czwartek, 28 grudnia 2023

Ulica Wilczyńskiego

 


Pomnik ku czci ks. Brzóski, Sokołów lata 50-te XX w. Zdjęcie z archiwum Wacława Kruszewskiego w zasobach Biblioteki Miejskiej im. Gałczyńskiego


Ulica Wilczyńskiego

 

W cyklu ,,Patroni naszych ulic” proponuję moim czytelnikom mały spacerek po jednej z najstarszych ulic Sokołowa, ulicy Wilczyńskiego. Jej nazwa nie podlega koniunkturalnym modom politycznym i na pewno nie zostanie zmieniona. Mieszkańcy tej ulicy, jak żadnej innej, mogą być tego pewni.

Rozpoczynamy przechadzkę od pomnika księdza Brzóski i Franciszka Wilczyńskiego, straconych w tym miejscu 23 maja 1865 roku. Pomnik ku ich czci wzniesiono ze składek społecznych, a komitetowi budowy przewodniczył burmistrz Sokołowa Jan Pędich. Odsłonięcie pomnika odbyło się w 60-tą rocznicę stracenia bohaterskich synów podlaskiej ziemi, najdłuższej walczących o niepodległej Polskę w Powstaniu Styczniowym 1863 roku.

Naprzeciwko pomnika, przy ulicy Franciszka Wilczyńskiego, stoi czteropiętrowy blok nr 1, tzw. rotacyjny, zbudowany w latach siedemdziesiątych według projektu Zdzisława Laksa, architekta powiatowego w Sokołowie. Zaraz po wyzwoleniu na miejscu bloku mieściły się kasy biletowe i poczekalnia PKS oraz liczne kioski i stragany wciśnięte między wypalone mury zburzonych w czasie wojny kamienic. Dalej idąc w kierunku wschodnim mijamy Dom Rzemiosła, zajmowany obecnie przez różne sklepy, zakłady usługowe i biura Cechu, tu również mieściło się kilka lat temu biuro parlamentarne chłopskiej Samoobrony. Uważny przechodzień zauważy zapewne na ścianie Domu Rzemiosła płaskorzeźbę przedstawiającą Jana Pędicha w wianuszku taśmy fotograficznej. Burmistrz Sokołowa był bowiem z zawodu i zamiłowania fotografem. Sokołów zawdzięcza mu wiele; przewodniczył on komitetowi budowy pomnika, ale przede wszystkim dokumentował swoim obiektywem wszystkie ważne uroczystości i wydarzenia. Zdjęcia Jana Pędicha wykonane w starej technice bromowej są dzisiaj najpiękniejszym dowodem historii naszego miasta. Szkoda, że zachowały się one jedynie w prywatnych zbiorach, m.in. Kazimierza Miłobędzkiego.

Następna posesja była własnością Ufnalów, gdzie w głębi w swoim warsztacie naprawiał buty nestor sokołowskich szewców, pan Antolik. Dalej mijamy dawną piekarnię i sklep ze znakomitymi niegdyś wyrobami piekarniczymi. Kiedy przed paroma laty, spotkałem się ze swoim przyjacielem z dzieciństwa, dziś pułkownikiem Jurkiem Maksajdowskim powiedział on, że jedyne, co zapamiętał na całe życie z pobytu w Sokołowie, to zapach i smak gorących bułeczek z piekarni pana Wyganowskiego.

Kolejny budynek to kolejna historia z ulicy Wilczyńskiego. Dom państwa Benedykciuków to jeden z pierwszych, nowych budynków wciśniętych pomiędzy żydowskie kamienice. To tu zapewne zrodziła się jedna z wielu sokołowskich anegdot, świadcząca o wielkim poczuciu humoru sokołowiaków: ,,Pan z ptakiem, to proszę na górę, do żony”, miał mawiać pan Benedykciuk do klientów taszczących kolejne eksponaty. Specjalnością Benedykciuka były bowiem rowery i ich naprawa, a specjalnością żony było wypychanie ptaków.

Po przekroczeniu ulicy Krótkiej, mijamy kolejne sklepy i zakłady usługowe, a pośród nich od niepamiętnych czasów mieścił się, zawsze w tym samym miejscu sklep owocowo-warzywniczy pana Głąbikowskiego. Firma Głąbikowskich przetrwała wszystkie powojenne reformy i pseudoreformy i wszystkie „bitwy o handel” prowadzone przez ministra Hilarego Minca (był taki, a kto o nim teraz pamięta?). A o Głąbikowskim, jak Sokołów długi i szeroki, wie każdy mieszkaniec. I jeśli teraz tak dużo się mówi o zdrowej żywności, to po nauki producenci i handlowcy powinni przyjechać właśnie do Sokołowa, do pana Jerzego Głąbikowskiego.

Naprzeciw pierzei zamykającej tzw. Szewski Rynek, frontem do ulicy Długiej, dawniej Bohaterów Chodakowa, a jeszcze dawniej Pierackiego, stoi dawna żydowska bożnica, dziś mieszcząca sklep z odzieżą damską i męską. Idąc dalej, ku wschodowi, mijamy drewniany budynek hotelu pani Ireny Kucewiczowej, gdzie w saloniku spotykali się przy brydżu byli żołnierze AK obwodu ,,Proso”, podwładni majora Franciszka Świtalskiego. Dalej już się w dzieciństwie i m młodości nie zapuszczałem, stąd moja niewiedza, kto mieszkał i pracował na tej ulicy od skrzyżowania w Nieciecką, aż do granic miasta.

Na koniec kilka zdań o tym, którego imię nadano tej ulicy. Franciszek Wilczyński z zawodu kowal, pochodził z Węgrowa. Do powstania przyłączył się w Łukowie. Walczył w ośmiu bitwach, początkowo w partii Lewandowskiego, później cały czas z księdzem Stanisławem Brzóską, aż do pamiętnego dnia: egzekucji na sokołowskim rynku. Nie opuścił swego dowódcy do ostatniej chwili. Tę ostatnią drogę wybrał sam, dając tym dowód wierności i oddania. Był już bezpieczny, w lesie, który dawał szanse ukrycia przed ścigającymi ich kozakami. Pojmawszy bowiem rannego ks. Brzóskę, żołnierze stracili zainteresowanie drugim uciekinierem. Jednak Franciszek Wilczyński, wierny przysiędze, widząc swego dowódcę, krępowanego przez kozaków, wrócił do niego ze słowami: „Razem znosiliśmy dole i niedole, razem zginiemy za Polskę”. Tak też się stało 23 maja 1865 roku na rynku w Sokołowie Podlaskim.

Wacław Kruszewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kolejne spotkanie odbyło się w Bibliotece Miejskiej z prof. Janem Izdebskim –wybitnym polskim biochemikiem pracującym do niedawna w ...