poniedziałek, 28 października 2024


 Rodzina z przyjaciólmi Andrzeja Markusza przygotowuje do druku zbiór jego rysunków satyrycznych. Jest ich bardzo duzo i nie utraciły aktualności.




sobota, 26 października 2024


  Na prośbę pani Marii Koc ówczesnej dyrektorki Sokołowskiego Osrodka Kultury napisałem historię jego powstania. Miała z tego powstać książka uzupełniona o dokonania kolejnych dyrektorów tej zasłużonej dla mieszkańców miasta i powiatu instytucji kultury. Pani Koc poszła do polityki a jej nastepcy nie są zainteresowani jak było. Swoje wspomnienia zapisałem i dzielę się z czytelnikami.  Zamieszczam pierwszy odcinek ale będą jeszcze dwa ,bo uważam,że warto opowiedzieć jak było z kulturą w Sokołowie  w czasach słusznie minionych

Ponad pół wieku Sokołowski Ośrodek Kultury pracuje nad twórczością i upowszechnianiem kultury wśród mieszkańców miasta i powiatu. To piękny jubileusz, godny zapisania na kartach naszej najnowszej historii. Mam swój skromny udział w dorobku tej instytucji, skoro pani Maria Koc, moja następczyni na stanowisku dyrektora a następnie poseł RP, poprosiła mnie, bym opisał narodziny domu kultury w Sokołowie.

Czynię to z przyjemnością i obawą. Z przyjemnością, bo miło powspominać młode lata, ale i z obawą, czy będę dobrze zrozumiany. Byłem przecież nomenklaturowym dyrektorem instytucji, realizującej zadania w zakresie twórczości i upowszechniania kultury socjalistycznej. A czasy, na które przypadła „pierwsza pięćdziesiątka” – mam nadzieję, że będą następne – nie są wolne od zniekształceń i braku obiektywizmu.

By sprostać niełatwemu zadaniu, przejrzałem sterty osobistych dokumentów, wycinków prasowych. Przeczytałem prace magisterskie pisane przez studentów Uniwersytetu Warszawskiego i Akademii Podlaskiej w Siedlcach. Niestety, nigdzie nie znalazłem dokumentów, które dałyby mnie i czytelnikom odpowiedź – jak to się stało, że w biednym, małym miasteczku, pozbawionym przemysłu i związanej z nim klasy robotniczej, postanowiono zbudować okazały dom kultury. Jedną z dwóch inwestycji tego typu w całej Polsce. Druga identyczna pod względem architektury powstała w Mrągowie.

Na początku lat pięćdziesiątych trwała jeszcze „zimna wojna” pomiędzy krajami obozu socjalizmu i kapitalizmu oraz „gorąca” w Korei. Cały wysiłek narodu nakierowany był na wzmocnienie obronności kraju, rzekomo zagrożonego przez zachodnich imperialistów. W nadbużańskich lasach kryli się jeszcze ostatni żołnierze Łupaszki, Huzara, Młota, Sokolika i Marynarza, czekający na wybuch III wojny światowej.

W ocenie warszawskich decydentów, powiat sokołowski miał opinię powiatu, gdzie władza ludowa nie miała poparcia wśród społeczeństwa. Nie pomagały reforma rolna i nacjonalizacja przemysłu. Do serc i rozumów Podlasiaków postanowiono trafić przez kulturę.

Zadania organizowania i prowadzenia działalności kulturalnej na wsi powierzono Gminnym Spółdzielniom „Samopomoc Chłopska”. W Kosowie Lackim wiejską świetlicą kierowała pani Wanda Lenczewska, w Sterdyni – pani Halina Stefaniak. Jak grzyby po deszczu powstawały remizo-świetlice ochotniczych straży pożarnych, a przy nich amatorskie zespoły teatralne.

Na szczeblu powiatu nie było instytucji, która mogłaby koordynować i nadzorować działalność kulturalną na wsi. Takie funkcje spełniał Referat Kultury Prezydium Powiatowej Rady Narodowej, ale ograniczały się one do wydawania zezwoleń na publiczne imprezy, wypożyczania kostiumów, zapewniania repertuaru dla zespołów teatralnych. W zderzeniu z niebywałą aktywnością mieszkańców wsi, była to namiastka pomocy, jakiej można było udzielać.

Dlatego władze powiatowe wszystkich partii, chociaż z różną argumentacją, rozpoczęły starania o pozyskanie dla Sokołowa domu kultury. Józef Kuźma – lider Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, uzasadniał potrzebę budowy domu kultury wyrównaniem krzywd, jakie chłopstwo doznało za sanacji i okupacji, pozbawione dostępu do oświaty i kultury, oraz koniecznością zachowania bogatej tradycji kultury ludowej. Wacław Śliwiński, I sekretarz KP PZPR, w domu kultury widział oręż do walki z ciemnotą i klerykalizmem mieszkańców powiatu, kultywujących ludowo-endeckie tradycje ziemiańskie.

Tylko Józef Borecki, reprezentant Stronnictwa Demokratycznego, nie szukał argumentów ideologicznych, skupiając się na potrzebie obcowania z polską kulturą, którą zapamiętał z czasów dzieciństwa i młodości spędzonych w Buczaczu. W tym gronie p. Józef był najbardziej biegłym w mowie i piśmie. Na Ukrainie skończył tzw. małą maturę. Jemu przypadało więc opracowanie wniosków i ich obrona w czasie różnych narad i konsultacji. Był skuteczny na początku bojów o dom kultury, jak i później, gdy trzeba było bronić przed jego przekształceniem w największy na Mazowszu Dom Towarowy.

Wnioski opracowane przez Józefa Boreckiego trafiły do Dyrektora Departamentu Domów Kultury i Bibliotek Ministerstwa Kultury i Sztuki. Był nim pan Grzegorz Radomski, jeden z pierwszych po wojnie starostów sokołowskich. Pan Grzegorz wyniósł z Sokołowa miłe wspomnienia i, jak opowiadał, życie. Zawdzięczał je zwyczajowi niebrania ze sobą obstawy ubeckiej, gdy jechał na wiejskie zebrania przekonywać chłopów do poparcia demokratycznej robotniczo-chłopskiej władzy. Tym gestem zyskiwał uznanie leśnych i mieszkańców wsi, którzy im pomagali.

Decyzja o budowie okazałego domu kultury zapadła w 1953 roku. Wykonawcą było Powiatowe Przedsiębiorstwo Budowlane w Sokołowie, a inwestorem Wydział Kultury i Sztuki Wojewódzkiej Rady Narodowej w Warszawie. Koparki i spychacze weszły na plac budowy wiosną 1955 roku, rujnując pielęgnowane ogródki pracowników Powiatowej Rady Narodowej.

Pierwszym kierownikiem budowy był p. Jan Janista, a ostatnim p. Eugeniusz Lewkowicz. Już na początku pojawiły się kłopoty finansowe, materiałowe i wykonawcze. Ślimacząca się budowa domu kultury nagle pozbawiona została finansowania ze środków Funduszu Odbudowy Stolicy i Kraju.

W zbiórce społecznych pieniędzy na ten fundusz, powiat sokołowski osiągał bardzo dobre wyniki, chcąc zapewnić sobie stałe finansowanie rozpoczętej inwestycji.

Z jakim zaangażowaniem zbierano pieniądze, niech świadczy taka urzędnicza historyjka, którą zapamiętałem z roku 1964. Do Wydziału Kultury i Sztuki przyszedł pan Bartel ze wsi Grzymki gm. Ceranów, po decyzję o przydzieleniu dotacji na budowany przez mieszkańców wsi Dom Ludowy. Po jego wyjściu zauważyłem worek oparty o piec kaflowy. Wybiegłem z pokoju, ale interesanta już nie było.

Zajrzałem do worka, a w nim jakieś mięso. Natychmiast udałem się do mojego szefa p. Józefa Boreckiego, Wiceprzewodniczącego Prezydium Powiatowej Rady Narodowej, i zameldowałem o znalezisku i wizycie w Wydziale inicjatora budowy domu ludowego. Pan Józef, jak zawsze, spokojnie i bez emocji wydał mi polecenie. Miałem zobaczyć, jakie to mięso, ustalić jego cenę na wolnym rynku u pani Zofii Jazurkowej, kierowniczki Wydziału Handlu, następnie u dozorcy p. Jana Małychy zważyć zawartość, podzielić na trzy części, obliczyć i zebrać należność od trzech

beneficjentów, i najdalej następnego dnia przedstawić przewodniczącemu dowód wpłaty na konto Funduszu Odbudowy Stolicy i Kraju.

I jeszcze jedno – powiadomi pan komitet budowy, że na otwarcie domu ludowego przyjadę osobiście pod warunkiem, że na poczęstunek przyrządzą ryby z Bugu, a nie zakazaną cielęcinę. A ponieważ zapowiadają się goście z województwa, niech nie serwują swoich wyrobów alkoholowych, w których, nie wiem dlaczego, warszawiacy nie gustują. Tylko pani Jazurkowa odmówiła udziału w tej transakcji, uznając, że konsumpcja zakazanej przez władze cielęciny jest wysoce naganna i grozi nieokreślonymi bliżej konsekwencjami. Obowiązuje bowiem zakaz uboju cieląt, zatem obrót cielęciną jest karalny.

Pani Zofia radziła, by zgłosić to zdarzenie na MO, bo może się to źle dla mnie skończyć. Pełen obaw wykonałem jednak polecenie mojego zwierzchnika i sokołowski Fundusz Odbudowy Stolicy i Kraju wzbogacił się o 85 zł, uzyskanych od przewodniczącego, dozorcy i kierownika.

Po wstrzymaniu finansowania budowy ze środków Społecznego Funduszu Odbudowy Stolicy i Kraju, władze powiatowe pilnie szukały pieniędzy na dokończenie rozgrzebanej inwestycji. Na jednej z narad p. Józef Nasiłowski – dyrektor MHD oznajmił, że w MHD są pieniądze i jeśli dostanie dom kultury, za rok zrobi z niego największy w województwie warszawskim Wielki Dom Towarowy, dający prestiż miastu i zatrudnienie jego mieszkańcom.

Władze powiatu przyjęły propozycję dyrektora Nasiłowskiego z zadowoleniem, bo pozbywały się kłopotów, a jednocześnie zyskiwały uznanie ministra Hilarego Minca, likwidującego w Polsce relikty prywatnego handlu.

Przez p. Boreckiego poprosiłem o danie mi tygodnia na znalezienie dotacji umożliwiającej kontynuowanie robót i pozostawienie obiektu kulturze. Poprosiłem jednocześnie o przeniesienie mnie z kierownika Wydziału Kultury i Sztuki PPRN na kierownika domu kultury w budowie, mając nadzieję, że takim zabiegiem uratuję dom kultury.

I zaczęło się. W strukturze Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Sokołowie nie było wśród jednostek i zakładów budżetowych – domu kultury, nie było więc budżetu, etatu i funduszu osobowego umożliwiającego zatrudnienie kierownika. Takie decyzje w ustalonych i planowanych terminach podejmowano w Warszawie. Dotąd Sokołów nie występował z wnioskami o etaty i dotacje na dom kultury, bo nie miał odpowiednich lokali na organizację takiej instytucji. Koło się zamknęło.

Zagrożony utratą pracy, którą polubiłem, i zaufaniem swojego szefa, którego przekonałem do wstrzymania oddania budynku handlowcom, zacząłem działać. Przez Andrzeja Sałajczyka – kadrowca w Wojewódzkim Zarządzie Kin dotarłem do dyrektora WZK – Henryka Sobolaka i przekonałem go o potrzebie otwarcia w Sokołowie nowoczesnego kina panoramicznego.

Kino „Zdobycz” przy ulicy Lipowej nie nadawało się do tego ze względów technicznych, a ponadto trzeba było płacić wysoki czynsz za wynajem pomieszczeń od OSP. Moja propozycja była taka: przekażemy Wojewódzkiemu Zarządowi Kin okazały budynek domu kultury, w którym Wojewódzki Zarząd Kin za niewielkie pieniądze uruchomi wspaniałe, liczące 420 miejsc – kino panoramiczne.

Dyrektorowi Sobolakowi propozycja podobała się i prosił tylko o pomoc w przekonaniu do tego planu Naczelniczki Wydziału Kultury i Sztuki Wojewódzkiej Rady Narodowej w Warszawie pani Aleksandry Forbert-Koftowej. Cieszyłem się uznaniem pani naczelniczki za skuteczny nadzór i zawsze wiarygodne meldunki z budowy upamiętnienia byłego obozu pracy i zagłady w Treblince.

Miałem też przywilej bezpośrednich kontaktów z jej zastępcą, Wojewódzkim Konserwatorem Zabytków – Wacławem Kochanowskim, którego staraniom zawdzięczamy odnalezienie na plebanii w Kosowie obrazu El Greco – Ekstaza św. Franciszka. Gdzie i z kim się dało, drążyłem temat dokończenia budowy, jeśli nie całego domu kultury, to przynajmniej jego sali widowiskowej, sceny i kabiny projekcyjnej.

Udało się! 10 października 1964 roku polską premierą filmu Ewy i Czesława Petelskich pt. Naganiacz z udziałem aktorów, reżyserów i grających w filmie mieszkańców miasta i powiatu, otwarto w Sokołowie bajeczne, nowoczesne kino panoramiczne z pierwszym w mieście kolorowym neonem „Kino Sokół”. W kinie były wygodne, tapicerowane fotele usytuowane amfiteatralnie, doskonała jakość dźwięku i obrazu. Na suficie 2400 szt. kolorowych płynnie wygaszanych reflektorków. W tamtych siermiężnych czasach sala kinowo-teatralna Powiatowego Domu Kultury robiła niesamowite wrażenie na widzach.

środa, 23 października 2024

 Ta tablica i nadanie szpitalowi  w Sokołowie imienia Zbigniewa Koprowskiego to zasługa Romana Madziara Wiem to z ulotek jakie drukowałem w tej sprawie na prośbę inicjatora upamiętnienia.


niedziela, 20 października 2024

 




  Taką propozycję programową dostałem w latach sześćdziesiątych i potraktowałem ją poważnie. W " Mikrofonie dla wszystkich " występowały Luiza Żach, Roma Kruszewska,siostry Wołynkówny,  Marta Osipiak.  Francuskimi piosenkami czarował Kostek Przewozniak, i z tego powodu nie mógł wystąpić na akademii ku czci Rewolucji Pażdziernikowej.


sobota, 19 października 2024

Tekst z Życia Sokołowa o jakże potrzebnej teraz książce

 To debiut wydawniczy Magdy Stasiuk. Książka tym bardziej cenna, że przedstawia ważną część historii gminy Jabłonna Lacka, o której nikt nic wcześniej nie pisał. Autorka zdążyła spisać wspomnienia nietuzinkowej postaci, Wiesława Kondrackiego tuż przed jego śmiercią i uzupełniła je relacjami innych osób związanych z morszkowską spółdzielnią.

Promocję książki Magdy Stasiuk "Ziemia niechciana, ziemia nieobiecana" o Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej Morszków oraz o jej prezesie Wiesławie Kondrackim zorganizowano 13 października w Jabłonnie Lackiej, a dzień później w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Sokołowie Podlaskim.

Z inspiracji Wacława Kruszewskiego

Spotkania z autorką wydanej przez Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury publ

piątek, 18 października 2024

 Piotr Jankowski-przyjaciel Andrzeja Markusza  z czasów Gazety Powiatowej  zachował satyryczne rysunki  Andrzeja .Jest ich  bardzo dużo a większość nie utraciła aktualności i warto je pokazać. Na razie w internecie a następnie w albumie po dokonaniu  cenzury bardziej obyczajowej jak politycznej.



Artykuł w Życiu Sokołowa

 




https://www.facebook.com/share/p/69LRrPnCLyjdd1rE/

List z zamierzchłej przeszłości







 

Jak powstała spółdzielnia w Morszkowie Rodziła się w wielkich bólach. - Po drugiej wojnie światowej, wyniku upaństwowienia dwu istniejących we wsi Morszków niewielkich, zadłużonych majątków należących do rodzin Górskich i Wojnów, ziemia znalazła się we władaniu PGR Kurowice, a następnie w tzw. OZR-ze Morszków, czyli Ośrodku Zaopatrzenia Rolniczego. (…) działające w latach 50. na 126 hektarach morszkowskiej ziemi PGR-y prowadziły bardzo nieudolną gospodarkę. Spowodowało to powstanie zadłużenia wynoszącego 600 tysięcy złotych; a była to olbrzymia jak na owe czasy kwota. Marna gospodarka powodowała również, że podstawą utrzymania tych ledwie kilku rodzin składających się na PGR była przyzagrodowa hodowla świń i krów (…) Równie opłakany był stan budynków i sprzętu rolniczego, o których trafniej byłoby powiedzieć, że nie było ich wcale. Zaniedbano również uprawę gleby u zabiegi agrotechniczne – przypomina Magda Stasiuk. Reklama

  Dla Magdy to debiut wydawniczy. Dla mnie znakomity reportaż, mistrzostwo w swoim gatunku, a przez to i historia wydała się bardziej pasjonująca – podkreśla Artur Ziontek.

Podczas spotkania zarówno autorka, jak i prowadzący podkreślali, że „spiritus movens” spisania wspomnień o Morszkowie był Wacław Kruszewski, działacz kultury, znakomity felietonista, popularyzator wiedzy o powojennych wydarzeniach w powiecie sokołowskim, rodzinnie powiązany z Wiesławem Kondrackim. To był ostatni dzwonek, by ocalić od zapomnienia wiele faktów. Ostatnie wspomnienia Wiesław Kondracki podyktował pani Magdzie w szpitalu, tuż przed śmiercią.

J

czwartek, 3 października 2024

Trwające do dziś moje przyjazne związki z Kosowem i Kosowianami sięgają początków lat pięćdziesiątych, czasów szkolnej edukacji z Mietkiem Harasimem, Włodkiem Supłem, Andrzejem Kowalczykiem. Oni mieszkali w internacie na ulicy Olszewskiego, a ja w jego sąsiedztwie na ulicy Siedleckiej. Za wspólne odrabianie lekcji, które w internacie były ściśle przestrzeganą zasadą, zapewniałem moim kolegom bezpieczeństwo na spacerach z najładniejszymi sokołowiankami - Wandą Lewandowską i Basią Tenderendą. Po maturach nasze kontakty zanikły. Każdy poszedł własną drogą. Ja starałem się dostać na studia do Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Siostra studiująca dziennikarstwo zapewniła mi fachową pomoc w interpretacji „Sonetów Krymskich" ze strony koleżanek - przyszłych aktorek mieszkających razem w Nowej Dziekance na Krakowskim Przedmieściu. Była wśód nich Lidia Korsakówna, później znana aktorka filmowa i teatralna. Jeżdziłem do biednych studentek z wałówkami od mamy pełnymi kiełbas, kaszanek i baleronów, a one częstowały mnie kubkiem malinowego kisielu i uzupełniały moją skromną wiedzę o genialnym reformatorze radzieckiego teatru Stanisławskim. Egzamin oblałem z pantomimy. Miałem zagrać sabotażystę podpalającego stogi zboża na kołchozowych polach. Wyszło blado. Nie dlatego - jak sobie tłumaczę - że nie byłem zaangażowany, ale dlatego, że prawą rękę miałem w gipsie. Kilka dni przed egzaminem graliśmy mecz piłki nożnej na piaszczystym boisku przy szkole w Kosowie, gdzie doznałem kontuzji w zderzeniu z rosłym obrońcą "Kosowianki”. Później moje kontakty z Kosowem nasiliły się dzięki szeroko rozumianej kulturze. Prowadzona przez panią Wandę Lenczewską świetlica Gminnej Spółdzielni w Kosowie promieniowała na cały powiat sokołowski. Do Kosowa jeździli czynną wówczas koleją chłopcy z Sokołowa na sobotnio- niedzielne zabawy, na których pani Wanda i choreograf pan Lach uczyli ich nie tylko modnych tańców, ale też dobrych manier i kulturalnego zachowania. Przy świetlicy zorganizowano Zespól Pieśni i Tańca dający występy na wszystkich ważnych uroczystościach w całym powiecie sokołowskim. Była też orkiestra dęta prowadzona przez proboszcza, ks. Władysława Stępnia. Kiedy w 1964 roku ks. Władysław zaprosił mnie jako urzędnika powiatowej kultury na rozmowę w sprawie dachu kościoła, którego konstrukcja groziła zawaleniem pod ciężarem cementowej dachówki, po drodze wstąpiłem do sklepu pana Janusza Dmowskiego. Chciałem się poradzić, jak mam zachować się na plebanii, co też ksiądz proboszcz chce od władz powiatu oprócz asygnaty na 4 tony blachy umożliwiającej zakup nowego pokrycia dachu kościoła. Pan Janusz poradził mi, żebym wszystkie postulaty księdza przedstawił władzom powiatu do zrealizowania, co złagodzi gniew kosowian, spowodowany rozwiązaniem orkiestry dętej za granie na mszy rezurekcyjnej. Jak uzasadniał pan Janusz, orkiestra grała też na pochodach pierwszomajowych i różnych akademiach i ksiądz nie ukarał swoich orkiestrantów. Ani nie zabrał im nut Międzynarodówki, a powiat zabrał instrumenty. Przy herbatce z konfiturami ks. Władysław do asygnaty na zakup 4 ton blachy dorzucił zagospodarowanie granitowych odpadów z ociosywanych pomników w byłym obozie zagłady Żydów w Treblince. Rozmawiał już z kierownikiem budowy, ale ten uzależnił swoją decyzję od zgody powiatu i wskazał na mnie jako urzędnika, który taką zgodę może załatwić. Sterty granitowego gruzu zalegały cały teren budowanego upamiętnienia Treblinki. Pozbycie się tych odpadów ułatwi kierownikowi przygotowanie do uroczystości otwarcia Mauzoleum Walki i Męczeństwa w Treblince zaplanowane na 10 maja 1964 roku, zaś księdzu pozwoli dokończyć budowę trwałego ogrodzenia powiększanego kosowskiego cmentarza. Pełen pozytywnych wrażeń i ważności swojego urzędu (skoro znany i ceniony ksiądz proboszcz z 23-letnim młokosem chce rozwiązywać ważne problemy społeczne i gospodarcze mieszkańców Kosowa), następnego dnia wysłałem do pana Wacława Kochanowskiego - Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Warszawie, pismo o wiszącym na plebanii starym obrazie, który możemy dostać dla planowanego muzeum w domu kultury w Sokołowie, jeśli załatwimy asygnatę na zakup 4 ton blachy, koniecznej na zmianę pokrycia zabytkowego kościoła. Niebawem do Kosowa przyjechały panie Izabela Galicka i Hanna Sygietyńska. Obejrzały obraz poczerniały od dymu świec i zrobiły raport dla Konserwatora. Dalsze losy obrazu El Greco z Kosowa są znane, chociażby z publikacji Artura Ziontka. Aktywność kosowian w tworzeniu i upowszechnianiu kultury była doceniana przez ówczesne władze powiatu. Jednym z dowodów takiej oceny był fakt powołania pani Wandy Lenczewskiej na kierownika Referatu Kultury w Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Sokołowie oraz decyzja o budowie i organizacji Gminnego Ośrodka Kultury, pierwszej w powiecie sokołowskim inwestycji w dziale Kultura i Sztuka realizowanej wg nowoczesnych na tamte czasy, typowych projektów budowlanych. Projekt zawierał amfiteatralną salę kinową na 250 miejsc z kabiną projekcyjną, hol wystawowy, kawiarnię, pomieszczenia dla biblioteki i pokój kierownika. Kiedy budowa domu kultury była na ukończeniu, należało nowej placówce zapewnić budżet i etaty umożliwiające zatrudnienie odpowiednich pracowników. Z tym nie było żadnych problemów, gdyż twórczość i upowszechnianie kultury było finansowane z niezależnego od budżetu Funduszu Rozwoju Kultury, a funduszem tym w województwie siedleckim dysponował dyrektor Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego. Problemem było pozyskanie fachowej kadry. Z dyrektorem Departamentu Bibliotek i Domów Kultury w Ministerstwie Kultury i Sztuki panem Januszem Nowickim zaproponowaliśmy Telewizji konkurs na dyrektorów Centrum Kultury i Sztuki Województwa Siedleckiego oraz GOK-ów w Sterdyni i Kosowie. Zwycięzcom konkursu zapewnialiśmy mieszkania i stanowisko dyrektora w nowo zorganizowanych instytucjach kultury. Pani redaktor Halina Miroszowa przyjęła propozycje i po ogólnopolskich eleminacjach i wygraniu konkursu na stanowisko dyrektora CKiS woj. siedleckiego do Siedlec trafił z Poznania Edward Gatner, w Sterdyni funkcję dyrektora objął p. Henryk Kalata z powiatu węgrowskiego, a w Kosowie tuż po studiach na wydziale kulturalno- oświatowym Uniwersytetu Warszawskiego rodowita z dziada pradziada warszawianka pani Danuta Żochowska. Zamieszkała w Jakubikach, w nadzorcówce melioracyjnej przekazanej kulturze przez p. Romana Madziara - szefa powiatowej melioracji. Do pracy chodziła pieszo, przez las około 7 km. Wytrwała rok i jak dziś wspomina ten pionierski okres, najbardziej ceniła młodych współpracowników GOK-u: Grażynę Jakubczak- Nermer, Bogusię Szymańską-Rozbicką, Jolę Wdowińską, Jurka Mielańczuka, Witka Krasnodębskiego i nieoceniną Jadziunię Kamińską. Z sentymentem i ciepło wspomina sołtysa wsi Jakubiki i jego żonę, na których pomoc w codziennych trudach wiejskiego żywota mogła zawsze polegać. W starannie prowadzonej kronice GOK-u odnalazłem artykuł Grzegorza Hołuba z tygodnika "Nowa Wieś", opisującego pierwsze tygodnie pracy odważnej młodej warszawianki w nieznanym jej środowisku, o codziennym pokonywaniu pietrzących się przed nią trudności, o nauczeniu się palenia w piecu węglowym, o zdobywaniu pieniędzy na organizacje imprez i o utarczkach z cenzurą. Niebawem spotkamy się ponownie w Kosowie na jubileuszu 40 - lecia Gminnego a teraz już Miej sko-Gminnego Ośrodka Kultury. Dzięki mądrej kontynuacji pracy pierwszych pracowników GOK-u obecni animatorzy kosowskiej kultury - pani dyrektor Ewa Rutkowska i historyk Andrzej Ziontek przekonują nas, że Kosów Lacki jest znany nie tylko z posiadania obrazu El Grecca, ale z interesujących książek historycznych i wielu inicjatyw kulturalnych o charakterze patriotyczno-historycznym. Wacław Kruszewski