, ogniska artystyczne – zagrodziły korytarze. Każdy sobie rzepkę skrobie, a ja mam odpowiadać za wszystko? W tym budynku musi być jeden gospodarz i jeśli towarzysz sekretarz poprze moją koncepcję pełnej integracji placówek i instytucji kultury zapewniam, że nic takiego się więcej nie powtórzy. – Przedstawcie swoją propozycję towarzyszowi Łukasiukowi – sekretarzowi propagandy i jeśli on ją zaakceptuję, rozważymy sprawę na egzekutywie – usłyszałem.

    Z Gieniem Łukasiukiem było łatwiej rozmawiać, bo wcześniej zajmował się sprawami oświaty i kultury w połączonym Wydziale Oświaty i Kultury PRN w Sokołowie i znał się na rzeczy. Wróciłem z komitetu w dobrym nastroju. Zaraz też z Jadzią Witkowską wzięliśmy się do pracy nad modelem nowej organizacji instytucji kultury szczebla powiatowego. Łatwe to nie było ze względu na konieczność połączenia w jeden organizm czterech niezależnych od siebie placówek. Kino było przedsiębiorstwem państwowym, biblioteka – jednostką budżetową, ognisko muzyczne – stowarzyszeniem zaś dom kultury – zakładem budżetowym. Każda placówka miała więc inny system finansowania i podlegała innym władzom. Kino – Wojewódzkiemu Zarządowi Kin w Warszawie z mającym wpływy i pozycję dyrektorem Henrykiem Sobolakiem. Biblioteka podlegała Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Warszawie. W Mazowieckim Towarzystwie Kultury prowadzącym ogniska muzyczne kolejny opór. Skąd weźmiecie nauczycieli i jak im będziecie płacić? Na to nałożyły się własne partykularne interesy pracowników i kierowników placówek, dla których wygodniej było mieć swoich zwierzchników w Warszawie.

    Ale idea połączenia kadry, budżetów i wyposażenia wszystkich placówek kultury w jedną instytucję – Powiatowy Ośrodek Kultury dla realizacji wspólnego programu twórczości i upowszechniania kultury w mieście i powiecie powoli zyskiwała uznanie decydentów na wszystkich szczeblach władzy.

    W Warszawie opory łamała dyrektor Wydziału Kultury i Sztuki Elżbieta Staniak -Rek, w Ministerstwie wspierał nas Włodzimierz Sandecki i Janusz Nowicki. W końcu Minister Kultury i Sztuki Józef Tejchma pozwolił na prawach eksperymentu realizować nasz pomysł w praktyce.

    W gazetach ukazywały się pochlebne artykuły o kulturze. Jak grzyby po deszczu powstawały wiejskie kluby kultury. W czynach społecznych budowano tzw. remizo-świetlice. Na imprezy do Ośrodka Kultury przyjeżdżały teatry z Warszawy, Lublina, Białegostoku a nawet Krakowa Wszystkie znane i popularne zespoły estradowe zawsze na swojej trasie miały Sokołów, gdzie przy pełnej frekwencji mogły liczyć na dwa, a często i trzy spektakle.

    Gościliśmy w Sokołowie ikonę polskiego teatru panią Mieczysławę Ćwiklińską oraz pana Mieczysława Fogga Śpiewała Sokołowianom Irena Santor z akompaniamentem orkiestry Polskiego Radia. Swój debiut w Sokołowie podczas popularnej imprezy radiowej Zgaduj -Zgadula Przybylskiego i Rokity miała Ewa Śnieżanka.

    Czarowały swoim głosem Violetta Villas i Maryla Rodowicz. Występowały na scenie Powiatowego Ośrodka Kultury wszystkie znane zespoły estradowe i ich soliści: Irena Jarocka, Helena Majdaniec, . Katarzyna Sobczyk, Izabela Skrybant z akompaniamentem gitar hawajskich Dziewiątkowskiego, Czesław Niemen, Krzysztof Krawczyk, Seweryn Krajewski.

    Gościliśmy w Sokołowie artystów Filharmonii z Nowosybirska odległego, bagatela o 5 tysięcy kilometrów, i z Gruzji, z Berlina, i z Czeskiej Pragi – Helenę Vondrackovą i Karela Gotta ze- znakomitą orkiestrą jazzową Gustawa Broma. Na kameralne „wieczory przy świecach” w kawiarni „Niespodzianka” przyjeżdżali Ryszard Filipski, Wojciech Pszoniak, Pola Raksa i Janusz Gajos z serialu o czterech pancernych czy kapitan Kloss – Stanisław Mikulski. Emocjonalne dyskusje przy kawie prowadził z Wacławem Kowalskim – filmowym Pawlakiem, pan Ryszard Wionczek – prokurator zamiłowany w sztuce filmowej i założyciel Dyskusyjnego Klubu Filmowego „Zbyszek”.

    W lecie działalność ośrodka kultury przenosiła się do Gródka, do ośrodka wypoczynkowego. Co sobotę organizowano tam różne imprezy artystyczne i rozrywkowe dla rodzin pracowników zakładów pracy. Wydatki na te imprezy pochodziły z rad zakładowych z zakładów pracy i oczywiście z budżetu ośrodka kultury. Przyjęła się zasada, że do każdego biletu rady zakładowe dopłacały 50 proc. kosztów zakupu. Tak w praktyce realizowała się zasada równości w korzystaniu z dóbr kultury.

    Jako człowiek tamtych czasów nie mogę nie zapytać, komu to przeszkadzało? Bywało wprawdzie, że darmowe bilety, nie mający dzieci lub zainteresowań kulturalnych ludzie odsprzedawali pod domem kultury. Chętnym nie brakowało. Zadowolenie było wzajemne. Jedni zdobyli dodatkowe pieniądze na natychmiastowe zakupy w sklepie „Pod bocianami”, drudzy wzbogacili się duchowo na imprezie.

    Po roku eksperymentowania gospodarską wizytę w Powiatowym Ośrodku Kultury złożył wicepremier i minister Kultury Józef Tejchma. Nasza praca i – co ważne, blisko 60 proc. dochodów własnych zasilających skromne dotacje z budżetu – przesądziły o powodzeniu eksperymentu sokołowskiego w kulturze. Rozpoczął się najazd na Sokołów. Gościliśmy w ośrodku kultury 49 delegacji krajowych, zainteresowanych naszymi pomysłami i ich realizacją. Od Stargardu Szczecińskiego po Wałbrzych i Jelenią Górę oraz 7 delegacji zagranicznych. Wśród nich gości z egzotycznej Kuby.

    Spragnione sukcesu władze państwowe wysyłały do Sokołowa dziennikarzy i filmowców. Powstał film o ruchomej bibliotece i o Treblince. Nawet Polska Kronika Filmowa poświęciła jeden ze swoich numerów sokołowskiej kulturze. Zdobyłem taśmę tej kroniki i namawiam do jej wyświetlania przed każdym filmem. Czy nie byłoby ciekawe zobaczyć dziewczynki i chłopców tańczących i grających w zespołach ośrodka kultury przed blisko półwieczem? Mam nadzieję, że przyjdzie czas i na to, jeśli już nie przyszedł?

    Współpracujemy

        Wspmnienie o niezwykłej kobiecie Sokołowska rodzina animatorów kultury doznała wNiedzielę     17 08 2014      kolejnej wielkiej straty...