Rysunek Andrzeja Markusza z teki zabytki woj siedleckiego
Jak
ratowałem pałac w Patrykozach.
W kwietniu 1960 roku, powróciłem do Sokołowa po odbyciu
jak się kiedyś mówiło - zaszczytnej służby wojskowej. Za sprawą artykułu
zamieszczonego w tygodniku „Nowa Wieś”, w którym broniłem godności chłopaków
krytykowanych publicznie za chuligaństwo przez zawiedzione pPałacanienki, zyskałem
uznanie partyjnych i administracyjnych władz miasta, wyczulonych na każdą
krytyczną opinię w prasie. Zostałem zaproszony do I sekretarza KP PZPR.
Zaproponowano mi pracę w sporcie lub kulturze; a ja wybrałem kulturę. Złożyłem swoje
dokumenty w dziale kadrach kierowanym przez Henryka Grzymałę i po miesiącu pan
Stanisław Zambroń - Przewodniczący Prezydium Powiatowej Rady Narodowej, wręczył
mi angaż na stanowisko kierownika Wydziału Kultury i Sztuki. I tak zaczęła się
moja przygoda z kulturą, znaczona i porażkami i sukcesami. Jak pokazują ostatnie
lata - tych sukcesów było jednak więcej. Coraz częściej bowiem spotykam się ze
słowami uznania, za pozostawienie po sobie trwałych śladów pamięci w postaci
uratowanych przed zniszczeniem zabytkowych pałaców i dworów ziemiańskich,
zbudowanych i zorganizowanych domów kultury, bibliotek, muzeów, kin i szkół
muzycznych. Pan Zbigniew Wielogórski - starosta siedlecki, dziękował mi
publicznie za uratowanie dworku Aurelii Reymontowej w Chlewiskach i
zorganizowanie tam Domu Pracy Twórczej. Jednak największą radość przyniosła mi
możliwość zwiedzenia po zakończeniu remontu, zabytkowego pałacu generałaTeodora
Szydłowskiego. Pałac w Patrykozach to obiekt nie mający sobie równych wśród
neogotyckich pałaców w Polsce. Kunszt mistrzów z Pracowni Konserwacji Zabytków,
troska o każdy detal bogatego wystroju pałacu, a przede wszystkim postawa
właściciela, nieszczędzącego pracy i pieniędzy, by przywrócić rezydencji Szydłowskiego
dawny urok i piękno. Pan Maurycy Zając żyje sprawami pałacu, gromadzi wiedzę i
dokumenty dotyczące jego historii. Wiedząc, że i ja mam swój skromny udział w
ratowaniu tego cennego zabytku, zaprosił mnie do odwiedzin. W zamian obiecałem,
że prześlę mu zdjęcia z okresu odbudowy pałacu w latach 1979-1983 wykonane
przez Michała Kurca, instruktora fotografii Centrum Kultury i Sztuki woj.
siedleckiego oraz notatkę o pracach, jakie wykonaliśmy, by pałac nie podzielił
losu całej klasy ziemiańskiej, skazanej na zniszczenie przez
robotniczo-chłopskie władze. Dzielę się więc teraz tą wiedzą z czytelnikami, by
zachęcić ich do odwiedzin Patrykóz i
podziwiania pięknej architektury i wnętrz rezydencji generała Szydłowskiego.

Ekipa
remontowo-budowlana
Ratowanie przed ostatecznym zniszczeniem pałacu w
Patrykozach, rozpoczęliśmy organizując tzw. czyny społeczne, przy odgruzowaniu
oranżerii. Ala Simanowicz, do dziś pamięta burchle na dłoniach od machania
łopatą w jedynej dostępnej i bezpiecznej dla ludzi części ruiny pałacu,
pozbawionego dachu i stropów. Dziełu dewastacji, opierały się jeszcze
zewnętrzne mury okradane stopniowo acz systematycznie z okien i warstwy
wykładziny korkowej, stosowanej teraz do palenia w kuchniach i ściółkowania w
oborach. Ściany wewnętrzne były podziurawione jak w powojennym filmie pt. Skarb
(1948). Tu też kuto wszędzie, gdzie odzywało się echo w poszukiwaniu mitycznych
skarbów generała lub broni z alianckiego zrzutu we Włodkach, przejętego przez
oddział „Dzika” ppor. Mariana Solnickiego i złożonego gdzieś w piwnicach
pałacu. Jednak przyczyna intrygujących odgłosów przy „badaniu” młotkiem ścianwewnętrznych
przez licznych szabrowników była znacznie bardziej prozaiczna-rozprowadzono
w nich kanały ogrzewające pokoje, stąd intrygujące echo przy każdym uderzeniu.
Na parterze pan Więsak, kolejny z właścicieli trzymał krowy i by ludzie nie
przeszkadzali mu w tym „gospodarowaniu”, popodcinał pale mostku, likwidując
przejście obok pałacu. Teraz, mógł swobodnie wycinać co większe modrzewie z zabytkowej
alei w parku, sypiąc przedtem sól w korzenie, by przyspieszyć ich uschnięcie.
Takim sposobem piękny park w stylu angielskim przegrał walkę o przetrwanie z
burakami. W tamtym czasie nie było siły na rolnika i buraki. Buraki były
ważniejsze. A nasza ekipaanimatorów kultury z Powiatowego Ośrodka Kultury w
Sokołowie, po kilku dniach społecznej pracy, zrobiła sobie majówkę pod pałacem,
na którą zaprosiliśmy wiceprzewodniczącego PPRN w Sokołowie pana Lucjana Maraska,
licząc na jego pomoc i wsparcie. Dyrektorka GOK-u w Bielanach Alina Pietrzak
upichciła swoją słynną babkę ziemniaczaną, ktoś inny przywiózł ogórki, ktoś
ruski szampan, a ja przywiozłem plany odbudowy pałacu i deklarację, że za dwa
lata będzie tu Uniwersytet Ludowy, kształcący kadry dla wiejskich klubów
kultury. Lucjan Marasek znający mizerię budżetową rady powiatowej, możliwości
wykonawcze i materiałowe, a także opinie decydentów o ratowaniu zabytków,
sprowadził mnie twardo na ziemię słowami: „cenię
twój upór, ale ostrzegam: jeśli ci się uda będzie medal, ale jeśli nie, to cię
wsadzą za wyrzucanie państwowych pieniędzy w błoto. I nie spodziewaj się, że
dostaniesz jakikolwiek przydział na deficytowe materiały budowlane albo limity
na zlecenie robót firmie prywatnej. Nikt się nie podpisze pod taką decyzją. Na
zebraniu wiejskim padały już głosy, by pałac zrównać z ziemią, bo stanowi
zagrożenie dla bawiących się tam dzieci, a cegłę wykorzystać na budowę remizy w
Patrykozach”.Jednak mimo tego kubła zimnej wody na głowę, nie dałem za
wygraną. Szansa powrotu do planu ratowania pałacu pojawiła się wkrótce, bowiem
w 1976 roku wraz z reformą administracji, powołano mnie na stanowisko dyrektora
Wydziału Kultury i Sztuki nowego województwa siedleckiego. Po okresie
„porywania się z motyką na słońce”, miałem wreszcie prawne i finansowe
możliwości poważnego zajęcia się pałacem w Patrykozach. Najpierw stanęły na
drodze do pokonania problemy własnościowe, gdyż naczelnik gminy Bielany
uwłaszczyła na 1/3 pałacu rolnika, który latami go dewastował (z tym uporał się
dopiero obecny właściciel). Następnie pojawił się problem z wykonawstwem.
Mieliśmy już kompletną dokumentację historyczną i techniczno - budowlaną oraz
zapewnione finansowanie z Wojewódzkiego Funduszu Rozwoju Kultury, ale Pracownie
Konserwacji Zabytków nie chciały przyjąć naszego zlecenia na remont tak małego
obiektu, a do tego tak trudnego do realizacji, ze względu na stopień zniszczenia,
bogaty wystrój architektoniczny w bardzo odległych od Warszawy i Lublina,
Patrykozach. Nie pomogły ani szynki z Zakładów Mięsnych w Sokołowie, ani
interwencje wojewodów i sekretarzy, bo PKZ-ety miały inne priorytetowe zadanie:
odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie. Ponadto obowiązywały przepisy, że
remont zabytku może prowadzić tylko firma mająca uprawnienia do robót w
obiektach zabytkowych. Jednak fachowcy z PKZ-etów doradzili mi, by konieczne
dla zachowania pałacu prace zabezpieczające, wykonać przy pomocy rzemieślników.
Rada dobra, ale żeby z niej skorzystać, trzeba uzyskać z Wydziału Finansowego
limit na zlecenie robót zakładom gospodarki nieuspołecznionej. O takie właśnie limity
bili się dyrektorzy Wydziałów Zdrowia, Kuratorium i Rolnictwa. Oni mieli
pierwszeństwo, gdyż zdrowie, oświata i rolnictwo było przez władze uznawane (skądinąd
słusznie) za najważniejsze dla rozwoju społeczno- gospodarczego nowoutworzonego
województwa, mającego ambicję zlikwidowania wiekowych opóźnień w cywilizacyjnym
rozwoju Podlasia i Wschodniego Mazowsza. Tak więc braliśmy tylko to, co
zostawało dyrektorowi Zbigniewowi Wiedeńskiemu, a zostawało mu jednak więcej,
gdy zatrudniłem jego żonę na stanowisku księgowej w Wojewódzkiej Bibliotece
Publicznej jako bardzo dobrego i fachowego pracownika.