piątek, 31 maja 2024

Pojednanie Państwa i Kościoła

Pojednanie Państwa i Kościoła

Rok 1974. Kończy się budowa Zakładów Mięsnych w Sokołowie; sztandarowej inwestycji okresu Edwarda Gierka. Jej lokalizację zawdzięcza Sokołów najwyższemu wskaźnikowi „zaświnienia powiatu”: 100 sztuk trzody na 100 ha użytków rolnych. Było to koronny argument w przetargach na lokalizację kombinatu właśnie u nas. Argument ten skutecznie i przekonywująco przedstawiał Lucjan Marasek, ówczesny wiceprzewodniczący Prezydium Powiatowej Rady Narodowej. Wspierał go w tym usilnie sokołowianin Zdzisław Żałobka jako przewodniczący Wojewódzkiej Komisji Planowania Gospodarczego w Warszawie. Od pana Kempy, kierującego inwestycją w imieniu firmy Epstein z USA, dostałem więc zlecenie na zorganizowanie uroczystego koncertu i balu dla budowniczych kombinatu oraz zaproszonych oficjeli. Asystentce Kempy, pani Lilien Frankowski, uroczej damie w balzakowskim wieku podobał się będący wtedy na topie doskonały zespół jazzu tradycyjnego Vistula River Brass Band. Zamówienie to przyjąłem z radością, wiedząc, że pan Kempa hojnie wynagrodzi artystów i nasz dom kultury. Z warszawską Estradą uzgodniłem termin koncertu, solistów i konferansjera.

Na dzień przed imprezą zostałem jednak niespodziewanie wezwany na dywanik do I sekretarza KP PZPR, gdzie otrzymałem pierwsze poważne ostrzeżenie: za podział miejsc w pierwszym rzędzie. Okazało się, że pan Kempa zaprosił i chciał posadzić na honorowych miejscach po swojej lewej stronie I sekretarza PZPR, a po prawej księdza proboszcza Stanisława Pielasę, gdyż z oboma przywódcami, jak sam często podkreślał, doskonale mu się w Sokołowie współpracowało. Oficjalny udział w koncercie księdza proboszcza, znanego w Sokołowie budowniczego kościoła był tak niecodzienny, że spowodował nerwowość w „białym domu.” Kempa jednak bawił się doskonale i powtarzał, że chce tym koncertem podziękować władzom Sokołowa, a   szczególnie panu sekretarzowi i księdzu proboszczowi za doskonałą współpracę w całym dziele budowy. Czy to źle? - pytał. Dobrze; pewnie, że dobrze, ale dotąd nie było to praktykowane. No to czas wprowadzić nowe obyczaje,  z przekonaniem odpowiedział pan Kempa. Teraz, gdy obserwuję pojednanie pomiędzy przywódcami Państwa i Kościoła jestem dumny, że byliśmy pierwsi, którzy dokonali tego w Sokołowie w 1974 roku.

Wacław Kruszewski 


czwartek, 30 maja 2024

Pan Kępa i wspomnienia o pojednaniu

Pan Kępa i wspomnienia o pojednaniu

Spośród bardzo wielu imprez, jakie miałem przyjemność organizować wspólnie z pracownikami domu kultury w latach jak mówią teraz „słusznie minionych” w mojej pamięci pozostało ledwie kilka. Zastanawiam się, jak to się dzieje, że nie pamiętam np. koncertu Czesława Niemena, a dobrze pamiętam występy bułgarskich piosenkarek Krasymiry Minewy i Margaret Nikołowej. Niewiele pamiętam ze wspaniałego koncertu orkiestry jazzowej Gustawa Broma z solistami Heleną Vondraczkową i Karolem Gottem a dobrze pamiętam, że chór filharmoników z Nowosybirska wystąpił w Sokołowie w czarnych garniturach i jasnych brązowych pantoflach hurtem zakupionych w Warszawie. Pamiętam Trubadurów, bo w czasie ich występu tuż za plecami zespołu runęła spod stropu na scenę metalowa sztanga, na której wisiała maskująca kurtyna. Pamiętam także, jak Jacek Fedorowicz po słowach, że jest gotów stanąć na głowie, by rozbawić sokołowską publiczność zeskoczył ze sceny i przed panią Jadzią Maraskową stanął na rękach, a następnie przedefilował w ten sposób przed pierwszym rzędem widzów. Pamiętam dyskusję pana Mirka Zalewskiego z Jerzym Ofierskim. Zalewskiemu, wówczas pracownikowi Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Morszkowie, nie spodobała się prześmiewcza krytyka sołtysa Kierdziołka pod adresem rolników, więc wszedł na scenę i obsobaczył niezwykle popularnego w Polsce artystę. Dostał burzliwe brawa od widzów i podziękowania od władz powiatowych.
Niedawno przywołując w pamięci dawne imprezy odnalazłem klucz otwierający wspomnienia, choć trzeba przyznać, że są wśród nich zarówno sprawy dobre jak i te, które dobre nie są. Ważne jest dla wspomnień, żeby oprócz wartości artystycznych w formie i w treści, wydarzyło się coś, co zawładnęło pamięcią na lata i dotąd nie daje się usunąć. Moja Żona twierdzi, że jak na swoje lata mam doskonałą pamięć, choć jednocześnie żałuje, że to pamięć wsteczna, bo nie pamiętam co miałem zrobić na działce, mimo ciągłego przypominania z jej strony. Jako dobry mąż myślę więc sobie, że może i tu trzeba poczekać na jakiś incydent, który pobudzi proces myślenia i uaktywni leniwe zwoje mózgowe. Chyba jednak nie jest tak źle ze mną, bo właśnie sobie przypomniałem, że mam podlać kwiatki (i to nie po liściach!). Odkąd przekwitło w naszym ogrodzie 936 tulipanów, na róże, piwonie i lilie wystarczy ledwie dziesięć konewek wody i z tym uwinę się raz-dwa. A po fajrancie znowu będę mógł snuć wspomnienia. Piszę ten felietonik w przeddzień święta Bożego Ciała i w związku z tym przypomniał mi się ks. Kazimierz Gasik, który przed laty podziękował mi osobiście za bogaty program imprez artystycznych, jaki dom kultury przygotował na to święto. To było mistrzostwo dyplomacji ze strony duchownego. Wiedział przecież doskonale, że partyjne kierownictwo powiatu co roku z uporem wymusza na instytucjach oświaty, kultury i sportu przygotowanie atrakcyjnych imprez mających odciągnąć młodzież od coraz to większych i okazalszych procesji. Skorzystałem więc z metody księdza Gasika i następnie w komitecie pochwaliłem się jego uznaniem dla domu kultury. Odtąd nie było już nacisków na organizowanie imprez w czasie mszy i procesji Bożego Ciała. Chociaż jeszcze parę lat trzeba było poczekać, by na koncercie dla budowniczych kombinatu mięsnego obok siebie zasiedli I sekretarz KP PZPR w Sokołowie Henryk Bereza i ksiądz proboszcz Stanisław Pielasa. A było tak: w 1974 roku zakończono budowę Zakładów Mięsnych – sztandarowej inwestycji w sektorze spożywczym rządu Edwarda Gierka. Lokalizację tej budowy w Sokołowie zawdzięczamy największemu „zaświnieniu” powiatu. Warunkiem koniecznym, aby kombinat wybudować u nas było osiągnięcie wskaźnika 100 sztuk świń na 100 hektarów użytków rolnych w powiecie. Ten warunek postawili decydenci z Warszawy. I było 100 na 100! Hodowano świnki w stodołach, w budowanych naprędce oborach i chlewniach. Świnie hodowano nawet w garażach zestawianych z betonowych elementów przystanków autobusowych wg pomysłu inż. Franciszka Łomży. W tej wielkiej robocie na żadnym etapie nie zabrakło również Powiatowego Ośrodka Kultury. Od początku do końca czyli od momentu „zabicia” palików przez geodetów na polach PGR wytyczających zarysy głównych obiektów, po otwarcie zakładów i uroczysty koncert dla budowniczych, dom kultury brał czynny udział we wszystkich przedsięwzięciach. I tak robiliśmy zdjęcia na placu budowy, organizowaliśmy wycieczki i imprezy dla międzynarodowej grupy budowniczych, udostępniliśmy nawet mieszkanie dla pani Lilian Frankowski; asystentki dyrektora inwestycji pana Józefa Kępy. Zapracowaliśmy w ten sposób na doskonałą aparaturę nagłaśniającą i dyskotekową firmy Dynacord o ówczesnej wartości (bagatela!) 17 500 marek niemieckich. Do magazynów Hartwiga w woj. zielonogórskim trzeba było wysłać aż dwie „Nysy”, żeby ten cały sprzęt przywieźć do Sokołowa. Później zarabialiśmy na jego wypożyczeniach np. do Ursusa, do Estrady Warszawskiej i na różne masowe imprezy w całym województwie warszawskim. Jednakże koncert na zakończenie budowy kombinatu mięsnego utrwalił się w mojej pamięci najbardziej za sprawą podziału miejsc w pierwszym rzędzie. Fundator koncertu, pan Józef Kępa zażyczył sobie bowiem, aby mógł zasiąść w pierwszym rzędzie obok I sekretarza komitetu powiatowego PZPR Henryka Berezy oraz księdza proboszcza Stanisława Pielasy. Na moją uwagę, że to niemożliwe, by ci dwaj znani ze swoich przekonań i praktyk przywódcy lokalnej społeczności chcieli usiąść na publicznej imprezie obok siebie, pan Kępa odpowiedział pytaniem: A czy to będzie źle? Przecież z każdym z nich moja firma dobrze współpracowała w całym dziele budowy kombinatu i każdemu chcę teraz podziękować. Firma Epstain z Chicago zbudowała księdzu proboszczowi w jedną noc betonową wieżę na kościele, a pan sekretarz dostał 1200 nowych miejsc pracy. Czy to źle? Pewnie, że nie źle, ale u nas nie ma takiego obyczaju; odpowiedziałem. To trzeba go wprowadzić i nie obawiajcie się tego. Jak pana wyrzucą z pracy, dostanie pan u mnie stanowisko, dwa razy większe wynagrodzenie i samochód do dyspozycji. Spełniłem więc życzenie fundatora i odprowadziłem na wskazane miejsca liderów partii i kościoła. Zasiedli razem w pierwszym rzędzie, po obu stronach gospodarza imprezy pana Kępy. Jak się okazało skandalu nie było, bo muzyka łagodzi obyczaje a jazzowa podobno budzi nawet z letargu. Ksiądz proboszcz i I sekretarz PZPR zgodnie oklaskiwali występy znakomitego zespołu Vistula River Brass Band. Byłem więc zadowolony, że udało się w 1974 roku w moim mieście doprowadzić do zbliżenia partii z kościołem, chociaż przyznaję, że na krótko, bo koncert trwał niespełna dwie godziny…

Wacław Kruszewski  

Ośrodek w Gródku

Znany fotografik Michał Kurc przesłał mi niedawno zdjęcia z pleneru fotograficznego, jaki w Gródku 1977 roku organizowało Centrum Kultury i Sztuki woj. siedleckiego z siedzibą w Sokołowie. Niezorientowanym wyjaśniam, że Siedlce nie miały wówczas lokali, aby przejąć z Sokołowa doskonale zorganizowaną i wyposażoną instytucję upowszechniania kultury i twórczości szczebla wojewódzkiego Na czarno-białych fotografiach widać piękne obrazki życia wsi i jej mieszkańców: nadbużańskie pejzaże, wianki puszczane na rzekę w czasie legendarnej „Kupalnocki”, śpiewy i tańce przy ogniskach w wykonaniu „Chodowiaków”. Feeria świateł z reflektorów, ognisk i lampionów rzucających refleksy na wodzie i cienie drzew i ludzi na plaży. Zaciekawione twarze utrudzonych rolników oglądających samych siebie w „Galerii u Franka” czyli na zdjęciach rozmieszczonych na ogrodzeniu przydomowego ogródka pana Franciszka Mikołajczuka, gospodarza Ośrodka Wypoczynkowego w Gródku nad Bugiem. Na zdjęciach są także znani aktorzy z emitowanego przez czarno-białą telewizję serialu „Czarne chmury”: pułkownik Dowgird czyli Leonard Pietraszak i wachmistrz Kacper czyli Ryszard Pietruski na spotkaniu z członkami Dyskusyjnego Klubu Filmowego „Zbyszek”. Są i mieszkańcy Gródka podczas sobotnich „Weekendów z filmem”. Były to projekcje z udziałem aktorów i krytyków filmowych prowadzone pod gołym niebem na parkingu ośrodka w Gródku. Powiatowy Ośrodek Kultury przenosił na lato swoją działalność do Gródka ku zadowoleniu mieszkańców Sokołowa spragnionych dla siebie i swoich rodzin obcowania z kulturą, sportem i rozrywką na łonie natury. Sokołowskie zakłady pracy budowały z czego się dało domki kempingowe a rady zakładowe związków zawodowych dokładały się finansowo do wczasów swoich pracowników i do licznych letnich imprez. Gródek dzięki temu tętnił życiem. W Bugu można było złowić taaaką rybę, wypić kielicha z dyrektorem czy sekretarzem, pogadać z kumplami, potańczyć wieczorem z żoną lub przyjaciółką żony a rano, w pobliskim drewnianym, zabytkowym kościółku na mszy świętej prosić Boga o odpuszczenie grzechów, których nie dało się w Gródku uniknąć. Zawdzięczamy wszyscy ośrodek w Gródku dwóm ludziom: Alkowi Gryglasowi i Henrykowi Domańskiemu. Pierwszy był kierownikiem Powiatowego Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu w Powiatowej Radzie Narodowej. Przekonał on decydentów o potrzebie budowy właśnie w Gródku ośrodka wczasowo-wypoczynkowego dla ludzi pracy; ośrodka z hotelem, stołówką, plażą i kąpieliskiem W tamtych siermiężnych czasach była to decyzja odważna i dalekowzroczna. Jako drugi fizyczną realizację całego przedsięwzięcia wziął na siebie Henryk Domański, ówczesny szef Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Sokołowie. Był to rok 1972.

Poniżej zdjęcia z mojego archiwum:







Wacław Kruszewski

sobota, 4 maja 2024

Apel do czytelników "Wieści Sokołowskich"

Apel do czytelników „Wieści Sokołowskich”

 

Bardzo często spotykamy się z ciekawymi historiami dotyczącymi przeszłości naszego miasta i powiatu. Wiele wydarzeń obrosło już legendami. Wiele uzyskało różne interpretacje. Jednak zbyt wiele ważnych wydarzeń z życia mieszkańców ziemi sokołowskiej uległo i nadal ulega zapomnieniu. Zwracam się więc do naszych czytelników o podjęcie wspólnych starań o zachowanie i utrwalenie naszej najnowszej historii, o historyczną prawdę o ludziach, ich działaniach czasie okupacji i w tragicznych latach powojennych, o czasach powojennej odbudowy kraju, o walce o suwerenność i niezależność Polski podarowanej Stalinowi przez jego sojuszników w Jałcie, aż do współczesności. Razem opiszemy naszą historię, aby różnej maści polityczni kuglarze jej nie fałszowali i nie zmieniali według swoich propagandowych potrzeb.

Zapraszamy


do współpracy młodzież i nauczycieli, zapraszamy środowiska Sybiraków i AK-owców, zapraszamy świadków historii. Wszystkich tych, którym nie są obojętne nasze i naszych przyjaciół losy. Ocalmy od zapomnienia ludzi i wydarzenia sprzed lat. Namawiałem redakcję „Wieści Sokołowskich” by spełniając postulat swoich czytelników, najpierw jedną stronę w każdym numerze gazety, a jeśli będzie potrzeba to dwie strony oddali historykom. Miałem nadzieję, że dzięki temu nasi rodacy dowiedzą się niebawem o tym, jak sokołowski lekarz dr Edward Perłowski uratował życie Pawłowi Jasienicy; autorowi pomnikowych dzieł „Polska Piastów” i „Polska Jagiellonów” i o tym jak porucznik AK i kolejarz Franciszek Ząbecki zdobył dokumenty przewozowe niemieckich transportów kolejowych do Treblinki i jak zeznawał w procesie Franza Stangla - komendanta Treblinki, czy o kapitanie Władysławie Praweckim - organizatorze struktur Związku Walki Zbrojnej i kierowniku szkoły powszechnej przy ulicy Repkowskiej w Sokołowie, a również o paniach Marii Wolańskiej i Wacławie Ilczukównej - nauczycielkach tajnego nauczania, oraz o wielu naszych rodakach, których życie i praca zasługują na wdzięczną pamięć Sokołowian.

Do współredagowania „Wieści” historycznych namawiałem pana Jacka Odziemczyka - nauczyciela mającego bogatą wiedzę o naszej najnowszej historii popartą solidnym warsztatem naukowym oraz pana Darka Kosieradzkiego - historyka amatora zamiłowanego w naszych dziejach a także pana Mariana Pietrzaka uhonorowanego tytułem Zasłużonego Działacza Kultury, autora ośmiu książek o Sokołowie a zarazem twórcę Muzeum Regionalnego przy ulicy Lipowej. Tematów do opisania jest bez liku, a każdy z nich wart przywołania i utrwalenia w zbiorowej pamięci mieszkańców Sokołowa. Zatem chwytajmy za długopisy i zapisujmy fakty i wydarzenia z naszej najnowszej historii, tak jak je zapamiętaliśmy. W Pracowni Dokumentacji Dziejów Miasta utrwalą te wspomnienia na dyskach komputerowych i udostępnią historykom do dalszej pracy. Razem upomnijmy się o prawdę w czasach zakłamania i fałszowania naszej historii.

 

Wacław Kruszewski

czwartek, 2 maja 2024

Pierwszy w Polsce Bibliobus


Wycinek prasowy z artykułem o  Bibliobusie, pierwszej w Polsce bibliotece na kółkach

 

Czytelnictwo książek dawniej i dziś cz. 2

 

Czytelnictwo książek dawniej i dziś (cz. 2)

W latach osiemdziesiątych zwiedzałem biblioteki w Danii, Francji i Republice Federalnej Niemiec. Mogłem wtedy jedynie pomarzyć, że jeszcze u nas takich placówek nie ma i opisać w sprawozdaniach dla Ministra Kultury dystans jaki nas dzielił. Jednak, po zwiedzeniu naszej sokołowskiej biblioteki mogę z całą odpowiedzialnością dziś napisać, że biblioteka w Odense (Dania) w mieście narodzin znanego bajkopisarza - Andersena, jeśli się nie zmieniła przez te parę lat, to przy naszej wygląda tak, jak nasze biblioteki przy niemieckich i francuskich w latach osiemdziesiątych. Kto nie wierzy, niech zobaczy wirtualnie lub w realu. Mamy się z czego cieszyć. Naprawdę. Martwi mnie tylko obecnie słabe zainteresowanie czytelnictwem książek i nie umiem znaleźć przyczyn tego niepokojącego zjawiska. Pamiętam za to czasy, kiedy pan Józef Brochocki prowadzący tzw. punkt biblioteczny w Gródku nad Bugiem brał worek książek i wciskał po drodze każdemu mieszkańcowi wsi kolejny tom z poleceniem przeczytania i opowiedzenia treści, przy wymianie na nowy. Jego autorytet i bezinteresowność nie pozwalała zamykać drzwi przed takim bibliotekarzem, który nie tylko przyniósł książkę, ale i jeszcze zachęcił do jej przeczytania. Nic dziwnego, że pan Józef bił rekordy czytelnictwa nawet wśród etatowych bibliotek gminnych. Pamiętam również czasy, kiedy z piwnicy w mieszkaniu pana Kojro na ulicy Długiej można było zdobyć do przeczytania sponiewieraną, ale jakże upragnioną książkę Karola Maya o dzielnych Apaczach. Niezły zbiorek takich książek miał nasz starszy kolega z ul. Siedleckiej Andrzej Karakula, który jak jego kuzyn, burmistrz Sokołowa, ma swój znaczny udział w rozwoju czytelnictwa w naszym mieście. Z Danii z kolei przywiozłem podpatrzony tam pomysł ruchomej biblioteki „na kółkach” i z powodzeniem zrealizowałem go w Sokołowie na bazie autobusu marki „Robur”. Niebawem artykuły o tej naszej „bibliotece na kółkach” zamieszczały regionalne i krajowe gazety. Pani Wielogórska (kierowniczka) i pan Jan Gęsina (kierowca) zostali sfilmowani nawet przez Polską Kronikę Filmową w czasie jednego z takich „rajdów” po wsiach powiatu sokołowskiego. Pierwszy w kraju Bibliobus docierał o stałych dniach i godzinach nawet do najodleglejszych wsi nadbużańskich dostarczając ich mieszkańcom tak upragnione książki. W teczce z archiwalnymi dokumentami z pracy Bibliobusu są ciekawe zdjęcia i wycinki prasowe na temat potrzeb czytelniczych mieszkańców wsi. Są tam także dane o czytelnikach i ilościach wypożyczeń, a nawet próba bilansu kosztów działalności ruchomej biblioteki w porównaniu do standardowej etatowej biblioteki jakie wówczas działały w niemal każdej większej wsi. Może warto skorzystać z tych doświadczeń?

 

Wacław Kruszewski

Czytelnictwo książek dawniej i dziś cz. 1

 

Czytelnictwo książek dawniej i dziś (cz. 1)

Wprawdzie nowa lokalizacja dla Biblioteki Miejskiej w budynku po byłym dworcu PKP, tak daleko od centrum nie jest najlepsza i jak dowodzą badania, ograniczy czasowo dostęp czytelników do miejskiej książnicy. Je


dnak architektura budynku, wyposażenie i wystrój wnętrz oraz usprawniona organizacja pracy wynikająca z komfortowych warunków lokalowych niewątpliwie zachęci i starych i nowych czytelników do korzystania z bogatych zbiorów bibliotecznych. Zgodnie z duchem czasów Biblioteka oferuje także dostęp do mediów elektronicznych, to jest komputerów, Internetu, drukarek, kserografów, słowem tych wszystkich wspaniałych urządzeń umożliwiających znalezienie potrzebnych informacji i wydrukowanie ich na użytek własny. Ale nie tylko to cieszy. Żeby świadomie i z pożytkiem korzystać z tych wspaniałych urządzeń, dyrekcja biblioteki zorganizowała bezpłatne kursy z technik informatycznych czyli nauki podstawowych umiejętności korzystania z komputerów osobistych. To bardzo cenna inicjatywa adresowana zwłaszcza do ludzi starszych którym komputer jawi się jak coś niepojętego a praca z nim wydaje się trudna. Otóż: tylko wydaje się. Bo kiedy ja sam „zaliczyłem” trzy pierwsze lekcje prowadzone przez mgr inż. Darka Tarkowskiego zrozumiałem, że ten diabelski wynalazek nie taki straszny i da się go okiełznać. Wymaga to odwagi i determinacji, ale wszyscy w naszej grupie ją mają. Moja sąsiadka z jednej ławki, przepraszam poprawnie powinno się napisać: z sąsiedniego stanowiska nr 8, pani Jadwiga Wyczółkowska ma silną motywację do zgłębienia tajników pracy z komputerem. Wszystko skrzętnie notuje i zaraz po lekcji idzie do domu ćwiczyć by nie zapomnieć i utrwalić sobie zdobyte tajemnice. Kiedy zdobyłem się na uwagę, że mąż pani Wyczółkowskiej może okazać niezadowolenie, kiedy z tego powodu nie dostanie kolacji, nie zauważyłem zmiany w jej zaangażowaniu w naukę. Pomyślałem sobie, jak to dobrze, że moja Tereska już umie korzystać z komputera. Kolację będę miał.

Ciekawy również byłem, co skłoniło uczestników kolejnego już kursu do podjęcia trudu nauki obsługi komputera, co nie jest rzeczą łatwą dla pań i panów w wieku średnim i powyżej. Oto kilka zwierzeń: Krzysztof Woźniak pragnie nauczyć się korzystania z programu umożliwiającego redagowanie i wysyłanie artykułów do gazet. Dużo podróżuje po Mołdawii i ma ciekawe wspomnienia z pobytów na Huculszczyźnie, którymi chciałby zainteresować naszych rodaków. Z Warszawy do Kołomyi uruchomiono nawet linię autobusową by ułatwić Polakom zwiedzanie tego pięknego, niegdyś związanego z Polską regionu, gdzie „szum Prutu i Czeremoszu Hucułom przygrywa”. Dla pana Zdzisława Bartosiaka z kolei, do nauki zmusiła konieczność śledzenia w Internecie ofert przetargowych na usługi transportowe, które świadczy jego firma. A większość pań z naszego kursu przede wszystkim chce mieć kontakt ze swoimi dziećmi, chce także znaleźć w Internecie ciekawe przepisy kulinarne, porady dotyczące zdrowia a także pograć w pasjansa czy poczytać w Wikipedii ciekawe artykuły historyczne, żeby być na bieżąco z wiedzą dzieci i wnuków. Jeśli do tego dołączymy jeszcze możliwość darmowych rozmów telefonicznych w kraju i za zagranicą przy pomocy Skype’a, to stanie się zupełnie zrozumiałe, że dla pań jest bardzo ważne umieć się tym wszystkim posługiwać. Dlatego nie ma problemów z naborem uczestników na kolejne zajęcia. 15 stanowisk komputerowych jest zawsze w pełni obsadzonych. Co więcej, dyrektor sokołowskiej Biblioteki Miejskiej pani Hanna Lecyk zapewnia, że jak zajdzie potrzeba to zorganizuje kolejny kurs po zakończeniu obecnie trwającego.

Wacław Kruszewski

Kolejne spotkanie odbyło się w Bibliotece Miejskiej z prof. Janem Izdebskim –wybitnym polskim biochemikiem pracującym do niedawna w ...